środa, 16 marca 2016

Rozdział 35

Stanęłam jak wryta i dosłownie mnie zatkało. Haymitch mówił, że nas nie znajdą, że jesteśmy bezpieczni. Przeczuwałam jednak, że coś się wydarzy i miałam rację. Moja intuicja po raz kolejny mnie nie zawiodła, chociaż nie wiem, czy jest to powód do radości. Wolałabym, aby moje obawy się nie spełniły, jednak znając moje wątpliwe szczęście , nie jest to możliwe.
Strażnicy z każdym krokiem zbliżają się do domu Haymitcha. Obserwuje ich z galopującym sercem i rozpaczliwe szukam wyjścia z tej sytuacji.
Peeta stoi obok mnie i tak samo jak ja przeszukuje najciemniejsze zakamarki swojego umysłu, w poszukiwaniu rozwiązania. Nie możemy stać bezczynnie. Wiem, że strażnicy przyszli po mnie, a kiedy nie znajdą mnie w domu Haymitcha to na nim odbije się ich złość. Na nim, na Effie i na małym Nicku.
- Musimy coś zrobić - szepczę, kiedy strażnicy stają przed drzwiami. Zdaję sobie sprawę, że zostawiliśmy drzwi otwarte i w tym samym momencie widzę tego skutki; Strażnicy z największą łatwoścą otwierają drzwi i z głośnymi okrzykami przepełnionymi wrogością, wkraczają do budynku.
-Wiem - odpowiada cicho Peeta, nie spuszczając wzroku z pozostałych na zewnątrz nieprzyjaciół - Ale nie mam pojęcia co...
Wstrzymuje oddech kiedy z domu mentora, moich uszu dochodzi krzyk Effie.
Po chwili strażnicy wyprowadzają z budynku rzucającego się Haymitcha i zapłakaną Effie, która tuli do siebie przerażonego Nicka.
- Peeta - szepczę ze łzami w oczach - Musimy...
- Cii - uspokaja mnie i kładzie dłoń na moim ramieniu.
Haymitch stara się wyrwać strażnikom, używając przy tym całego wachlarza przekleństw. Nie ma jednak szans. Jest jeden, a ich ponad tuzin. My także jesteśmy bezradni. Nie mamy żadnej broni, nic. Nie pokonany ich gołymi rękami. Czuję dziwną siłę, która każe mi wyjść z ukrycia i pobiec z pomocą Haymitchowi i Effie, ale wiem, że byłoby to nie rozważane zachowanie, gdyż w kwestii ratunku nie mam żadnych szans.
Ból bezsilności rozsadza mnie od środka kiedy jeden ze strażników wymierza Haymitchowi siarczysty policzek. Mentor upada z okrzykiem bólu na ziemie i chwyta się za obolałe miejsce.
Effie piszczy niezrozumiałe słowa i stara się pomóc Haymitchowi wstać, jednak strażnik odpycha ją na bok.
Strażnicy podnoszą Haymitcha i skuwają mu ręce kajdankami. Trzyma go ponad piątka strażników, gdyż nadal miota się na wszystkie strony.
- Effie uciekaj! - krzyczy Haymitch - Mi i tak już nie pomożesz, uciekaj!
Strażnicy wybuchają śmiechem, a Effie wydaje się być zdekoncentrowana.
Czemu Haymitch każe jej uciekać? Przecież nie ma ona żadnych szans.
- Uciekaj - Wrzeszczy Haymitch tym razem spoglądając w naszą stronę - Już!
- On mówi do nas - szepcze Peeta drżącym głosem - Każe nam uciekać...
Haymitch ma świadomość, że obserwujemy całe zdarzenie, chce nas chronić. Nie zostawię ich jednak, nie ucieknę jak pies z podkulonym ogonem. Musi być jakieś wyjście, musi...
-Nie - protestuję cicho, jakbym miała nadzieję, że Haymitch mnie usłyszy. Peeta także kręci przecząco głową, łudząc się, że nasz mentor zobaczy ten oto sprzeciw.
- Nie uciekniemy - szepcze Peeta, tym razem zwracając się do mnie - Nie możemy, to byłoby czystym egoizmem.
On ma rację, ucieczka byłaby przejawem zwykłego egoizmu i tchórzostwa. Nie chcę postąpić w ten sposób, nie chcę uciekać. Wolę zostać i z honorem oddać się w ręce wroga.
Haymitch nadal krzyczy i stara się wyrwać strażnikom. Oni jednak nie reagują, lecz ciągną go w stronę bramy, prowadzącej do miasta. Za nimi podąża Effie z Nickiem, których prowadzi dwójka uzbrojonych po zęby strażników.
- Gdzie oni ich prowadzą? - pytam drżącym głosem, chociaż wiem, że nie otrzymam satysfakcjonującej odpowiedzi.
- Nie wiem - odpowiada cicho Peeta - Domyślam się, że do poduszkowca, którym trafią do jednego z więzień.
Nie umiem wyobrazić sobie Effie w więzieniu. Jest wrażliwa i delikatna, a te cechy nie są mile widziane w takich miejscach. Nie umiała ona wytrzymać w Trzynastce, choć tak naprawdę nie było to więzienie. Tamten dystrykt jest niczym w porównaniu z miejscem, do którego najprawdopodobniej oboje trafią. Przechodzą mnie ciarki, na samą myśl, co mogłoby ich tam spotkać.
Kiedy docierają do bramy, jeden ze strażników odwraca się  i wykonuje gest, który sygnalizuje wykonanie rozkazu. Rusza on energicznym krokiem w głąb Wioski Zwycięzców.
Na poczatku myślałam, że wraca on, aby przeszukać dom Haymitcha, ale kiedy zmienił kierunek i ruszył w naszą stronę, domyśliłam się, że idzie po nas.
Spanikowana odskoczyłam od okna i starałam się jak najszybciej zaplanować ucieczkę.
Peeta popycha mnie w stronę schodów i starając się zapanować nad głosem mówi:
-Szybko, na górę!
Ewidentnie Peeta ma jakiś plan. Ja nie mam żadnego, więc bez zastanowienia wspinam się po schodach. Musimy się pospieszyć, strażnik za chwilę tu będzie.
