wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 32

Wywiad strasznie mi się dłużył. Ceasar zadawał mi wiele pytań, a ja recytowałam z pamięci słowa, których kazał nauczyć mi się Snow. Publiczność wiwatowała i ciągle biła brawa. Kiedy Flickerman nawiązywał do śmierci Primrose, Peety, czy innych moich przyjaciół z trudem hamowałam łzy. Czułam pieczenie pod powiekami, ale dzielnie wytrwałam chwile słabości. Ceasar wiedział, że zadaje mi ból, ale nie przejął się tym zbytnio, gdyż bez ustanku drążył bolesny temat.
Po wywiadzie w eskorcie kilku strażników, wróciłam razem z Veronicą do rezydencji prezydenta Snowa. Dochodziła północ kiedy weszłam do mojego pokoju. Byłam wykończona.
- Nareszcie jesteś - Johanna leżała na łóżku z książką na brzuchu - Jak było?
Wywracam oczami i dosłownie padam na łóżko. Nie mam sił na rozmowę.
- Rozumiem - szepcze Johanna i podchodzi do mnie na palcach - Jutro porozmawiamy... Oczywiście jeśli będziesz miała na to ochotę.
Johanna zarzuca na mnie miękki koc i poprawia moją poduszkę.
- Dobranoc Katniss - mówi kojącym tonem Johanna i wraca na swoje łóżko.
Chciałam zasnąć, ale sen nie przychodził. Leżałam więc przez kilkanaście minut i tępo wpatrywałam się w popękany sufit.
 Kiedy usłyszałam równomierny oddech Johanny doszłam do wniosku, że moja współlokatorka śpi. Jeżeli chcę płakać to teraz jest do tego idealna okazja. Tego dnia nagromadziło się we mnie wiele negatywnych emocji, a płacz pomoże mi się pozbyć choć części z nich.
Tej nocy nie było mi jednak pisane poczuć smaku słonych łez. Chciałam płakać, ale o dziwo płacz nie nadchodził.
Po kolejnej godzinie bezsensownego liczenia pęknięć na suficie, zawładnęło mną uczucie zmęczenia i po chwil otulił mnie sen.

...

Kolejnych kilka dni minęło mi tak samo szybko, jak minione miesiące. Przez cały tydzień bez przerwy przygotowywałam się do tournee. Powtarzałam przemowy, przymierzałam stroje, które projektowała mi Veronica i spotykałam się ze Snowem, aby ostatecznie omówić cały przebieg tournne.
Okazało się, że w trasę ruszę tylko z Effie, nawet Johanna zostaje w Kapitolu.
Nadszedł dzień, którego tak strasznie się obawiałam. Już dziś wyruszę w trasę i odwiedzę każdy z dystryktów. Nie mam pojęcia czy sobie poradzę. Wiem, że prawie wszyscy obywatele Panem, oprócz kapitolińczyków nie są zadowoleni z powrotu rządów Snowa, a co dopiero z powrotu Głodowych Igrzysk. Niestety nie ma mowy o jakimkolwiek powstaniu, gdyż brakuje broni, a przede wszystkim ludzie stracili pewność siebie...
- Katniss - z zamyślenia wyrywa mnie głos Effie, która przed chwilą weszła do mojego pokoju - Dochodzi południe, prezydent powiedział, że już czas.
- Dobrze - odpowiadam cicho i poprawiam broszkę, którą przypięłam do mojej kamizelki. W ręce ściskam perłę od Peety, która dodaje mi pewności siebie.
Wstaję z łóżka i nieśmiało człapię w stronę drzwi.
- Katniss, czekaj - Johanna podbiega do mnie i mnie obejmuje - Poradzisz sobie, wiem to. Nie mogę z tobą jechać, ale obiecuję, że będę trzymała za ciebie kciuki.
- Dziękuję - szepczę i składam pocałunek na policzku mojej przyjaciółki.
Puszczam Johanne i wychodzę na korytarz. Czeka tam na mnie Effie i kilku strażników.
- Idziemy - mówi jeden z nich i wskazuję ręką kierunek, w który musimy się udać.
Po kilkuminutowym spacerze po krętych korytarzach rezydencji, trafiamy do głównego holu. Czeka tam na nas Snow. Obok prezydenta stoi Amelia, na której twarzy widnieje smutny uśmiech.
- Panno Everdeen! - krzyczy Snow i podchodzi do mnie - Życzę powodzenia... - prezydent uśmiecha się nieprzyjemnie - Liczę, że się na pani nie zawiodę.
Skinam głową i spoglądam na Amelie.
- Powodzenia Katniss - mówi dziewczynka. Uśmiecham się do niej i odwracam się w stronę Effie, która w towarzystwie pięciu strażników czeka na mnie przy drzwiach.
Przechodząc przez prób, słyszę jeszcze śmiech Snowa i słowa, na których dźwięk, przechodzi mnie zimny dreszcz:
- I niech los zawsze pani sprzyja!
Wychodzimy przed rezydencje Snowa, po którą czekał na nas czarny samochód. Wsiadamy do pojazdu i po kilku minutach dojeżdżamy na stacje kolejową. Przez całą drogę ukradkiem przyglądałam się Effie. Miała smutną i zadumaną twarz. Wpatrywała się w mijane przez nas budynki. W jej oczach widziałam łzy i tęsknotę. Z resztą się jej nie dziwię. Kapitol to jej dom, tu się wychowała, a teraz po raz kolejny go opuszcza.
Na stacji wita mnie tam tłum roześmianych i wiwatujących kapitolińczyków. Effie cicho informuje mnie, abym zatrzymała się przed drzwiami pociągu i nacieszyła oczy obecnych tu ludzi. Stoję sztywno przez kilkanaście minut, a w spoconej dłoni nadal zaciskam perłę.
- Chodźmy Katniss - mówi Effie i ciągnie mnie lekko za rękaw - Już południe, czas ruszać.
Skinam głową i stawiam stopę na pierwszym stopniu schodków, prowadzących do wagonu. Kiedy drzwi się za mną zamykają, pociąg rusza i w mgnieniu oka nabieramy maksymalnej szybkości, do której na początku ciężko mi jest się przyzwyczaić.
Pociąg wygląda tak jak go zapamiętałam. Podróżowałam nim już tak wiele razy, że prawie w ogóle nie czuję się tu obco. Ściany obite boazerią, błyszcząca podłoga, drogie ozdoby, nic się nie zmieniło.
- Jeszcze dziś wczesnym wieczorem będziemy w Jedynce - informuje mnie Effie - Mamy więc trochę wolnego czasu. Ja niestety mam kilka spraw na głowie, więc nie mogę dotrzymać Ci towarzystwa...
- Nie szkodzi - mówię i rozglądam się po pociągu - Przejdę się.
Effie nie zadaje mi pytań, tylko skina głową i w ciszy kieruję się do wagonu restauracyjnego. Odwracam się na pięcie i obieram wyznaczony przez siebie cel. Kieruję się do ostatniego wagonu w pociągu.
Kiedy docieram na miejsce z trudem hamuję łzy. Jak na złość przypominam sobie moją rozmowę z Peetą podczas tournee. Proponował mi wtedy przyjaźń, rozmawialiśmy o naszych ulubionych kolorach. Nigdy nie zapomnę, że ulubionym kolorem Peety był pomarańczowy, ale nie jaskrawy. Pomarańczowy jak zachód słońca...
Siadam na kanapie i wpatruję się w drzewa, które mijamy z niewiarygodną szybkością. Wpatrywanie się w jeden punkt często powoduje u mnie senność, teraz także się tak dzieje. Powieki zaczynają mi ciążyć, więc prawie nieświadomie kładę się na kanapie i zamykam oczy. Tulę się do malutkiej perły, którą nadal ściskam w ręce i w mgnieniu oka zasypiam.

...

