Budzi mnie głośny szum silnika i innych urządzeń, któych nazwy nie jestem w stanie wymienić.
Strasznie boli mnie głowa, nie pamiętam co się stało, żyje jakby w próżni, jestem nieświadoma tego, co się teraz dzieje. Po chwili jednak przypominam sobie co się stało i mam ochotę uderzyć głową w coś twardego, aby znów stracić przytomność. To lepsze niż jawa.
Zdrada.
To pierwsze słowo, które nasuwa mi się na myśl, kiedy w pełni przypominam sobie niedawne wydarzenie. Peeta. Flynn.Ósemka. Magazyn. Zdrada.
Nie mam zielonego pojęcia ile czasu minęło od tamtego dnia. Godzina, dwie, a może tydzień? Czas jakby stanął w miejscu, wszystko jest zamazane, nieostre. Muszę wiedzieć co się dzieje, muszę wiedzieć, gdzie jestem i gdzie jest Peeta.
Podnoszę się powoli z zimnej podłogi, ale po chwili znów bezwładnie opadam, gdyż okropnie kręci mi się w głowie i nie jestem w stanie zapanować nad moim ciałem. Musiałam mocno oberwać. Pamiętam, że usłyszałam zgrzyt broni w ciemnościach, chciałam wypchnąć Peete z magazynu, ale coś lub ktoś uderzył mnie w głowę i ewidentnie straciłam przytomność, gdyż nie jestem w stanie sobie przypomnieć co się później stało. A może Peecie udało się uciec? Może ukrywa się gdzieś w lesie i ... I co? Nie bądź głupia Katniss, na pewno nie uciekł. Nie dlatego, że jest słaby, tylko dlatego, że nigdy by cię nie zostawił.
Kolejny raz podejmuje próbę podniesienia się z podłogi. Z każdym ruchem, co raz to potężniejszy ból rozrywa moje skronie, a ogień trawi mięśnie, jednak nie poddaje się. Z głośnym jękiem opieram się o ścianę i nabieram powietrza w opadnięte ze zmęczenia płuca.
Daje sobie chwilę odpoczynku, a następnie ze znużeniem rozglądam się po pomieszceniu, w którym się obecnie znajduje. W sumie to mało co przejęłam się tym, że znów dałam się podejść i zostałam schwytana. Ewidentnie tak miałam właśnie spędzić moją przyszłość – w niewoli, a ja uciakałam i przedłużałam ten proces, choć w końcu wpadłam w jego sidła. Już nie mam siły uciekać, jestem fizycznie zmęczona, ale to moja psychika ucierpiała najciężej.
Pokój, w którym siedzę jest czysty, nawet przesadnie. Unosi się tu zapach odkażacza, ściany, jak i podłoga są pokryte białą farbą, a w jednej z nich znajdują się potężne, metalowe drzwi. Nie ma w nich jednak klamki, domyślam się więc, że da się je tylko otworzyć z zewnątrz.
Nie ma tu prowizorycznego łóżka w postaci materaca, czy choćby łazienki, co oznacza, że mój pobyt tutaj będzie krótki. Niedługo powinnan opuścić to zimne pomieszczenie, choć jakoś nie mam ochoty tego robić. Tu czuję się bezpieczna i opuścił mnie przymus ratowania wszystkich wokoło. Wiem, że to egoistyczne, ale mam dość. Igrająca z ogniem wypaliła się, a na jej miejscu została tylko nic nie warta dziewczyna.
Kładę rękę na brzuchu, chcąc zapewnić mojemu dziecku, choć namiastkę rodzinnego ciepła. Coś marnie mi to idzie, jestem fatalną matką.
Wzdycham ciężko i poprawiam włosy, które wpadają mi do oczu.
Chwila. Moje włosy... Są miękkie, a nawet jedwabiste w dotyku. To niemożliwe, pamiętam, że były suche i brudne, całe w błocie. Podnoszę ręce i uważnie oglądam moje dłonie. Mam idealnie spiłowane paznokcie, a ręce są czyste i gładkie.
Jakby wszystkiego nie było mało moje ubrania są czyste i pachnące. Zniknął przepocony i poplamiony strój, w którym przemierzałam dystrykty. Teraz mam na sobie schludną koszulkę z krótkim rękawem i dopasowane, naprawdę wygodne spodnie. Zamiast zabłoconych buciorów mam na nogach lekkie, ciemne buty.
Teraz już naprawdę nic nie rozumiem. Wzdycham poirytowana i jak naburmuszone dziecko zakładam ręce i szczerze powiedziawszy czekam na cud.
Cudem okazuje się być Flynn, który po kilkunastu minutach wchodzi do mojej "celi". Ma na sobie elegancki mundur, na którym widnieją odznaczenia. Są ich setki, zdaję sobie sprawę, że go wcześniej nie doceniałam. Gdybym nie była w tak opłakanej sytuacji, w jakiej się znajduje, pozwoliłabym sobie na gwizdnięcie z uznaniem, jednak teraz zaciskam usta w wąską kreskę, starająć się ukryć zaskoczenie i wstyd.