Wpadamy na piętro, a Peeta ciągnie mnie za dłoń i wprowadza do malutkiego pomieszczenia z drewnianą drabiną, która prowadzi na poddasze.
-Wchódź - rzuca i pomaga mi wspiąć się po szczebelkach.
Staram się jak najszybciej wykonać jego polecenia, lecz strach, który mną zawładnął, opóźnia moje ruchy. Boję się, że strażnik odbierze mi Peete, którym po tak długiej rozłące jeszcze nie zdążyłam się nacieszyć.
Peeta wchodzi za mną, wciąga drabinę i zamyka klapę poddasza, umiejscowioną w jego podłodze. Pomieszczenie te jest stosunkowo małe. Jedynym źródłem światła jest malutkie okienko. Całe powietrze przesiąknięte jest kurzem i zapachem zbutwiałego drewna.
- Tutaj - Peeta wskazuje na kąt poddasza.
Siadam w wyznaczonym miejscu, a Peeta wygląda ostrożnie przez okno.
- Już jest - mówi, a na potwierdzenie jego słów, słyszę skrzypnięcie otwieranych drzwi. Peeta staje przy mnie tak, jakby chciał mnie ochronić własnym ciałem. Ja także czuję potrzebę chronienia mojego narzeczonego, ale nie mam takiej możliwości. Do tego respektuje słowa Peety, który uświadomił mi, że jestem odpowiedzialna za dziecko i ochrona naszej córki jest moim priorytetem.
Przez chwilę nic się nie dzieje. Staramy się zachowywać cicho, lecz zdradza mnie ciężki oddech, spowodowany strachem. Po chwili słyszę kroki strażnika, wchodzącego po schodach. Peeta odwraca się do mnie i kładzie palec na swoich ustach, starając się mi przekazać, abym była tak cicho, jak tylko potrafię.
Obejmuje kolana rękami i staram się wstrzymać oddech. Peeta staje przede mną w bezruchu.
Mam ogromną nadzieje, że strażnik nas nie znajdzie. Skoro Haymitch i Effie zostali pojmani to na nic byśmy się im nie przydali, gdybyśmy także pozwolili się złapać. Mamy jeszcze jednak szanse. On jest jeden, a nas jest dwoje. Nadzieje jednak ulatnia się z mojego ciała, kiedy uświadamiam sobie, że Peeta jest zbyt słaby, aby poradzić sobie z uzbrojonym strażnikiem, a ja nie mogę się narażać. Gdyby uderzył mnie on w brzuch... Nawet nie chcę o tym myśleć...
Mogę tylko wierzyć, że strażnik nie wejdzie na poddasze.
Przez kilka minut nic się nie dzieje. Słyszę tylko ciche kroki strażnika i nasze urywane oddechy. Peeta odwraca się w moją stronę i posyła mi uspokajające spojrzenie. To jednak nic nie daje, nadal się boję.
- Peeta - szepczę drżącym głosem, kiedy moich uszu dochodzi odgłos otwieranych drzwi... Strażnik znalazł pomieszczenie, w którym znajduje się wejście na poddasze.
Peeta cofa się, aby stanąć najbliżej mnie, a w tym momencie drewniana klapa podnosi się w górę i opada z trzaskiem na podłogę. Naszym oczom ukazują się ręce strażnika, który z łatwością się na nich podciąga. Nie potrzebował drabiny, aby tu wejść. W mojej głowie krąży teraz tylko jedna, jedyna myśl: znalazł nas.
Strażnik wyprostowuje się i strzepuje z siebie kurz. Mierzy nas obojętnym wzrokiem.
Przyglądam się jemu ze strachem w oczach. Jest to wysoki, dobrze zbudowany szatyn o ciemnych oczach. W kącikach jego ust igra malutki uśmieszek.
- Nie podchodź - warczy Peeta. Jego postawa wskazuje na to, że napiął wszystkie swoje mięśnie i jest gotów to ataku.
- Spokojnie - mówi strażnik i podnosi ręce w geście poddania - Nic wam nie zrobię.
Zaskoczył mnie ton jego głosu. Jest on miły z nutą... współczucia. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się tego. Myślałam, że strażnik rzuci się na nas i skuje w zimne, metalowe kajdanki. On jednak wydaje się być opanowany i spokojny, z jego oczu nie bije wściekłość, ani zimno.
Strażnik robi krok w naszą stronę.
- Zaufajcie mi - mówi spokojnym głosem - Jestem z wami, słyszycie? Jestem z wami.
- Akurat - prycha Peeta - Jesteś strażnikiem pokoju, życie ludzkie, a zwłaszcza nasze, za które Snow na pewno wyznaczył nagrodę jest dla ciebie niczym.
- To nie tak - broni się strażnik - Uwierzcie, że nic wam nie zrobię.
W tym momencie zaskoczyło mnie wiele rzeczy. Po pierwsze odwaga Peety, która objawia się ciętym językiem. Peeta traktuje strażnika oschle. Zazwyczaj wolał on dojść do porozumienia w pokojowy sposób, a teraz zachowuje się tak jakby działał spontanicznie w panice, z resztą mu się nie dziwie. Ja także się boję. Po drugie jestem zdzwiona podejściem strażnika. On naprawdę wydaje się być pokojowo nastawiony. To daje mi pewności siebie, a odwaga wstępuje w moje serce.
- Nie mamy takiej pewności - podnoszę się z podłogi i staję pewnie obok Peety.
- Macie - odpowiada strażnik
Jakby na potwierdzenie swoich słów zdejmuje pas z bronią i odrzuca go w kąt pomieszczenia. To samo robi z malutkimi nożami, które wyrzuca ze swoich kieszeni.
Następnie rozkłada szeroko ręce, aby pokazać nam, że jest bezbronny.
Zastanawiam się co krąży w po głowie tego człowieka. O co mu chodzi, kim jest?
- I teraz niby mamy ci uwierzyć? - pyta sarkastycznie Peeta, jakby starał się powstrzymać od śmiechu.
- Po prostu posłuchajcie - mówi mężczyzna - Mam wam coś ważnego do powiedzenia.