- Katniss - piskliwy głos Effie wyrywa mnie ze snu - Już jesteśmy, musimy wychodzić.
Otwieram oczy i zaspanym wzrokiem spoglądam na twarz mojej opiekunki. Natychmiast orientuję się, że Effie płakała. Na widok jej poczerwieniałych i opuchniętych oczu ściska mi się serce. Nie muszę jednak pytać dlaczego płakała, gdyż doskonale to wiem. Obecna sytuacja przerasta moją opiekunkę, Effie jest zbyt delikatna, a niedawne wydarzenia wytrąciły ją z równowagi.
Wstaję z kanapy i poprawiam moje włosy, które splątały się po dość długiej drzemce. Podnoszę perłę, która spadła mi na podłogę i chowam ja do kieszeni moich spodni, w której będzie bezpieczna. Effie poprawia mi również moją broszkę, która trochę się przekrzywiła. Uśmiecham się krzepiąco do mojej opiekunki, na co ona również odpowiada mi uśmiechem.
Wychodzimy z pociągu i wsiadamy do samochodu, który wiezie nas pod Pałac Sprawiedliwości. Od razu po dotarciu na miejsce, zostaję wręcz wypchnięta na scenę.
Staję na środku estrady i z przerażeniem wpatruję się w tłum mieszkańców Dystryktu Pierwszego, którzy z niecierpliwością wyczekują tego, co mam im do powiedzenia.
Głośno przełykam ślinę i starając się, aby nie mówić drżącym głosem, zaczynam moją przemowę. Bałam się, że zdenerwowanie spowoduje, że zapomnę tekstu, ale na szczęście dokładnie go pamiętam i z udawanym przejęciem recytuję słowa, które tak naprawdę nie płyną z mojego serca. Czuję się tak, jakby przemawiał przeze mnie Snow, a ja jestem zwykłą marionetką w jego rękach.
Mówię o tym, że Rebelia była pomyłką i nie miała ona żadnego sensu. Wspominam, że bardzo żałuję moich czynów, a na koniec dodaję, że ludzie powinni nawrócić się na rządy Augusta Snowa.
Przez całą przemowę byłam silna, głos mi nawet zbytnio nie drżał, ale na samym końcu nie wytrzymałam napięcia... Po policzku spłynęła mi jedna, samotna łza, a na ułamek sekundy moja twarz przybrała zbolały wyraz, tak jakbym krzyczała: "To nie jest prawda, ja tak nie myślę".
Myślałam, że ludzie nie zauważą nagłej zmiany mojego nastroju. Niestety myliłam się, zauważyli.
Nagle dzieje się coś, czego za wszelką cenę chciałam uniknąć. Stojąca w pierwszym rzędzie kobieta o złocistych włosach podnosi lewą rękę do góry... Wykonuje gest z mojego dystryktu, oznaczający szacunek. Chcę krzyczeć, aby opuściła dłoń, ale głos więźnie mi w gardle. Nie mogę nic powiedzieć.
Następnie kolejna osoba podnosi rękę, potem jeszcze jedna, aż w końcu prawie wszyscy ludzie wykonują gest, przez który moje oczy zachodzą łzami.
Dziwę się dlaczego oni to robią. Czemu oddają mi szacunek, skoro przeze mnie zginęli ich bliscy. Do tego Jedynka zawsze była sprzymierzona z Kapitolem, więc nigdy nie spodziewałabym się takiego zachowania w tym dystrykcie. W pozostałych dystryktach jest to bardziej prawdopodobne, ale tutaj?
Krzyk wyrywa mnie z zamyślenia. Dzieje się to, czego najbardziej się obawiałam. Strażnicy przeciskają się przez tłum i wywlekają z niego kobietę, która pierwsza podniosła rękę. Wiem, że ją zabiją, wiem, że jej zachowanie sprowadziło na nią zgubę, a to wszystko z mojego powodu. Mam świadomość, że to przeze mnie kobieta zginie.
Ludzie zaczynają krzyczeć, na placu robi się zamieszanie. Do moich uszy dochodzą tylko niektóre słowa, które obywatele Jedynki wykrzykują w moją stronę: "Nie wierzymy", "Powiedz prawdę"...
Jeden strażników podbiega do mnie i ciągnie mnie za łokieć.
- Koniec przedstawienie - warczy mi do ucha - Idziemy.
Zostaję zaciągnięta do Pałacu Sprawiedliwości, gdzie czeka już na mnie Effie. Obie zostajemy odwiezione na stacje, gdzie wsiadamy do pociągu.
Effie uspokaja mnie, gdyż nadal jestem roztrzęsiona po zaistniałej niedawno sytuacji. Kiedy emocje opadają opiekunka informuje mnie, że noc spędzamy w pociągu. Jutro odwiedzimy kolejne dystrykty.
Wracam do mojego przedziału gdzie czeka na mnie kolacja. Nie apetytu, ale wmuszam w siebie trochę sałatki warzywnej i mojej ulubionej potrawki z jagnięciny. Po sytym posiłku idę wziąć szybki prysznic, a następnie kładę się do łóżka. Choć nie ma jeszcze dwudziestej to czuję się już okropnie zmęczona. Ten dzień był męczący, a jutrzejszy będzie jeszcze cięższy, gdyż odwiedzę aż trzy dystrykty. Kładę głowę na poduszce i zaciskam oczy. Pozwalam, aby pociąg ukołysał mnie do snu.

...

Wstałam wcześnie rano, gdyż już o godzinie ósmej miałam stawić się na głównym placu w Drugim Dystrykcie. Harmonogram dnia był bardzo ciężki, bo po wygłoszeniu przemowy w Dwójce, wsiadałam do pociągu i już w południe zaszczycałam swoją obecnością Trzeci Dystrykt. Ludzie w tych dystryktach, podczas moich przemów byli bardzo spokojni, w ciszy wysłuchiwali tego, co miałam im do powiedzenia. W ich oczach widziałam jednak bunt i niedowierzanie. Doszłam do wniosku, że mi nie wierzą. Z jednej strony cieszę się, że ludzie wiedzą jaka naprawdę jestem i że zauważają manipulacje moich słów. Z drugiej jednak strony na samą myśl, że nie spełniłam oczekiwań prezydenta, przechodzi mnie zimny dreszcz. 
- Katniss - z zamyślenia wyrywa mnie Effie, która stoi teraz w drzwiach mojego przedziału- Już jesteśmy.
Skinam głową i podchodzę do okna. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to błękit morza, które lśni w promieniach zachodzącego słońca.
- Czwórka - szepczę do siebie i od razu przypominam sobie błysk w oczach Finnicka, kiedy opowiadał o tym dystrykcie.
Chociaż nadchodzi wieczór, to mój harmonogram wskazuje, że dziś czeka mnie jeszcze przemowa w tym właśnie dystrykcie.
Wysiadamy z pociągu i pieszo udajemy się na plac pod Pałacem Sprawiedliwości. Jak się okazuje stacja jest bardzo blisko pałacu, więc docieramy tam w kilka minut. Od razu zostaję wypchnięta na scenę. 
Biorę głęboki wdech i zaczynam moją przemowę. Ludzie kręcą głowami. Wiem, że są świadomi tego, że to tak naprawdę nie moje słowa. Mówiąc przyglądam się ich twarzą. Widnieją na nich smutek, strach, nienawiść i złość.
Kiedy kończę przemowę, ukradkiem ocieram łzy, udając, że coś wpadło mi do oka. Tłum bije mi brawo, na które oczywiście nie zasłużyłam. Dziękuję im za uwagę i odwracam się na pięcie. Wchodzę do pałacu, ale zatrzymuje mnie krzyk:
- Panno Everdeen!- odwracam się i zauważam starszą kobietę, która wdrapuje się po schodach na estradę. Na rękach trzyma malutkie, około roczne dziecko. Strażnicy nie protestują, kiedy kobieta przekazuje mi malca.
- Zaraz - protestuję - O co chodzi?
- Nie mam pieniędzy, aby go wykarmić - warczy kobieta - Z reszta zobowiązywałam się, że zajmę się nim tylko na czas Igrzysk. Teraz to nie mój problem - kobieta odwraca się na pięcie i zeskakuje ze schodów - Nazywa się Nick - krzyczy i znika w tłumie.
Dopiero teraz orientuję się kogo trzymam na rękach. Znam jego błękitne, błyszczące włosy. Poznaję rudą czuprynkę, zmierzwioną przez wiatr. To synek Finnicka i Annie.
Nick zaczyna płakać, więc szybko wycofuję się z estrady i wpadam do Pałacu Sprawiedliwości. Effie podbiega do mnie i bierze malucha na ręce.
- Effie, nic nie rozumiem - mówię drżącym głosem - Przecież nie mogę się nim zająć.
- Cii - szepcze Effie, a ja nie wiem czy uspokaja ona mnie, czy Nicka, który przestaje nagle płakać - Tamta kobieta miała racje. Nick nie jest jej odpowiedzialnością, ja się nim zajmę.
- Ale - protestuję, gdyż przekazywanie sobie dziecka z rąk do rąk nie jest moim zdaniem na miejscu.
- Spokojnie - mówi opanowanym tonem Effie - Ja się nim zajmę. Ten maluch nie ma na tym świecie nikogo bliskiego.
Ściska mi się serce kiedy słyszę te słowa, wiem jednak, że to prawda. Jego rodzice nie żyją, jest sam jak palec. 
Ocieram łzy, które nie mam pojęcia kiedy zaczęły płynąć mi z oczu. 
- Chodźmy - mówi Effie, głaszcząc chłopczyka - Wszyscy musimy odpocząć.
Wracamy do pociągu i od razu udajemy się do wagonu restauracyjnego. Czeka tam na nas obiad, złożony z wielu cudownie pachnących dań. 
Effie sadza sobie Nicka na kolanach i karmi go ryżem, zmieszanym z marchewką. Ja zjadam kilka słodkich bułeczek i popijam to gorącą czekoladą. Dziękuję za posiłek i udaję się do mojego przedziału. Nie mam siły, aby brać prysznic. Odpinam tylko broszkę i kładę ją na moim stoliczku nocnym. Z kieszeni wyjmuję perłę, którą wrzucam do szufladki. Dosłownie padam na łóżko i w mgnieniu oka zasypiam. Tournee jest wyjątkowo męczące, nie spodziewałam się, że będzie aż tak ciężko... Najgorsze jest jednak to, że to dopiero początek.