Zdrajca patrzy na mnie z rozbawieniem i wybucha śmiechem. Zatrzaskuje drzwi i opiera się o ścianę, nadal drżąc ze śmiechu. Uspokaja się jednak po chwili, a na jego twarz wypływaw szelmowski uśmieszek, którego okropnie nienawidzę u mężczyzn. Flynn wydaje się strasznie napuszony, tak jakby za schwytanie mnie powinnien dostać jakiś cholerny order. Patrząc jednak na kolekcje, którą ma przyszytą do munduru, stwierdzam, że pewnie dostaje ordery za wszystko.
-Flynn Morgan Lariah – przedstawia się i puszcza mi oczko – Kapitan oddziału Podkapitolińskiego, wierny działacz Augusta Snowa. Jeśli chcesz wytłumaczę ci co się dzieje, a późnej przejdziemy do mniej przyjemnych wiadomości.
Wzdrygam się i patrzę na niego zdezorientowana. W jego oczach dostrzegam coś, na czego widok chce mi się wymiotować. Nie daje jednak za wygraną. Dumnie podnoszę głowę i wbijam w niego zimny wzrok.
-Katniss Nicmnietonieobchodzi Everdeen – cedzę przez zęby, starając się włożyć w to jak najwięcej jadu.
Flynn przez chwilę wydaje się być zdziwiony, jednak po chwili znów przybiera pewny i zadowolony z siebie wyraz twarzy.
-W porządku – mężczyzna prostuje się i odsłania śnieżnobiałe zęby, w okrutnym uśmiechu – Skoro nic -cię -to -nie -obchodzi to pewnie GO także masz gdzieś.
-Gdzie jest Peeta? - wybucham, kiedy dociera do mnie o kim mowa – Co mu zrobiłeś?!
Zrywam się z podłogi i ruszam w stronę Lariaha, jednak moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Tracę rownowage i przewracam się, rozbijając sobie przy okazji kolano.
- A jednak – uśmiecha się Flynn – Da się ciebie złamać – mężczyzna kuca przede mną i spogląda mi głęboko w oczy, tak jakby chciał mnie rozgryźć – Kim jesteś Katniss Everdeen? Jakie tajemnice kryjesz? Szczerze mówiąć budzisz mój respekt, nie jesteś taka słaba za jaką cie miałem. Szkoda...
Flynn wstaje i podchodzi do drzwi. Otwiera je, ale nie wychodzi. Odwraca się w moją stronę jakby chciał jeszcze coś dodać, jednak po chwili zamyka usta i wychodzi z pomieszczenia, trzaskając drzwiami.
Nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać. Zmarnowałam jedyną okazje, aby dowiedzieć się co jest grane i w co konkretnie się wmieszałam. Cieszę się jednak, że udało mi się wyjść z całej sytuacji z podniesioną głową i wzbudzić we Flynnie choćby krótkotrwały respekt. Wiem, że on się mnie nie boi, ale chwila uznania to też coś.
Skoro przepaściłam tę szansę, muszę sama dojść do tego, co się aktualnie dzieje i w jakiej jestem sytuacji. Skoro Flynn zaprowadził nas do Ósemki i udawał, że jest strażnikiem z Dwunastki, a tak naprawdę służy w Poskapitolu to gdzie teraz... Jedziemy? Lecimy? No właśnie. Jesteśmy w ruchu, czuję to, a szum maszyn może wskazywać tylko na jedno: znajdujemy się na pokładzie poduszkowca, który wiezie nas we wstrętne szpony Snowa.
Ustaliłam kilka pewnych, które choć troszeczkę rozjaśniają mój umysł: Flynn był zdrajcą i wszystko co się działo od dnia, kiedy pojmano Haymitcha i Effie po dziś dzień było i w dalszym ciągu jest ustawiane. Lariah był marionetką, pułapką, która wyprowadziła nas w pole. Jak mogliśmy być tak głupi? Daliśmy się zwieść jak dzieci. Owszem, miałam zastrzeżenia dotyczące strażnika, który zdradza swój pluton i robi za przewodnika dla uciekinierów politycznych, ale jak zwykle je zignorowałam. Zignorowałam nawet Peete, który także się wachał. Cudownie, po prostu cudownie.
Poddaje się, mam dość.
Wbijam zrezygnowany wzrok w drzwi, próbując wywrzeć na nich presję. Manipulowałam ludźmi, teraz będę manipulować przedmiotami. Skupiam się na drzwiach i staram się je otworzyć siłą mojego umysłu.
Ewidentnie mocno oberwałam w głowę.
Mija dziesięć minut, trzydzieści, godzina, dwie.
Mam już dość bieli. Otacza mnie z każdej strony, bandaże na moich poranionych dłoniach także są białę. Litości, jeśli wrócę do domu, wyrzucę wszystko co zawiera choć ksztę bieli.
Jeśli wrócę.