- Mów - rozkazuje Peeta.
Podchodzę do mojego narzeczonego i staję z nim ramię w ramię.
- Dobrze - odpowiada strażnik - Zacznę od początku. Nazywam się Flynn. Tak naprawdę nie jestem strażnikiem pokoju.
- Tego zdążyliśmy się domyślić - rzuca oschle Peeta.
- Ekhem, tak... - zająknął się mężczyzna, jednak po chwili dodał pewnie - Do Dwunastki przysłał mnie Philip.
- Philip? - pytam zdziwona - Ten Philip?
- Znam tylko jednego Philipa, którego podobno znasz i ty - mówi Flynn - Mówimy więc chyba o tej samej osobie.
Po raz kolejny Philip odgrywa w moim życiu ważną rolę. Kiedy słyszę jego imię, już wiem, że jest dobrze, że jestem bezpieczna.
Postanawiam zaufać obcemu człowiekowi.
- Ale do rzeczy - kontynuuje Flynn - Po twojej ucieczce z Pałacu Sprawiedliwości - mężczyzna zwraca się do mnie - Philip kazał mi cię odnaleźć i przekazać kilka informacji.
- Skąd wiedziałeś, że tu będziemy? - przerywa mu Peeta.
- Nie widziałem. Zostałem tutaj przysłany przez mojego dowódcę, aby sprawdzić dom.
- Czy twój dowódca wie, że jesteś - Peeta zatrzymuje się na chwilę, po czym mówi, przeciągając każdą głoskę - Z nami?
- Nie. I lepiej żeby się nie dowiedział. Tylko ja jestem waszym sojusznikiem.
- Aha - Peeta rozluźnia się. Wydaje mi się, że postanowił on iść na oślep i zaufać obcemu mężczyźnie - A o czym tak ważnym chciałeś nam powiedzieć?
Ton Peety powrócił do dawnego - spokojnego, opanowanego i serdecznego. Czuję ulgę kiedy go słyszę. Wiem, że Peeta starał się mnie chronić, używając oschłego i nieprzyjemnego tonu, ale szczerze mówiąc lekko mnie on przerażał. Przypominał mi chwile, kiedy Peeta był pod wpływem działania jadu os gończych. Pamiętam jak wyrzucał w moją stronę tysiące bolesnych slów, które raniły mnie jakby ktoś zadawał mi w serce ciosy nożem. Były one wypowiadane właśnie tym tonem, którego chcę za wszelką cenę zapomnieć. Kiedy więc słyszę jego ciepły i melodyjny głos czuję się bezpieczna i uśmiecham się do siebie w duchu.
- Mamy możliwość wszczęcia buntu - mówi mężczyzna, a ja momentalnie napinam całe moje ciało i krzyczę:
-Nie!
- Katniss posłuchaj - Flynn stara się mnie uspokoić - Nie chodzi o Rebelie. To co chcemy zrobić jest drobnostką w porównaniu z tamtymi wydarzeniami...
-Nie - nadal trzymam na swoim - Rebelia miała być prostą wojenką, a zakończyła się śmiercią setek ludzi. Każdy z nas stracił co najmniej jednego bliskiego, nie chcę, aby wydarzyło się to po raz kolejny.
- Chociaż mnie wysłuchaj - naciska Flynn z błagalną miną - Philip chciał, żebyś wiedziała, że już prawie połowa podkapitolińskich żołnierzy się zbuntowała, oni...
- Jak to? - przerywam mu zdezorientowana - Zbuntowali się, żołnierze?
- Tak Katniss - odpowiada Flynn spokojnie - Zbuntowali się, gdyż tak samo jak ty wcześniej, chcą zmienić ustrój. Chcą przede wszystkim raz na zawsze skończyć z Głodowymi Igrzyskami.
- Dziwne - odzywa się Peeta - Wcześniej im jakoś nie przeszkadzały...
- Bo wcześniej ich dzieci nie musiały brać w tym udziału.
- Dzieci strażników biorą udział w Igrzyskach? - dziwie się - Czy Snow nie ma świadomości, że to go zniszczy?
- Prezydent myśli, że dzięki swoim zaufanym współpracownikom, których są setki, uda mu się zapanować nad strażnikami... Ma na to sposób, który jak na razie połowicznie działa.
- Jaki sposób? - pytam - I dlaczego tylko połowicznie?
- Snow kontroluje cały Podkapitol. Jeśli dowie się, że jakiś strażnik się buntuje, wymierza mu bolesną w skutkach karę. Zabija kogoś z jego rodziny, i to działa - Flynn zatrzymuje się na chwilę, aby nabrać oddechu, a po chwili kontynuuje - A sposób działa połowicznie, gdyż połowa strażników go respektuje, a połowa nie.
- Więc jaki mają oni plan? - pytam.
- Kto?
- Strażnicy, którzy nie chcą się podporządkować.
- Szczerze? - Flynn nabiera głośno powietrza - Nie mają konkretnego planu.
Wzdycham ciężko i podpieram się rękoma. Peeta patrzy na Flyna zdekoncentrowany.
- W takim razie czego od nas oczekujesz ? - pyta narzeczony.
- Chcę abyście razem ze mną odwiedzili buntowników. To nasza jedyna szansa, inaczej Panem nigdy nie zostanie wyzwolone. Razem coś wymyślimy. Philip także się tam zjawi..
- Tam to znaczy gdzie? - pytam lekko zdenerwowana. Jakoś nie uśmiecha mi się po raz kolejny uczestniczyć w powstaniu.
- Strażnicy ukrywają się w lesie, pomiędzy Ósemką a Siódemką - mówi Flynn - Proszę rozważcie wszystkie za i przeciw.
Spoglądam na Peete. W jego oczach zauważam strach, ale i zaciętość. Myślimy o tym samym.
Podchodzę do niego i szepczę mu do ucha:
- To nasza jedyna szansa... To szansa dla nas Effie, Haymitcha, naszych przyjaciół... - zacinam się i drżącym głodem dodaje - To szansa dla naszego dziecka.
Peeta nabiera głośno powietrza i chwyta mnie za rękę. Odwracamy się w stronę Flyna. Przez chwilę mierzymy się wzrokiem, a ja przerywam ciszę, w której wręcz da się wyczuć napięcie:
- Postanowione. Wyruszamy do Ósemki.