...

Kolejne dni dłużą mi się niemiłosiernie. Codziennie odwiedzam po dwa lub trzy dystrykty, tak że szóstego dnia wieczorem, pociąg wjeżdża na stację w moim ukochanym, Dwunastym Dystrykcie. Przez poprzednie kilka dni nie działo się nic specjalnego. Wygłaszałam przemowy, uśmiechałam się sztucznie do publiczności, a ludzie bili mi nieszczere brawa. Owa rutyna strasznie mnie zmęczyła, ale dziś będzie inaczej, ponieważ dzisiejszą, ostatnią już przemowę wygłoszę przed moimi znajomymi i sąsiadami.
Gdy zegar wybija osiemnasta, pociąg leniwie wtacza się na stację w Dwunastce. Dosłownie przyklejam się do okna i wręcz pożeram wzrokiem cały dystrykt. Patrzę na wzgórza, obrośnięte lasami, do których zapuszczałam się w niedzielne popołudnia. Do oczu napływają mi łzy, kiedy przypominam sobie wszystkie szczęśliwe chwile, jakie tu przeżyłam.
Na stacji zauważam wiele znajomych twarzy i uśmiecham się do nich mimowolnie. Nareszcie jestem w domu.
Zostaję zaprowadzona na plac pod Pałacem Sprawiedliwości, gdzie nowy burmistrz wita mnie ze szczerym uśmiechem. Wchodzę na estradę i najlepiej jak tylko umiem wygłaszam przemowę, napisaną przez Snowa. Nerwy mnie opuściły,  już w ogóle się nie boję. Ludzie w ciszy i spokoju wysłuchują moich kłamstw, a ja jestem pewna, że wiedzą jakie naprawdę jest moje zdanie. Oni mnie znają, wiedzą jaka jest Katniss Everdeen. Tutaj nie jestem marną marionetką Snowa, tutaj jestem sobą.
Po przemowie ludzie biją mi brawo, a ja zauważam, że wielu z nich z trudem powstrzymuje się od wykonania gestu, za który na pewno zostaliby straceni. Przyjmuję tę myśl z ulgą, gdyż nie chciałabym, aby kolejni ludzie za mnie ginęli.
Po przemowie zostaję zaprowadzona do Pałacu Sprawiedliwości. Burmistrz podchodzi do mnie, aby mi pogratulować, a ja przyjmuję jego gratulacje z udawanym uśmiechem. 
Następnie strażnicy prowadzą mnie, Effie i Nicka do pokoi, w których spędzimy noc. Jutro rano bowiem wrócimy do Kapitolu.
Effie dostaje mały pokoik na parterze, w którym zamieszka z Nickiem, a ja zostaję prowadzona na pierwsze piętro, gdzie znajduje się mój pokój.
Jestem strasznie zmęczona, ale zmuszam się do wzięcia prysznica. Po kąpieli zarzucam na siebie miękki szlafrok, który znajduję w szafie i kładę się na łóżku. To będzie pierwsza noc od ponad trzech miesięcy, którą spędzę w moim rodzinnym dystrykcie. Leżę przez kilkanaście minut, tępo wpatrując się w sufit. Myślę o wszystkim co mnie spotkało w minionym czasie. Kiedy zmęczenie bierze nade mną górę, zarzucam koc na głowę i zaciskam powieki.
Nagle słyszę hałas, tak jakby deszcz bębnił o moją szybę. Po chwili dochodzę do wniosku, że nie są to jednak krople deszczu, gdyż uderzenia są nieregularne i zbyt głośne.
Odrzucam koc, wstaję z łóżka i wpół zgięta, ostrożnie kieruję się w stronę okna. Po raz kolejny słyszę uderzenie, a moim oczą ukazuje się mały, dziwny kształ, który zatrzymuje się na ułamek sekundy na szybie, a następnie spada na ziemie. Po chwili namysłu orientuję się, że to kamień. Ktoś chce, abym podeszła do okna.
Prostuje się i z galopującym sercem otwieram okno, które ustępuje z charakterystycznym skrzypnięciem. Wystawiam głowę i spoglądam w dół. Mieszkam na pierwszym piętrze, więc od razu poznaję, dobijającą do mnie postać. Jestem w szoku. Co on tutaj robi? Uśmiecham się mimowolnie i półszeptem pytam:
-Haymitch, skąd się tu wziąłeś?
-Wreszcie postanowiłaś się obudzić skarbie – odpowiada mentor, którego jeszcze kilka sekund temu uważałam za zaginionego – Schodź tutaj szybko!
- Skąd się tu wziąłeś? - pytam nadal zdziwiona zaistniałą sytuacją, a na usta ciśnie mi się jeszcze wiele innych, niemogących czekać pytań, więc oczekuję szybkiej odpowiedzi - O co chodzi?
- Nie zadawaj głupich pytań tylko złaź! Nie mamy czasu, zaraz tu będą strażnicy.
Skinam głową i pędzę do szafy. Zakładam szybko spodnie i sweter, a na górę zarzucam skórzaną kurtkę. Podbiegam z powrotem do okna i zastanawiam się, czy zrobię sobie krzywdę skacząc z tej wysokości. Sobie nie, ale dziecku - owszem.
- Skacz! - Haymitch traci cierpliwość - No już!
- Nie mogę - odpowiadam
- Złapię cię - obiecuje mentor - Katniss proszę cię, nie mamy czasu.
Biorę głęboki wdech i przekładam nogę nad parapetem. Wiem, że prędzej czy później pożałuję mojego czynu, ale nie mam wyboru. Drzwi pilnują strażnicy, więc jedyną drogą ucieczki jest okno.
Liczę w myślach do trzech i skaczę.
Haymitch spełnił swoją obietnicę i mnie złapał. Stracił jednak równowagę i upadł pod moim ciężarem. W innych okolicznościach śmieszyłaby mnie ta sytuacja, ale teraz nie jest mi do śmiechu. Nie mam pojęcia co chce zrobić Haymitch, a strażnicy niedługo zorientują się, że mnie nie ma.
Haymitch łapie mnie za rękę i każe mi biec. Moja kondycja niestety osłabła, a dziecko sprawia mi dodatkowe trudności w poruszaniu się, więc Haymitch co chwilę musi mnie popędzać.
Przecinamy biegiem rynek, a ja dziwię się, że strażnicy nas nie zauważyli. Wbiegamy na ścieżkę, która prowadzi do Wioski Zwycięzców. Haymitch zatrzymuje się pod wielkim dębem i zdyszany mówi:
- Biegnij do mojego domu, tam będziesz bezpieczna. Ja wracam po Effie.
- Haymitch - protestuję - Błagam odpowiedz mi chociaż na jedno pytanie...
- Nie ma czasu - przerywa mi mentor - Niedługo wszystkiego się dowiesz. No już! Biegnij!
Ufam mojemu mentorowi, więc najszybciej jak mogę, biegnę do Wioski Zwycięzców. Po kilku minutach docieram do bramy i wbiegam na główny dziedziniec. Czuję ukłucie w sercu, kiedy spoglądam na mój dom. Odpędzam szybko bolesne wspomnienia i kieruję się szybko w stronę domu Haymitcha. Wbiegam po schodach i naciskam klamkę. Drzwi ustępują pod moim ciężarem. Wchodzę do przedsionka i zatrzaskuję drzwi. Opieram się o nie plecami i głośno dyszę. Niesamowicie zmęczył mnie ten bieg.
Zrzucam z siebie kurtkę i powoli wchodzę w głąb domu. Kieruję się do salonu, skąd bije jasna łuna światła. Domyślam się, że to światło bijące od ognia, który bucha z kamiennego kominka.
Wchodzę do pokoju, wpatrując się w ogień i nagle moich uszu dochodzi głośne, znane mojemu sercu westchnienie. Zamieram.
Odwracam się powoli i w drzwiach prowadzących do kuchni widzę znaną mi postać. Nieświadomie otwieram usta i wydaję z siebie dziwny, dławiący dźwięk.
Kolana uginają się pode mną, a ja padam na ziemię. Kleczę na podłodze i przyciskam dłoń do moich ust. Już nic nie rozumiem, nic nie ma sensu. Tak wiele pytań ciśnie mi się na usta, ale ja nie mam siły ich zadać. Natychmiast z moich oczu wypływają łzy i spływają strumieniami po moich policzkach. Moje serce bije z niesamowitą szybkością, a w głowie mam zupełny mętlik.
Łzy szczęścia zastępują smutek, kiedy silne ramiona obejmują mnie i przyciskają do siebie z niewiarygodną czułością.
- Katniss... - czuły głos wypełnia ciepłem i ulgą moje serce.
- Peeta... - łkam i wtulam się w wgłębienie na jego szyi.
















sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 31

Kiedy weszłam z Markiem do pokoju, Johanna ze zdziwioną miną zeskoczyła z łóżka, na którym wcześniej leżała i rzuciła się mu na szyję. Odwróciłam się, gdyż chciałam im dać chwilę prywatności.
Niesamowicie się cieszę, że Johanna odnalazła...szczęście? Tak, ten stan chyba można nazwać szczęściem. Wiem, że jeśli Peeta byłby przy mnie to ja także czułabym się szczęśliwa.
Johanna mówi coś do Marka szeptem, a ja staram się nie podsłuchiwać.Wychodzi na to, że ostatni raz widzieli się na arenie.
Siadam na moim łóżku, a Johanna z Markiem na drugim. Przez chwilę panuje cisza, ale Johanna pierwsza zabiera głos:
- Co u Beetee'go? - pyta - Jak on się trzyma?
- Kiepsko - wzdycha Mark - Prezydent postawił mu ultimatum: Albo będzie pracował i tworzył dla Kapitolu nową, śmiercionośną broń, albo ma pożegnać się z życiem.
- Znając Beetee'go - odzywam się po chwili namysłu - Wolałby on drugą opcje.
- Masz racje - odpowiada Mark - Kiedy wrócił do pokoju... Och zapomniałem napomknąć, że mieszkamy razem, w prawie takim samym pomieszczeniu jak wy, tylko w innej części rezydencji. Ale wracając do tematu: Kiedy Beetee wrócił po rozmowie ze Snow'em, oświadczył, że wybiera śmierć. Wybiłem mu to z głowy, ale jakby się zastanowić to jest to chyba o wiele lepsza opcja.
- Śmierć nigdy nie jest lepszą opcją - mówię cicho - Nigdy.
Przez krótką chwilę nikt się nie odzywa. Wszyscy przetwarzają w myślach moje ostatnie zdanie. Dopiero teraz zauważam jak bardzo zmieniłam się przez te kilka tygodni. Jeszcze niedawno uważałam, że śmierć będzie moim wybawieniem, dążyłam do niej, ale teraz, kiedy czuję w sobie moje dziecko, całkowicie zmieniłam moje myślenie. Chcę żyć, chcę oddychać, chcę, aby moje serce biło. Dla niego.
Kładę rękę na brzuchu i zaczynam delikatnie się po nim głaskać. Widzę zdziwienie w oczach Marka. Otwiera on usta, ale Johanna uprzedza jego pytanie.
- To dziecko Peety - wyjaśnia spokojnie Johanna, a ja na dźwięk imienia mojego ukochanego czuję dziwny ścisk w żołądku.
Opuszczam oczy i wbijam wzrok w zakurzoną podłogę. Zawstydzam się kiedy cała uwaga skupia się na mojej osobie, a tak jest właśnie w tej chwili. Mark z rozdziawioną buzią, świdruje mnie swoimi błyszczącymi oczami.
Chcę przerwać tę niezręczną sytuację i zastanawiam się jaki temat, mogłabym teraz poruszyć. Od razu nasuwa mi się jedno imię, o którym właścicielu już dawno nie słyszałam. Haymitch.
- Mark...- zaczynam cicho.
- Tak?
- Czy wiesz coś na temat Haymitcha? - pytam, a twarz Marka tężeje.
-  Wiem - odpowiada tryumfalnie Mark - Nie dużo, ale znam kilka podstawowych informacji, o których na pewno chciałabyś wiedzieć. Może zacznę od początku. Dowiedziałem się od dowódcy, że jeszcze przed rozpoczęciem Igrzysk, Haymitch uciekł z Kapitolu.
- Uciekł? - podnoszę wzrok i wbijam go w Marka - Jak to?
- Po prostu. Godzinę przed rozpoczęciem strażnicy poinformowali prezydenta, że mentor Dwunastego Dystryktu zniknął. Nigdzie go nie było. Tak naprawdę to przyczyny jego ucieczki nie są wyjaśnione, nie wiemy nawet gdzie on się teraz podziewa.
- To wyjaśnia brak spadochronów na arenie - kwituje Johanna.
- Między innymi.
Przetwarzam w myślach usłyszane przed chwilą informacje. Haymitch uciekł. Tylko dlaczego i gdzie? Te dwa pytania najbardziej mnie męczą. Może wiedział, że ja i Peeta nie mamy szans i uciekł z Kapitolu, gdyż chciał ratować siebie? Nie, Haymitch tak nie postępuje. Może jest pijakiem, ale ma swój honor. Mam teraz jedyną nadzieję, że jest on bezpieczny, na nic więcej nie mogę liczyć.
- Philip mówił, że stracił kontakt z Haymitchem - mówię - Oni mieli plan, chcieli nas wyciągnąć z areny. - Jeśli Mark podzielił się z nami swoimi informacjami to należałoby także zdradzić co nieco.
- Znamy ten plan - mówi i opiera się o ścianę, tak że nogi dyndają mu z wysokiego łóżka - Philip nam o nim powiedział. Mieliśmy niefart, że nie wypalił, może bylibyśmy teraz wolni, kto wie?
- Wątpię - odpowiada Johanna i wstaje z łóżka. Krąży po pokoju, a po wyrazie jej twarzy widać, że nad czymś rozmyśla - Zastanawiam się w jaki niby sposób chcieli wyciągnąć nas z areny. Owszem Eva była i chyba nadal jest po naszej stronie. Wstrzyknęła nam truciznę, ale co potem? W jaki sposób chcieli nas odbić z Kapitolu?
- Och zapomniałem wspomnieć o najważniejszym - Mark wyraźnie się ożywia i wyprostowuje się - Podczas pełnienia jednej z wart, podsłuchałem rozmowę dwóch ministrów, którzy właśnie wyszli z gabinetu Snowa. Mówili, że poduszkowiec, transportujący ciała trybutów z areny zniknął..
- Coś mi się wydaję, że ma to związek z Haymitchem - podsumowuje Johanna - Tylko jakim cudem pijak miał ukraść wielki poduszkowiec. Nie miał szans, aby przedrzeć się przez strażników, a co dopiero odlecieć niezauważonym.
- Nie mam pojęcia - odpowiada chłopak ze smutną miną - Na pewno plan był dopracowany, ale...- Mark przerywa w pół słowa i zrywa się na równe nogi. Drzwi do pokoju otwierają się i staje w nich Philip.Czuję ulgę, gdyż bałam się, że to jakiś strażnik lub co gorsza Snow.
- Spokojnie - uspokaja nas mężczyzna - To tylko ja... Muszę wam coś powiedzieć, dowiedziałem się czegoś...
Wszyscy z niepokojem wpatrujemy się w Philipa. Siada on na krześle i oddycha ciężko, jest zmęczony. Wygląda tak jakby przebiegł właśnie niemałą odległość.
- Co się stało ? - pytam zaniepokojona jego stanem i nagłą wizytą.
- Od razu kiedy się tego dowiedziałem - mówi zdyszany mężczyzna - Przybiegłem do was, aby wam to przekazać. Miło, że Mark tu jest, gdyż nie będę musiał się powtarzać.
- Więc? - Mark wygląda na lekko zirytowanego, gdyż widać, że jest on bardzo ciekawy tego, co ma nam Philip do przekazania.
- Jedna z kobiet, obsługujących arenę podczas igrzysk - mówi Philip - Zdradziła mi pewną, jakże ważną dla nas informację. Pewnie wiecie, że poduszkowiec zaginął? - Wszyscy kiwamy głowami, więc mężczyzna kontynuuje - Okazało się, że zniknął on dopiero po śmierci Peety..
Czuję ukłucie w sercu, ale przezwyciężam ból i pytam:
- W takim razie jak wyciągnięto mnie, Eve i Williama?
- Podstawili drugi poduszkowiec - odpowiada nadal zdyszany Philip - Nie chcieli po raz kolejny ośmieszać Kapitolu... Ale powiem wam, że w kościach czuję, że to właśnie Haymitch Abernathy stoi za zniknięciem poduszkowca.
- Też tak sądzę - mówi Johanna - On jest zdolny do wszystkiego.
- Ale to niemożliwe, aby ukraść poduszkowiec i przebyć tak strzeżony teren niezauważony - protestuję - I.... - W tym momencie nasuwa mi się jedno, bardzo ważne pytanie, na które oczekuję odpowiedzi - W takim razie gdzie jest ciało Peety?
Wzrok wszystkich tu obecnych skupiam się na mnie i na moich załzawionych oczach. "Gdzie jest ciało Peety" - to pytanie nadal dźwięczy mi w uszach.
- Mam pewną teorię - mówi nieśmiało Johanna - Mogę?
Kiwam głową i wyczekuję co do powiedzenia ma moja przyjaciółka.
- Jestem prawie pewna, że Haymitch podstępem przejął poduszkowiec, ale udało mu się to dopiero po śmierci Peety. Zabrał on z areny jego ciało i postanowił, że lepiej będzie od razu pochować go w ziemiach Dwunastego Dystryktu niż pozwolić, aby ceremonia odbyła się w Kapitolu i aby Katniss na to patrzyła.
- To ma sens - mówi po chwili zastanowienia Philip - Jeśli naprawdę udało mu się przejąć poduszkowiec, to jestem pewien, że zrobił właśnie tak, jak nam to opisałaś Johanno.
- To nie ma sensu - warczę - Skąd Haymitch miał wiedzieć, że to właśnie ja zwyciężę?
- To było do przewidzenia - kwituje Mark.
Chcę coś powiedzieć, ale brakuje mi słów. Za dużo dziś się już dowiedziałam, ogrom informacji mnie przytłacza. Jeśli teoria Johanny jest prawdą to jestem wściekła na Haymitcha, nie dał on mi szansy pożegnać się z Peetą. Z drugiej jednak strony jestem mu za to wdzięczna, chciał dla mnie dobrze. Takie pożegnanie sprawiłoby mi tylko niepotrzebny, wielki ból, a ja już zdążyłam pogodzić się z śmiercią Peety.