Znów wbijam wzrok w drzwi, ale widocznie nie wywiera to na nich znaczącej presji. No cóż.
Słyszę skrzypnięcie, a następnie metalowa płyta otwiera się.
Przez chwilę siedzę zdezorientowana, tępo wpatrując się w drzwi, które właśnie się otworzyły. Dopiero po chwili orientuję się, że nie sprawiła tego siła mojego umysłu, tylko drobna dziewczynka, które wyściubia głowę przez szparę pomiędzy drzwiami a ścianą.
-Amelia – szepczę i staram się wyprostować. Ta mała zawsze była dla mnie miła, a jej obecność poprawiała moje samopoczucie. To samo dzieje się teraz. Dziewczynka słysząc swoje imię, uśmiecha się i odważnie wchodzi do pomieszczenia.
-Witaj Katniss – mówi dziewczynka i śmiało siada obok mnie – Miło cię widzieć.
Nie odpowiadam, tylko przytulam dziewczynkę. Brakowało mi jej, można powiedzieć, że za nią tęskniłam. Amelia zaciska ręce wokoło moich ramion i wtula twarz w moją nową koszulkę. Po kilku minutach odsuwamy się od siebie, a dziewczynka siada po turecku naprzeciwko mnie i wpatruje się we mnie ze smutkiem.
- Naprawdę mi przykro – zaczyna, a do jej oczu napływają łzy – Prosiłam wuja, aby dał wam spokój, aby was zostawił, ale on się zawziął i szybko nie odpuści.
- Wiem – mówię spokojnie – To nie twoja wina.
Dziewczynka ociera łzy i sili się na uśmiech, którym mnie obdarza.
-Jesteśmy na poduszkowcu, lecimy do Kapitolu – mówi, jakby wiedziała, że chcę zadać to pytanie – Wuj zgodził się, abym po was przyleciała. To on kazał mi wszystko tobie wytłumaczyć – skinam głową, nie przerywam Ameli – Mówił, że chce, abyś przyjechała, gdyż publicznie wyciągnie wtedy ku tobie dłoń i wybaczy ci wszystko, uwierzyłam mu.
Zastanawiam się jak można było uwierzyć największemu łgarzowi w historii, ale Amelia chciała dobrze, a do tego to tylko dziecko.
- A tak naprawdę – kontynuuje dziewczynka – Mój wuj pojmie was i.. i... - dziewczynka wybucha płaczem. Wiem co chce ona powiedzieć. Staniemy się niewolnikami Snowa, będziemy jego żywą tarczą, a kiedy tylko będzie miał okazje, zabije nas bez wachania.
- Mówiłam ci Amy, to nie twoja wina – na dźwięk zdrobnienia dziewczynka uśmiecha się. Pociąga głośno nosem i ociera łzy.
- Mam do ciebie jeszcze jedno pytanie – mówię czule – Mogę?
- Oczywiście – dziewczynka prostuje się dumnie, wiedząc, że jest do czegoś potrzebna.
- Co z moją mamą, Haymitchem, Johanną, Effie, Gale'm i Plutarchem? Co z moimi przyjaciółmi? Czy oni...
- Nic im nie jest. Wszycy zamieszkują cele w rezydencji prezydenta, mieszczą się na tym samym poziomie, co pokój, w którym dawniej mieszkałaś z Johanną. Są bezpieczni, obiecuję. Tak jak ty i Peeta są mojemu wujowi potrzebni. Więziąc ich, budzi respekt wśród mieszkańców całego Panem.
Nagle drzwi do mojej białej celi otwierają się i staje w nich rosły strażnik.
- Panno Snow – mówi grubym głosem – Koniec odwiedzin.
Amelia wstaje niechętnie z podłogi i otrzepuje swoją błękitną sukienkę. Uśmiecha się do mnie na pożegnanie i wychodzi za strażnikiem.
- Do zobaczenia Katniss.
- Do zobaczenia Amy.
Drzwi zatrzaskują się, a ja znów zostaję sama... W tym cholernym białym pomieszczeniu. Nienawidzę go. Nie umiem jednak pohamować uśmiechu, który wypływa na moje usta.
Moi przyjaciele są bezpieczni, tylko tyle się liczy. Euforia jednak znika po chwili, kiedy uświadamiam sobie co oznacza "bezpieczeństwo" w wydaniu Snowa. Wzdycham zirytowana, nic nie uda mi się zrobić, nie uratuję ich. Byłam tybutem, byłam Igrającą z ogniem, byłam kosogłosem, ale nie będę bohaterką.
Moi przyjaciele są bezpieczni, tylko tyle się liczy. Euforia jednak znika po chwili, kiedy uświadamiam sobie co oznacza "bezpieczeństwo" w wydaniu Snowa. Wzdycham zirytowana, nic nie uda mi się zrobić, nie uratuję ich. Byłam tybutem, byłam Igrającą z ogniem, byłam kosogłosem, ale nie będę bohaterką.
Zapraszam do zestawienia po sobie śladu w postaci komentarzy☺