Serdecznie zapraszam do komentowania. Komentarze są dla mnie bardzo ważne i motywują mnie do dalszej pracy :)



czwartek, 10 marca 2016

Informacja :)

Cześć, mam dla Was kilka informacji. Proszę więc o przeczytanie, nie będą one długie i obiecuje, że nie zanudzicie się , czytając mój monolog - słowo trybuta :)
Dobra, przejdziemy od razu do konkretów:

*Pierwsza i bardzo istotna sprawa to wstawianie rozdziałów. Jak pewnie zauważyliście - wstawiam je dość rzadko. Mam ku temu kilka powodów, a między innymi brak czasu na pisanie oraz ogrom nauki. Jestem niestety w trzeciej klasie gimnazjum i za niecały miesiąc czekają mnie egzaminy gimnazjalne. Mam więc dużo materiału do powtórzenia, przy czym muszę także przyswajać obecne tematy, które właśnie przerabiamy, ale nie będę się użalać, bo to nie o to tu chodzi. Muszę wam się jeszcze przyznać, że przechodzę jakiś kryzys twórczy i mam malutkie problemy z weną, ale spokojnie - coś na to poradzę :)
Wielu z Was upomina się o rozdziały, a ja nie jestem w stanie się wyrobić, więc w tym miejscu chcę Was za to przeprosić. Zdaje sobie sprawę, że ciężko jest w napięciu czekać na to, co wydarzy się w kolejnym rozdziale, no ale cóż, wy także musicie zrozumieć mnie :)

*Po drugie - komentarze. Tutaj zwracam się z prośbą do Was, abyście (jeśli oczywiście macie taką możliwość i ochotę) komentowali. Nie chodzi mi tutaj o Bóg wie jakie pochwalne pieśni pod moim adresem, nie oczekuję samych pozytywów. Potrzebuję również krytki (oczywiście uzasadnionej). Nie chodzi mi tutaj o "hejty" tylko o zwrócenie mi jakiejkolwiek uwagi jeśli coś źle robię, albo jeśli coś Wam się nie podoba. Komentarze są naprawdę potrzebne, bo wiem wtedy co zmienić, co poprawić itp.
Więc bardzo Was proszę: jeśli czytasz - to skomentuj :)

No i to tyle na dzisiaj. Myślę, że Was nie zanudziłam, bo w sumie mój monolog nie był, aż tak długi ;) Dziękuję za przeczytanie i życzę miłego dnia/nocy! :)

piątek, 4 marca 2016

Rozdział 34

Ten rozdział dedykuję Julce (adminka Mrs.Mellark z @thehungergames2002). Przy okazji bardzo dziękuję jej za wspaniałe komentarze, które motywowały i nadal mnie motywują. Bardzo się cieszę, że mogłam Cię poznać, dziękuję ❤