...

Do tournee został tydzień, te trzy miesiące minęły mi jak jeden dzień. Myślałam, że będą mi się one dłużyły, ale dzięki pomocy Johanny czas popłynął mi jak szalony. Te kilkadziesiąt dni spędziłam czytając książki i nagrywając kolejne propagity. Kilka razy spotkałam się ze Snowem, aby omówić przebieg tournee. Dostałam od niego plik karteczek z przemowami, których musiałam się nauczyć na pamięć. Przemów było dwanaście, po jednej na każdy dystrykt. Myślałam, że nie dam sobie rady, ale prawie cały wolny czas spędziłam na nauce, więc poradziłam sobie i mogę teraz recytować je na wyrywki. 
Spotykałam się także z Amelią, która swoimi opowieściami sprawiała, że każda godzina zmieniała się w minutę. Czasem nawet brakowało nam czasu na nasze rozmowy. Johanna także polubiła wnuczkę Snowa, znalazły wspólne tematy, których im nie brakowało.
Kilkanaście razy odwiedził mnie doktor Louis. Badał mnie i zalecał różne lekarstwa, gdyż ciąża sprawiała, że nieustannie towarzyszyły mi nudności i bóle kręgosłupa. Dziecko rosło, a razem z nim rósł mój brzuch. Johanna stwierdziła, że jeśli chcę nadal ukrywać ciążę to muszę nosić workowate ubrania, gdyż jest już ona dość widoczna.
Zaawansowana medycyna Kapitolu pozwoliła mi także poznać płeć dziecka. Johanna była strasznie ciekawa, czy będzie to chłopczyk, czy dziewczynka. Mi było wszystko jedno, chciałam tylko aby dziecko było zdrowe. Na początku więc nie chciałam poznawać płci, ale Johanna nalegała, więc podczas jednej z wizyt doktor Louis przekazał mi tę wieść. Okazało się, że spodziewam się dziewczynki. Myślałam, że jest mi to obojętne, ale kiedy dowiedziałam się, że będę miała córeczkę, uśmiech nie schodził mi z twarzy przez prawie cały dzień.
Teraz jednak nie mam powodów do uśmiechu. Dziś czeka mnie wywiad z Ceasarem Flickermanem. Całe Panem po raz kolejny ujrzy moją twarz i wysłucha moich słów, a raczej mojego głosu. Słowa bowiem nie będą płynęły z mojego serca tylko z głowy, gdyż na wywiad także przygotowane mam odpowiedzi, które ułożył Snow.
Johanna jest w łazience i bierze prysznic, a ja siedzę na moim łóżku i tępo wpatruję się w zegar, czekając na swoją kolej. Muszę się umyć i uczesać, Johanna obiecała, że mi pomoże. Snow z niewiadomych powodów nie chciał. aby moja stylistka mnie przygotowywała, więc Veronica przyniosła mi tylko długą, czarną suknię z koronkowymi rękawami. Szczerze mówiąc nawet mi się podoba. Przeraża mnie myśl, że prezydent ma podobny gust do mnie.
Kiedy Johanna wychodzi z łazienki zegar wybija szesnastą. Mamy trzy godziny, gdyż wywiad rozpoczyna się o dziewiętnastej.
- Twoja kolej - mówi Johanna i wskazuję na drzwi łazienki - Umyj się, później cię uczeszemy.
Kiwam głową i człapię do łazienki, kręgosłup znów mnie boli. Gorący prysznic dobrze mi zrobi.
Zrzucam z siebie szarą koszulę i dresowe spodnie, które dostałam od Veroniki. Rozpuszczam włosy i wchodzę pod prysznic.
Tak jak myślałam, gorąca woda działa na mnie jak balsam. Ból przechodzi w mgnieniu oka, a ja relaksuję się, czując gorące krople spływające po moim ciele. Zamykam oczy i przywołuje sobie szczęśliwe wspomnienia z przeszłości. Oddałabym wszystko, aby znów znaleźć się lesie, w niedzielne popołudnie z Gale'm u boku. Owszem, było nam wtedy ciężko, ale nasi bliscy i przyjaciele żyli. Następnie myślę o Peecie i o wszystkich wspaniałych chwilach z nim związanych. Przypominam sobie wszystkie nasze pocałunki... Słone łzy mieszają się z wodą obmywającą moje ciało. Płacz zawsze przynosi mi ukojenie, gdyż razem z nim wypływają ze mnie wszystkie smutki i troski.
- Katniss! - słyszę krzyk Johanny, zagłuszony szumem wody - Wychodź już, bo nie zdążymy!
Słucham przyjaciółki i wyskakuję spod prysznica, o mało co nie przewracając się na śliskiej od wody podłodze. Od upadku ratuje mnie umywalka, której się podtrzymuję. Klnę cicho pod nosem i powoli prostuję się na nogach. Chwytam jeden z ręczników i wycieram się szybko.
Zakładam czystą bieliznę i rozczesuję wilgotne włosy. Podnoszę z podłogi brudne ubrania i kieruję się do pokoju. Otwieram drzwi łazienki i słyszę zirytowany głos Johanny:
- No nareszcie - burczy - Siadaj - pokazuje na krzesło - Uczeszemy cię.
Zarzucam na siebie luźną bluzkę, gdyż dziwnie się czuję w samej bieliźnie. Następnie siadam posłusznie na krześle i w ciszy czekam, aż Johanna skończy swoją pracę.
Po kilkunastu minutach fryzura jest gotowa. Idę do łazienki, aby przejrzeć się w lustrze. Nie powiem, podoba mi się moje uczesanie, choć jest ono dość zwyczajne: dwa małe warkoczyki łączą się w jednego z tyłu mojej głowy, a reszta włosów spływa kaskadami na moje ramiona.
- Bardzo ładnie - chwalę Johanne i przeczesuję ręką moje jedwabiste włosy - Naprawdę.