Obudziłam się wcześnie rano, słońce leniwie wyglądało zza górskich pagórków. Spojrzałam na Peete, a moje ciało przeniknął przyjemny dreszcz. Uśmiechnęłam się do siebie i założyłam mu kosmyk włosów za ucho, który spadł wcześniej na jego zamknięte oczy, a następnie lekko pocałowałam go w policzek.
Nie chciałam go budzić, więc powoli wstałam z łóżka i po cichutku wymknęłam się z pokoju.
W domu Haymitcha panowała nieprzenikniona cisza. Stwierdziłam więc, że wszyscy oprócz mnie jeszcze śpią. Zeszłam cicho po schodach, ostrożnie stawiając kolejne kroki, aby skrzypienie poluzowanych desek nie obudziło innych domowników.
Ogień w kominku już dawno wygasł, w domu zrobiło się dość zimno. Chłód jednak mi nie przeszkadzał, gdyż radość poprzedniego dnia nadal rozgrzewała moje serce i całe moje ciało.
Stwierdziłam, że potrzebuję odrobinę świeżego powietrza, więc po cichu podbiegłam do wyjściowych drzwi i uchyliłam je lekko. W moją twarz uderzył podmuch zimnego powietrza, właśnie tego potrzebowałam. Jednak nie wystarczyło mi to, więc wyszłam przed dom. Rozejrzałam się na boki, aby sprawdzić, czy nie ma tutaj żadnych strażników, czy innych ludzi, którzy mogliby zdradzić moją kryjówkę. Po chwili stwierdziłam, że nikogo nie ma, więc śmiało zbiegłam po schodkach.
Stałam teraz na zimnym, brukowym chodniku, a igiełki mrozu kłuły moje nagie stopy. Promienie słoneczne padały leniwie na moją twarz, a wiatr rozwiewał moje włosy. Podniosłam głowę i rozejrzałam się po wiosce. Na środku dziedzińca zauważyłam kobietę i mężczyznę, który trzymał na rękach małe dziecko. Zdziwiłam się ich widokiem, gdyż jeszcze przed sekundą nikogo tam nie było. Nie wiedzieć czemu, nie wystraszyłam się ich tylko ruszyłam w ich stronę. Zimny bruk zmienił się w przyjemny, miękki mech, a lodowaty wiatr w ciepły powiew, który przyjemnie łaskotał mnie po twarzy. Czułam się lekka, szczęśliwa i wolna. Na moją twarz wstąpił szeroki uśmiech, na policzkach pojawiły się rumieńce. Nagle poczułam się tak jakby wymazano mi wszystkie myśli i troski z którymi dotychczas się zmagałam. Nie pamiętałam dlaczego tu jestem i co się wydarzyło nawet kilka godzin w wstecz. Żyłam chwilą.
Pewnym krokiem dotarłam do ludzi, których wcześniej nie zauważyłam i przywitałam się z nimi:
- Witaj Finnick, cześć Annie - ich imiona nagle wypełniły mój umysł, wiedziałam, że coś jest nie tak, miałam świadomość, że powinnam dziwić się na ich widok, ale nie wiedziałam czemu i co powoduje takie wątpliwości, tak jakby coś zablokowało mój umysł.
- Witaj Katniss - odpowiedział wesoło Finnick i uścisnął mnie na powitanie - Prim kazała ci przekazać, że czekają na ciebie ze śniadaniem.
- Dzięki - rzucam i odwracam się na pięcie. Ruszam w stronę mojego domu. Nagle zauważam, że przez ramię zarzucony mam kołczan, a w ręce dzierżę łuk. Nie umiem sobie przypomnieć kiedy je wzięłam, ale wzruszam tylko ramionami i wchodzę do domu.
W progu witają mnie smakowite zapachy, dobiegające z kuchni i Jaskier, który przytruchtał do mnie i łasi się teraz do moich nóg. Odrzucam kołczan ze strzałami i łuk w kąt, i schylam się, aby podrapać kota za uchem.
- Katniss, nareszcie jesteś -mój tata podchodzi do mnie i przytula mnie czule. Znów czuję ukłucie w sercu, które przypomina mi, że coś jest nie tak, ale ignoruję je.
- Chodź na śniadanie, wszyscy czekają - mówi tata i ciągnie mnie za rękę w stronę jadalni.
Wchodzę do pomieszczenia i przyglądam się twarzą ludzi, którzy zajęli miejsca przy wielkim stole.
Uśmiecham się na ich widok, a w mojej głowie pojawiają się kolejno ich imiona. Nie wiem skąd ich znam, kiedy się poznaliśmy, ale wiem, że są to moi przyjaciele.Prim, Rue, Cinna, Portia, Rose, David, Enobaria. Tata zajmuje miejsce obok Prim i z uśmiechem mówi:
- Przywitaj się z naszym gościem honorowym - odwracam się na pięcie, a moje ciało przeszywa nieprzyjemny dreszcz.
Stoję twarzą w twarz z chuderlawym staruszkiem, który w rękach dzierży białe róże.
- Prezydent Snow - witam się, a moja podświadomość mówi mi, że jestem w niebezpieczeństwie.
- Witam panno Everdeen - prezydent skina głową - To dla pani - mówi i podaje mi kwiat.
Podsuwam różę bliżej nosa i rozkoszuję się słodkawą wonią. Nagle zapach z przyjemnego zmienia się na ostry i metaliczny.
Odsuwam głowę od róży i zauważam, że jej płatki skąpane są we krwi.
- Nie rozumiem - szepczę i podnoszę energicznie głowę.
O mało co nie mdleję na widok Snowa. Jego twarz przyjęła trupio bladą barwę, a z kącików ust leje się krew. Moje serce przyspiesza i bije w mojej piersi tak mocno, jakby chciało się z niej wyrwać. Odwracam się od staruszka, aby uchronić się przed okropnym widokiem.
To co zastaję po drugiej stronie, nie jest jednak lepsze. Wszyscy moi przyjaciele patrzą na mnie zimnym, pustym wzrokiem. Ich białe twarze pokryte są warstwą brudu, a ubrania kleją się od krwii.
Nie umiem pohamować krzyku. Odwracam się i starając się nie patrzeć na oblicze prezydenta, wybiegam z domu.
Na dziedzińcu słyszę ich krzyki i zawodzenia, pełne bólu i nienawiści. Szok mnie otępił, więc nie zauważam na czas wyłaniających się przede mną postaci. Z impetem wpadam na Finnicka i Annie, których puste spojrzenia przeszywają moje ciało. Trzymają się za ręce, które tak jak resztę ich ciał pokrywa krew i brud.
Do oczu napływają mi łzy, kiedy zauważam małego Nicka, siedzącego na zimnym bruku. Wymachuje on swoimi rączkami tak jakby na oślep chciał złapać swoją mamę. Gdy to nic nie daje, malec wybucha płaczem.
Ruszam pędem w stronę domu Haymitcha, pragnąc schować się przed upiornym widokiem. Potykam się jednak o ostry kamień, który przecina moją nogę. Padam na twarz. Chcę krzyczeć, ale z mojego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Zaciskami oczy i po kilku sekundach zatapiam się w ciemności

...

Ogwieram oczy i z sykiem nabieram powietrza do płuc. To był tylko sen, zwykły koszmar. Oddycham z ulgą kiedy uświadamiam sobie, że nic mi nie jest. Cała jestem zlana potem, a na policzki wystąpiły mi czerwone rumieńce.
Spoglądam na Peete. Jest pogrążony w głębokim śnie, cieszę się , że go nie obudziłam. 
Uspokajam oddech i z nadal mocno bijącym sercem zsuwam się z łóżka. 
Kieruję się do łazienki. Ochlapuje twarz zimną wodą, która oczyszcza moje myśli. Zastanawiam się nad upiornym snem, którego przed chwilą doświadczyłam. Wiem, że miewałam gorsze, ale ten wprowadził w moje serce dziwny niepokój. Tłumaczę sobie go nagłą zmianą otoczenia, która przywołała bolesne wspomnienia. Nie mam się czym martwić - to tylko sen, nic nie znaczący sen.
Na palcach wracam do sypialni i zarzucam na siebie ciepły sweter, po czym wychodzę z pomieszczenia. Idę w stronę schodów, starając się jak najciszej zachowywać. Już i tak nie zasnę, a moje bezsensowne kręcenie się na łóżku, na pewno obudziło by Peete, a ja tego nie chcę. Jest on bardzo słaby, wręcz wyczerpany, potrzebuje snu.
Zastanawiam się co teraz będzie, jak to wszystko się potoczy? Nie chcę jednak o tym myśleć. Wszystkie zmartwienia i troski odłożyłam na bok, wypędziłam z mojej głowy smutek, który gościł tam od wielu miesięcy. Wiedziałam jednak, że prędzej, czy później będę musiała obudzić się z tego pięknego snu, w którym się znajduję i zmierzyć się z okrutnymi realiami tego świata. Wiem, że nie będę mogła wiecznie się ukrywać, kiedy moi przyjaciele, którzy pozostali w Kapitolu są w ciągłym niebezpieczeństwie. Ignoruje nawet dzisiejszy sen. Wiem jednak, że chcę odwiedzić mój dom. Ciągnie mnie do niego niewytłumaczalna siła, której chcę się poddać.
Skierowałam swoje kroki do kuchni. Byłam przekonana, że znajdę tam mnóstwo pełnych i pustych butelek po alkoholu, ale myliłam się. Nie było tam ani kropelki tego śmierdzącego napoju. Wydaje mi się, że Haymitch powoli wychodzi ze swojego okropnego nałogu i bardzo mnie to cieszy. Nie wiem czemu, ale zdaje mi się, że to Effie tak na niego wpływa. Oboje się zmienili, a przyczyną tych zmian jest cały ubiegły rok. Igrzyska i Rebelia, to zdecydowanie przerosło ich najśmielsze oczekiwania. Musieli nagle zmienić swoje myślenie i nastawienie do całego świata, inaczej mogliby za to przyplacić życiem.
Przypominam sobie jak Haymitch trzymał wczoraj w ramionach Nicka i starał się go uspokoić. Z obrzydliwego pijaka zmienił się w czułego mężczyznę, który dba o swoich przyjaciół. Nagle przypominam sobie, że nie zdążyłam mu podziękować za to, że odbił mnie i Effie z Pałacu Sprawiedliwości. Postanawiam, że podziękuję mu jak tylko się obudzi.
Podchodzę do jednej z kuchennych szafek i oceniam czy cokolwiek z jej zawartości, nadaje się do spożycia. O dziwo, znajduję tam dość pokaźny zapasik przeróżnych warzyw i kilka kurzych jaj. W drugiej szafce znajduję bochenek chleba, a w lodówce natrafiam na mleko i ser. Skoro już się obudziłam, to przygotuję dla wszystkich śniadanie.
Układam wszystkie produkty na blacie i zastanawiam się co mogłabym z tego zrobić. Postanawiam, że zrobię jajecznice i kanapki z serem. Nigdy nie byłam świetną kucharką, ale myślę że przyrządzenie tych potraw nie jest trudne.
Nie myliłam się, gdyż już po dwudziestu minutach smakowity zapach śniadania rozprzestrzenia się po całym domu.
Nakrywam do stołu i nalewam każdemu szklankę mleka. Jak na zawołanie w drzwiach jadalni pojawia się Haymitch, a zaraz za nim Effie z Nickiem, który mamrocze coś wesoło.
- Jak dobrze, że wróciłaś - rzuca Haymitch z uśmiechem i zajmuje jedno miejsce przy stole - Od dawna miałem ochotę na takie śniadanie, bo szczerze mówiąc Peeta jest świetnym piekarzem, ale na tym jego kariera kulinarna się kończy.
- Wcześniej jakoś nie narzekałeś - Peeta pojawia się nagle w drzwiach i uśmiecha się do Haymitcha - Kilka razy nawet mnie pochwaliłeś.
- Zdawało ci się - odpowiada Haymitch żartobliwie. Effie siada koło niego i szczerbiocze coś do Nicka, który odpowiada jej uroczą paplaniną.
Peeta kręci z uśmiechem głową i podchodzi do mnie. Obejmuje mnie i całuje w policzek.