- Cieszę się, że ci się podoba - odpowiada - A teraz zakładaj sukienkę, musisz już iść.
- Już? - pytam zdziwiona - Do wywiadu zostało półtorej godziny.
Johanna wzdycha ciężko i ze zmęczeniem w głosie mówi:
- Kiedy brałaś prysznic był tu Philp. Powiedział, że przed wywiadem masz jeszcze udać się gdzieś z jednym ze strażników, gdyż masz gościa. Uprzedzając twoje pytanie: Nie, nie wiem kto to jest.
- Aha - burczę - Nie mam ochoty na żadne spotkania...
- Nie masz wyboru - mówi Johanna i wciska mi w ręce sukienkę - Ubieraj się.
Zakładam suknie i człapię do łazienki, aby dokonać ostatnich poprawek przed lustrem. Wyglądam dobrze, a nawet bardzo dobrze.
Serce podchodzi mi do gardła kiedy zauważam, że mój brzuch jest bardzo widoczny. Już nie ukryję mojej ciąży, a chciałam, trzymać moją córeczkę w tajemnicy tak długo jakby się dało.
Po kilku minutach przychodzi po mnie strażnik. Liczyłam, że trafię na Marka, ale to niestety nie był on.
- Powodzenia - szepcze Johanna. Odpowiadam jej wymuszonym uśmiechem.
Strażnik prowadzi mnie krętym korytarzem. Wchodzimy schodami w górę i zatrzymujemy się przed jednymi z setek drzwi.
- Proszę wejść - mówi strażnik, wskazując na drzwi.
Wzruszam ramionami i naciskam na klamkę. Wchodzę do mocno oświetlonego pomieszczenia, a drzwi zatrzaskują się za mną.
Jest to duży, luksusowy pokój z wielkim oknem, za którym widnieje panorama Kapitolu. Ściany obite są złotą boazerią, a podłoga nakryta jest czerwonymi i żółtymi dywanami z frędzelkami.
Pod ścianą stoi biała, drewniana szafa i komódka, nad którą wisi wielkie lustro. Na środku pokoju stoi wielkie łóżko z białym baldachimem, pełne kolorowych poduszek i miękkich koców. Przy oknie znajduje się długa kanapa obita czerwonym aksamitem.
Podchodzę powoli do okna i spoglądam na ulice Kapitolu. Dochodzi osiemnasta, więc słońce już prawie zaszło. Niebo na horyzoncie przybrało różowawy odcień.
W oddali zauważam wyróżniający się na tle innych, budynek Ośrodka Szkoleniowego. Spędziłam w nim moją ostatnią, spokojną noc.
- Katniss - znajomy głos wyrywa mnie z zamyślenia - Och skarbie...
Odwracam się na piskliwy dźwięk znajomego głosu i w drzwiach zauważam bardzo dobrze przeze mnie znaną postać. Długie, kasztanowe włosy spływają jej po ramionach, a ubrana jest w błyszczącą, złotą sukienkę.
- Effie! - wykrzykuję i biegnę w stronę mojej opiekunki. Obejmuję ją i drżącym głosem pytam: - Co ty tutaj robisz?
- Katniss mieszkam tu od trzech miesięcy - chlipie Effie - Chciałam cię wcześniej odwiedzić, ale prezydent mi nie pozwolił. Nigdzie nie mogłam wyjść, nigdzie! Czułam się jak więzień, a muszę spędzić tutaj jeszcze tydzień... Przecież...
- Cii - uciszam Effie i prowadzę ją do kanapy. Siadamy na niej, a ja kładę rękę na ramieniu mojej opiekunki i spokojnie pytam: - Effie jak to jesteś tu od trzech miesięcy?
- W dzień rozpoczęcia igrzysk przyleciały poduszkowce - mówi cicho - Zabrali mnie, Plutarcha, Gale'a i twoją mamę... Ja zostałam zamknięta tutaj, prezydent powiedział, że będę towarzyszyła ci podczas tournee...
- A gdzie reszta? - pytam wystraszona - Gdzie jest Plutarch, mama i Gale?
- Twoja mama jest w Czwartym Dystrykcie, pracuje w jednym ze szpitali. A Gale i Plutarch, och biedni. Tak mi ich szkoda...Prezydent stwierdził, że są oni niebezpieczni i zamknął ich w podkapitolińskim więzieniu. Są więc oni po za granicami Panem...
Przez kilka minut panuje cisza. Patrzę w oczy Effie, a ona patrzy w moje. Po jej policzkach zaczynają płynąć łzy, przez co ja także zaczynam płakać.
- Katniss - szepcze cicho Effie - Wiem, że jest ci strasznie ciężko, ale jeśli chcesz z kimś porozmawiać to obiecuję ci, że cię wysłucham. Widzę w twoich oczach ból i wielkie cierpienie. Szczerze mówiąc dziwie się, że śmierć Peety cię nie zabiła. Byliście jednością...
Podnoszę wzrok i wbijam go w twarz mojej opiekunki. Łzy wzbierają na sile i płyną teraz strumieniami po moich policzkach.
- Na początku... - zaczynam drżącym głosem - Nie mogłam uwierzyć w jego śmierć. Ale kiedy zrozumiałam, że to prawda, że mojego Peety już nie ma... Chciałam umrzeć, marzyłam o śmierci i jestem pewna, że dziś mnie już by tutaj nie było, gdyby nie ona - kładę z czułością rękę na moim brzuchu, a w oczach Effie zauważam błysk zrozumienia - Kiedy dowiedziałam się, że rośnie we mnie cząstka Peety postanowiłam, że zrobię wszystko, aby nasze dziecko było szczęśliwe. Wiem, że Peeta by tego chciał i robię to dla niego, i dla niej...
Effie nic nie mówi tylko ociera łzy z moich policzków. Uśmiecha się kojąco i obejmuje mnie.
- Ona ci pomoże - szepcze opiekunka po chwili ciszy - I ja ci pomogę, zrobię dla ciebie wszystko Katniss...
- Dziękuję - wyszeptuję przez łzy i po raz kolejny obejmuję Effie Trinket.

...