- Kiedy się obudziłem, a ciebie nie było obok mnie - szepcze mi do ucha - Myślałem, że wczorajsze wydarzenia były snem, myślałem, że tylko wyobraziłem sobie twój powrót. A jednak jesteś - Peeta uśmiecha się szeroko, a jego błękitne oczy biją niesamowitym blaskiem, który zwiastuje bezgraniczne szczęście.
- Jestem tu - odpowiadam - I nigdzie się nie wybieram.
Ciągnę Peete za rękę i oboje siadamy przy stole, dołączając do Effie, Nicka i Haymitcha.
Cała nasza piątka w spokoju spożywa posiłek, zamieniając od czasu ze sobą kilka zdań. Nie mogę uwierzyć, że zachowujemy się tak jakby nigdy nic. Czuję się jakby nic się nie stało, a jednak jest to nieprawda. Wiem jednak, że Haymitch jest mądrym człowiekiem i nie postępuje pochopnie. Do tego nigdy nie naraziłby nas na niebezpieczeństwo. Ufam mu i wiem, że jak na razie nic nam nie grozi.
- Posprzątam - oferuje się Haymitch - I tak nie mam nic ciekawszego do roboty.
Effie zabiera małego na górę, a ja z Peetą przechodzimy do kuchni, aby pomóc naszemu byłemu mentorowi.
Już chcę zabierać się za układanie naczyń, kiedy Peeta kładzie swoją rękę na moim ramieniu i delikatnie odciąga mnie do tyłu.
- Ty nie - mówi spokojnie - Nie możesz się przemęczać - z troską dotyka mojego brzucha.
- Peeta - wzdycham z irytacją, ale kiedy ilustruje mnie on zatroskanym wzrokiem poddaje się i opieram o jeden z blatów. Wiem, że gdybym pomogła, nic by mi się nie stało, nie chcę jednak urazić Peety.
Haymitch wybucha śmiechem i klepie Peete po plecach:
- Twoja odpowiedzialność mnie przeraża - Dziwie się skąd Haymitch wie o ciąży, a na pewno wie, gdyż po chwili dodaje, że dziecku nic nie będzie - Effie mi powiedziała - prostuje mentor, kiedy widzi moją zdziwioną minę - Gratulacje.
Peeta i Haymitch zabierają się za mycie naczyń, a ja podchodzę do jednego z okien. Przyglądam się całej Wiosce Zwycięzców i staram się zakodować zmiany, jakie w niej zaszły odkąd opuściłam Dwunastkę. Mój wzrok zatrzymuje się w jednym miejscu, na jednym z domów, stojących na około dziedzińca.
- Peeta... - mówię cicho, nadal nie spuszczając wzroku z budynku.
- Tak?
- Chcę iść do mojego domu.
Haymitch upuszcza jeden z talerzy, który cudem nie zbija się uderzając o podłogę.
- Nie ma mowy! - mówi - Nie pójdziesz, ktoś cię może zauważyć.
- Nie pytałam o zgodę - odcinam się - Z resztą i tak nikt tu się nie zapuszcza.
- Nie sądzę żeby był to dobry pomysł - mówi Peeta.
- Nie możecie mi tego zabronić - protestuje i ze złości ściskam dłonie w pięści.
- Katniss nie bronie ci tego - Peeta podchodzi do mnie i kładzie dłonie na moich ramionach - Ale zrozum, że jest to niebezpieczne. Jeśli cię zobaczą...
- Peeta proszę - szepczę do niego - Tylko na pięć minut.
Peeta wciąga głośno powietrze i odwraca się w stronę Haymitcha z pytaniem w oczach, a mentor podnosi ręce w geście poddania się.
- No dobrze - zgadza się Peeta - Ale tylko na chwilę i idę z tobą. Do tego masz mnie słuchać, jeśli powiem wracaj - wrócisz.
Kiwam głową na znak zgody i całuje go w policzek.
- W takim razie chodźmy - mówię i ruszam w stronę drzwi.
- Teraz? - dziwi się Haymitch - Nie wolisz zaczekać do wieczora, będzie ciemno więc ciężej będzie was zauważyć.
- Jeśli pójdę wieczorem to będę musiała zapalić światła w domu, aby cokolwiek zobaczyć - tłumaczę - Wtedy na pewno ktoś zwróci na to uwagę.
- W sumie to masz racje - potakuje Haymitch - Ale...
Nie słucham co mentor ma mi do powiedzenia, gdyż biegnę już w stronę wyjściowych drzwi. Chwytam za klamkę i otwieram drzwi na oścież. Zimny wiatr smaga moją twarz, a zapach Wioski Zwycięzców przywołuje przeróżne wspomnienia.
-Katniss! - Peeta ciągnie mnie za koszulkę i wciąga z powrotem do domu - Czekaj.
- O co chodzi? - wzdycham z irytacją, kiedy Peeta zatrzaskuje drzwi.
- Nie możesz tak po prostu wyskoczyć z domu - Peeta wydaje się lekko zmieszany - Najpierw muszę sprawdzić czy aby na pewno nikogo tu nie ma.
Zirytowana opieram się o ścianę, a Peeta z ostrożnością uchyla drzwi i wystawia głowę na zewnątrz. Po kilkunastu sekundach macha na mnie ręką i mówi:
- Nikogo nie ma. Musimy jednak pokonać drogę biegiem, gdyż ktoś może się tu przypałętać.
- Uważajcie na siebie - Haymitch pojawia się za nami i opiera się o balustradę - Jeśli cokolwiek was zaniepokoi natychmiast wracajcie.
- Tak zrobimy - zgadza się Peeta - Chodźmy.
Zbiegamy po schodkach i biegiem ruszamy w stronę mojego domu. Mamy do pokonania sporą odległość, więc w połowie dostaję zadyszki i z trudem łapię powietrze. Peeta ma ten sam problem, narkotyk znacznie go osłabił, więc jest to dla niego morderczy dystans.
Kiedy docieramy na miejsce, Peeta łapie mnie za nadgarstek i odwraca twarzą w jego stronę.
- Masz mnie słuchać - mówi - Jeśli cokolwiek by się stało spełnisz moje polecenie, jasne? Teraz nie działasz na własną rękę, nie możesz być nieodpowiedzialna. Nie stracę cię nigdy więcej i nie stracę jej - to mówiąc, spogląda z czułością na mój brzuch - Jesteś odpowiedzialna za was obie.
- Wiem - odpowiadam krótko i obejmuje Peete. Całuje go szybko w usta i zanim zdąży on zareagować, wspinam się już po schodach i napieram na wejściowe drzwi. Ustępują one po chwili z charakterystycznym skrzypnięciem.
Wchodzę do środka i wręcz zamurowuje mnie. Nie dlatego, że nastąpiły tu jakieś zmiany, tylko dlatego, że zupełnie nic się nie zmieniło. Wszystko wygląda tak, jakbym nigdzie nie wyjeżdżała. Moją nieobecność zdradza tylko wszechobecny kurz, który pokrywa meble wokoło mnie.
Nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo chciałam tu przyjść. Nie umiem tego wytłumaczyć. Przyciągnęła mnie tu niezrozumiała siła, która chwyciła moje serce. Może to tęsknota i zwykła ludzka ciekawość mnie tu sprowadziła?
- Katniss - Peeta pojawia się za mną, zamyka drzwi i kładzie dłoń na moim ramieniu - Wszystko w porządku?
- Tak - odpowiadam po chwili namysłu.
Nabieram głośno powietrza. Pierwsze kroki kieruję do kuchni. Obserwuje wszystko uważnie, starając się wyłapać choćby te najmniejsze, nawet nic nie znaczące zmiany. Nic jednak nie wpada mi w oko.
Następnie kieruję się do salonu, jadalni i gabinetu. W każdym pokoju moje myśli są atakowane różnorodnymi wspomnieniami. W jednym widzę wesołą Prim, w drugim uśmiechniętą mamę. Nie sądziłam, że moje wspomnienia mogą być aż tak realne, od czasu do czasu odnoszę uczucie, że moja rodzina naprawdę jest obok mnie, to niesamowite i za razem straszne.
Po ponad kwadransie sprawdzania parteru, wchodzę na pierwsze piętro. Oszczędzam jednak sobie zaglądania do pokoju Prim i mamy, to sprawiłoby mi niewyobrażalny ból. Odwiedzam jednak mój pokój. Tutaj także nie zauważam żadnych zmian. Łóżko wygląda tak jak je zostawiłam kilka miesięcy temu: kołdra jest zwinięta, prześcieradło pomięte, a poduszki zwisają na krawędziach.
Peeta ciągle dotrzymuje mi kroku, więc dzięki jego towarzystwu odważnie wkraczam w głąb sypialni. Wiem czego chce, wiem dlaczego pod chociaż jednym względem tu przyszłam.
Podchodzę do szafy i jednym szarpnięciem otwieram jej drzwi. Czuję ulgę kiedy uświadamiam sobie, że tutaj także wszystko jest w porządku. Wyciągam ręce i jednym, zwinnym pociągnięciem ściągam z wieszaka skórzaną kurtkę mojego taty. Przyciskam ją do siebie i wtulam w nią twarz. Nadal nie straciła swojego zapachu. Zarzucam ją na siebie i starając się pohamować łzy odwracam się do Peety.
-To wszystko - oznajmiam cicho - Możemy wracać.
Peeta skina głową, ale zamiast się odwrócić i wyjść, podchodzi do mnie i przytula mocno.
-Spokojnie - szepcze w moje włosy.
Obejmuje Peete za szyję i pozwalam łzą płynąć. Po kilku minutach podnoszę głowę i składam na jego ustach czuły pocałunek. To pomaga, czuję się bezpieczna.
Wiem także, że muszę być silna - dla niego i dla dziecka.
- Chodźmy - Peeta łapie mnie za rękę i sprowadza w dół po schodach.
Wchodzimy do salonu, omiatam ostatnim spojrzeniem to pomieszczenie i odwracam głowę.
Peeta uchyla drzwi i natychmiast je zatrzaskuje. Na jego twarz maluje się strach i zaskoczenie.
- Co ... - nie kończę pytania, gdyż Peeta przykłada mi palce do ust i szepcze:
- Ciii...
Puszczam jego dłoń i ostrożnie przysuwam się do małego okienka, wychodzącego na dziedziniec.
Zapiera mi dech w piersiach, a serce niebezpiecznie przyspiesza. Igiełki strachu przeszywają moje ciało, a w gardle formuje się wielka gula.
Nie wierzę temu co właśnie widzę. W stronę domu Haymitcha, szybkim krokiem idzie około tuzin strażników. Z czasem kiedy zbliżają się oni do budynku, mój strach rośnie.
Haymitch się mylił, znaleźli nas.