Czas pędzi jak szalony. Dopiero co rozmawiałam z Effie, a teraz znajduję się za kulisami wielkiej sceny, na której Ceasar przeprowadzi ze mną wywiad. Przyjechałam tutaj razem z Veronicą, która zajęła teraz miejsce na widowni. Eskortowało nas sześciu strażników pokoju. Ewidentnie prezydent boi się, że jego karta przetargowa - czyli ja - może w każdym momencie uciec. Niestety nie ma on racji. Nie mam ochoty ani sił uciekać.
Prezydent nie zgodził się, aby moja opiekunka mi towarzyszyła, więc jestem zdana tylko na siebie.
Stoję przed wielką kotarą, która lada moment odsłoni mnie, a ja wejdę na scenę i nasycę swoim widokiem, wszystkie wygłodniałe oczy kapitolińczyków. Słyszę krzyki i wiwaty oraz muzykę, która obwieszcza wejście na scenę Ceasara Flickermana. 
- Panie i panowie, witam was w ten ekscytujący wieczór - krzyczy Ceasar - Dziś po raz kolejny dane jest nam ujrzeć legendę Panem, o której nikt nigdy nie zapomni. Czy jesteście gotowi po raz kolejny usłyszeć jej głos?! Czy jesteście gotowi po raz kolejny ujrzeć jej twarz?!
Pytania Flickermana spotykają się z głośną aprobatą widowni, więc po chwili słyszę jego głos, który zaprasza mnie na scenę:
- Panie i Panowi, a oto i ona - Katniss Everdeen!
Kotara rozsuwa się, a ja oślepiona blaskiem reflektorów i ogłuszona wiwatami publiczności wchodzę powoli na scenę. Dziwię się, że kapitolińczycy nadal mnie lubią. Przeze mnie zginęli ich bliscy i przyjaciele, a oni przyjmują mnie z wielką sympatią.
Kiedy mój wzrok przyzwyczaja się do światła, dostrzegam znany mi widok. Na tej scenie zachwyciłam całe Panem ogniem, który ogarnął brzegi mojej sukni. To tutaj Peeta skłamał przed całym Panem, że jestem w ciąży, choć wtedy nie było to prawdą.
- Katniss Everdeen! - wykrzykuje Ceasar - To zaszczyt gościć tak wielką legendę!
Skinam głową i uśmiecham się, przybierając wyćwiczony wyraz twarzy. 
- Usiądźmy - mówi podekscytowany Ceasar i wskazuje na dwa, fioletowe fotele ustawione na środku estrady. 
Wykonuje posłusznie polecenie Flickermana i siadam na jednym z wyjątkowo miękkich foteli.
- A więc Katniss - zaczyna Ceasar i ręką ucisza nadal wiwatującą publiczność - Trzecie dożynki, trzecie Igrzyska Głodowe i trzecie z rzędu zwycięstwo... Jak się czujesz z takim wynikiem na swoim koncie?
- Och ciężko mi powiedzieć - mówię udając zawstydzoną i przybieram cukierkowaty ton, którego nauczył mnie Snow, podczas naszych spotkań. Te pytanie także przewidział, więc jestem przygotowana i wiem co odpowiedzieć- Nie jestem godna, aby raz, a co dopiero trzeci raz stawać w centrum uwagi wspaniałego Kapitolu. Nie spodziewałam się zwycięstwa, byłam przekonana, że moje marne życie zakończy się na arenie, z resztą zasłużyłam sobie na taki los.
- Och - wzdycha Ceasar - Niestety muszę się z tobą zgodzić. Rebelia niestety nie była dobrym posunięciem. Tak wiele niewinnych istnień straciło swoje życie. Po co to wszystko było Katniss? 
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że Ceasar będzie wytykał mi moje błędy. Dawniej był on wesołym kapitolińczykiem, który za wszelką cenę starał się rozbawić trybutów. Był miły. A teraz? W jego oczach nie widzę już dawnej serdeczności, on mnie nienawidzi, ale się mu nie dziwię. Zasłużyłam sobie na takie traktowanie.
Przypominam sobie regułkę, napisaną przez Snowa i z udawaną goryczą recytuję:
- Uwierzcie, że okrutnie żałuje swoich czynów. Jak się okazało moja żądza zemsty doprowadziła do terroru, który zawładnął całym Panem. To niesprawiedliwe, że tysiące niewinnych ludzi zginęło, a ja - winowajczyni przeżyłam. Pytasz po co to było, a ja odpowiadam, że Rebelia była niepotrzebnym rozlewem krwi.
- Więc było to po nic? - pyta Ceasar.
- Tak - odpowiadam - Po nic.
Przez chwilę panuje idealna cisza. Cieszę się, że publiczność nie słyszy mojego galopującego serca.
- Och Katniss - zaczyna Flickerman - Masz dopiero osiemnaście lat, całe życie przed tobą, a ty zakończyłaś je jednym przejawem buntu, który rozpoczął lawinę zła, cierpienia i okrucieństwa... Wiesz co mam na myśli?
- Jagody na arenie - odpowiadam - Gdybym ich nie wyciągnęła, 74 Igrzyska Głodowe wygrałby tylko jeden trybut, nie wznieciłabym buntu, a to nie doprowadziłoby do Rebelii...
- Jak myślisz - Ceasar nachyla się w moją stronę - Kto wygrałby tamte Igrzyska, gdyby nie twój bunt?
- Peeta - mówię łamiącym się głosem - On by żył, a teraz...
- Teraz nie żyje - kończy za mnie Ceasar, a ja staram się pohamować łzy
Słyszę jęk publiczności, Peeta był ulubieńcem Kapitolu, każdy obywatel Panem go lubił. Ja jestem przez nich znienawidzona. To Peeta powinien tutaj teraz być, a nie ja. Wszystko przyjęło zły obrót, to nie tak miało być...
- Ale zostawił po sobie ślad prawda? - pyta Ceasar i spogląda ukradkiem na mój brzuch. 
Jednak zauważył, a już miałam nadzieję, że dziś wieczorem Panem nie dowie się o mojej córce.
- Tak - odpowiadam cicho.
Słyszę szmer szeptów, który przelewa się po publiczności. Niektórzy biją brawo, inni wiwatują, a jeszcze inni z zaskoczeniem się we mnie wpatrują. Od razu na moją twarz wypływa rumieniec.
- Zadam ci jeszcze jedno pytanie, dobrze? - pyta Ceasar, a widząc w moich oczach aprobatę, kontynuuje - Jaką przyjmiesz teraz postawę, czy nadal będziesz wrogiem Kapitolu?
- Absolutnie nie - odpowiadam wyuczonym tonem - Jestem teraz sługą prezydenta Snowa, Kapitolu i całego Panem. Pragnę odkupić moje winy i zapłacić wam za wszystkie krzywdy. Wiem, że źle postąpiłam, byłam okrutna, a teraz naprawdę żałuje moich czynów. Obiecuję, że będę wam posłuszna...
Ugh. Ściska mnie w gardle, kiedy wypowiadam te kłamstwa. Najchętniej rzuciłabym pod adresem Snowa kilka przekleństw i obelg, ale powstrzymuję się, gdyż mogłoby to zaszkodzić moim bliskim i przyjaciołom, a ja nie chcę ich krzywdy. Jestem więc zmuszona kłamać. Na szczęście publiczność mi wierzy, co podnosi mnie na duchu, gdyż nie wiem co jeszcze musiałabym zrobić, aby spotkać się z ich aprobatą.
- Obiecujesz? - dopytuje się Ceasar.
- Obiecuję - mówię i cieszę się w duchu, że nikt nie widzi moich palców u dłoni, które schowane za moimi plecami, zaciskam w krzyżyki. 
Kilka lat temu Gale powiedział mi, że taki gest anuluje wypowiedzianą obietnicę, a ja wiem, że na pewno nigdy jej nie dotrzymam. Nigdy.






niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział 30

Choroba nie opuszczała mnie przez tydzień. Całe dnie spędzałam w łóżku, nakryta kilkoma grubymi kocami. Johanna wmuszała we mnie jedzenie, gdyż apetyt na dobre mnie opuścił.
Codziennie odwiedzał mnie również doktor Louis i Amelia. Choć dawniej twierdziłam, że trudno mi zawiązywać nowe przyjaźnie, to zaprzyjaźnienie się z wnuczką mojego największego wroga przyszło mi z łatwością. Dzisiaj także odwiedziła mnie Amelia. Znów zdradziła nam kilka informacji, które podstępem wyciągnęła od swojego wuja.
Wiemy, że niektórzy podkapitolińscy żołnierze zdradzili Snow'a i przeszli na "dobrą" stronę. Nie rozumiem jednak co oznacza w tym przypadku dobra strona. W żadnym dystrykcie oprócz Trzynastki nie ma broni. Niestety cały jej arsenał jest pod władzą Kapitolu, więc nikt nie jest w stanie się do niego dostać. Do tego Amelia powiedziała, że rozmawiała na nasz temat z wujem.
Snow wyraził się raz, a jasno: Nie zrobi nam krzywdy, ale wolności nigdy już nie odzyskamy.
To chyba najlepsza opcja, jaka mogła nam się przytrafić. Za moje zachowanie, czyli nawoływanie ludzi do buntu, sprzeciw Kapitolowi i przewodniczenie Rebelii, powinnam już dawno zostać stracona. Snow jednak okazał mi i innym zwycięzcom łaskę, co jest w moim mniemaniu bardzo, bardzo dziwne.
- To chyba jakaś ironia - powiedziała Johanna, kiedy zatrzasnęły się drzwi za Amelią - Wnuczka twojego największego wroga zdradza ci sekrety kraju.
- Ironią jest fakt, że naprawdę ją polubiłam - odpowiadam i przeciągam się na łóżku. Czuję się już o wiele lepiej, doktor Louis pozwolił mi już nawet opuszczać moje "gniazdko", które Johanna uwiła mi z kilku koców i puchowych poduszek.
- To jest po prostu dziwne - rzuciła Johanna, przeczesując palcami swoje włosy, które zdążyły jej już urosnąć i sięgają za ramiona.
- Co w tym dziwnego?
- Naprawdę tego nie widzisz ?
Kręcę przecząco głową, a Johanna wzdycha i z miną męczennicy mówi:
- Ona jest wnuczką twojego wroga, największego wroga. On zniszczył twoje życie, zabił twoją rodzinę, przyjaciół, zrównał z ziemią twój dystrykt, a ty zaprzyjaźniasz się z jego jedynym potomkiem. Każdy inny człowiek, który znalazłby się na twoim miejscu zabiłby tę dziewczynkę, a ty zamiast nienawiści żywisz do niej prawdziwą sympatię. Co z tobą jest nie tak Katniss?
- Ze mną wszystko jest nie tak - szepczę - Zgłosiłam się na Głodowe Igrzyska, nie ocaliłam Rue, chociaż byłam w stanie to zrobić, zbuntowałam się zasadą rządzących Panem, wszczęłam bunt w dystryktach, wypuściłam strzałę w stronę pola siłowego, opuściłam Peete, przez co trafił on do Kapitolu, poprowadziłam rebeliantów, co doprowadziło do śmierci Boggsa, Jackson, Mitchella, Homesa, sióstr Leeg, Finnicka - podnoszę głos i ze łzami w oczach wymawiam jedno imię, na którego dźwięk czuje, że moje serce po raz tysięczny rozpada się na kawałki - Prim... A teraz z mojej głupoty straciłam Peete. Więc proszę nie pytaj co jest ze mną nie tak, jeśli chcesz usłyszeć jeszcze więcej imion, których właściciele już nie żyją.
- Katniss - Johanna ze skruchą siada obok mnie na łóżku, ociera łzę spływającą po moim policzku i kładzie dłoń na moim ramieniu - Przepraszam, znów doprowadziłam cię do łez. Nie jesteś winna żadnej z wymienionych przez ciebie śmierci, tym bardziej śmierć Peety nie jest twoją winą.
- Jest - łkam przez łzy - Zostawiłam was i poszłam na polowanie, obiecałam Peecie, że już nigdy go nie zostawię, ale zostawiłam. Złamanie obietnicy doprowadziło do jego śmierci, gdybym przy nim była, obroniłabym go, on by żył.
- Skąd miałaś wiedzieć, że karierowcy zaatakują, a po za tym...
Trzask zamka w drzwiach przerywa jej w pół słowa. Drzwi otwierają się i staje w nich Philip.
- Katniss chodź - mówi i gestem wskazuje, że mam z nim iść.
Wstaję z łóżka i bez słowa zakładam znoszone, skórzane buty. Ze zdziwieniem na twarzy idę za Philipem. Johanna pyta gdzie mnie zabiera, ale mężczyzna nie odpowiada.
Od kilku minut idziemy ciemnym, zimnym korytarzem. Jestem ubrana w cienki szary sweter i długie spodnie do kompletu, więc jest mi dość chłodno. Obejmuję się rękoma i odchrząkuję. Chcę zwrócić na siebie uwagę Philpa, ale on nie reaguje. Po kilku próbach nabieram głośno powietrza i pytam:
- Gdzie mnie prowadzisz?
Philip zwalnia kroku, aby wyrównać się w marszu ze mną. Choroba i ciąża trochę mnie osłabiły i nie nadążam za tak krzepkim i zdrowym mężczyzną.
- Prezydent Snow chce z tobą rozmawiać. Nic więcej nie wiem i lepiej mnie o nic już nie pytaj, bo strażnicy mogą się zorientować, że wam pomagam, co pogorszy waszą i moją sytuację.
Jestem posłuszna Philipowi i mu ufam, więc przez całą drogę do prezydenckiego gabinetu, która zajmuje nam około pięciu minut nie odzywam się ani słowem. Zastanawiam się o czym prezydent chce ze mną rozmawiać. Przechodzi mnie zimny dreszcz, kiedy snuję domysły na temat naszej rozmowy. Boję się, że zagrozi ona mojemu dziecku.
Już naturalnym odruchem jest, że kiedy znajduję się w stresującej lub niebezpiecznej sytuacji kładę dłoń na brzuchu, tak jakbym chciała zasłonić dziecko. Tak samo robię wchodząc do gabinetu Snowa.
Prezydent czeka już na mnie i popija coś z porcelanowej filiżanki. Po zapachu jaki panuje w pomieszczeniu domyślam się, że to kawa. Robi mi się niedobrze, kiedy pomyślę o tym napoju. Dawniej ją lubiłam, ale odkąd jestem w ciąży zapach kawy przyprawia mnie o mdłości.
- O, witam panno Everdeen! - wykrzykuje entuzjastycznie prezydent, kiedy siadam na krześle przy biurku.
- Witam - odpowiadam oschle i wbijam wzrok w podłogę.
- Dochodzi południe, jest może pani głodna lub spragniona? Noszenie tak małego człowieka pod sercem na pewno odbiera wiele energii - mówi Snow i zanosi się śmiechem.
Podnoszę głowę i spoglądam prezydentowi w oczy. Obdarzam go najzimniejszym spojrzeniem, jakie zdołam z siebie wydobyć, po czym odpowiadam krótko:
- Nie, dziękuje - I znów opuszczam wzrok. W sumie to coś bym chętnie zjadła, gdyż jestem bez śniadania, ale nie zniżę się do tak niskiego poziomu, aby prosić Snowa o jedzenie. Dawniej chodziłam głodna po kilka dni, więc kilka godzin głodu mi nie dokuczy, gorzej z dzieckiem.
- Ekhem - odchrząkuje Snow i poprawia czerwoną muchę - Zaprosiłem panią, gdyż musimy porozmawiać. Amelia poinformowała panią, że za niecałe trzy miesiące odbędzie się tournee zwycięzców, prawda? Uda się na nie pani razem z panną Mason. Pozostali zwycięzcy zostaną w Kapitolu.
Mark i Beete zostaną tutaj - myślę. Może to i dobrze, tu będą o dziwo bezpieczniejsi.
- Powiedzmy sobie wprost - kontynuuje Snow - Na tournee musi pani przekonać ludzi, że Rebelia była nieudolna próbą odebrania władzy prawowitym... osobą. Razem z moim doradcą napiszemy przemowy, których nauczy się pani na pamięć i z nawet przesadną skruchą wygłosi w każdym dystrykcie.
- Wiedziałam - szepczę do siebie.
- Słucham?
- Odwiedzę tylko dwanaście dystryktów, tak? - zmieniam temat i udaję, że te pytanie męczy mnie od dawna.
- Tak - odpowiada prezydent - Trzynastka nie jest przystosowana do takich imprez. Odwiedzi pani dwanaście dystryktów, weźmie pani udział w dwunastu przyjęciach i dwanaście razy wygłosi pani przepraszającą przemowę. Czy jest pani w stanie to zrobić?
- Jestem - odpowiadam krótko.
- Wspaniale - Snow klaszcze w dłonie i wstaje z krzesła - Omówiliśmy już wszystko, więc teraz proszę za mną.
- Słucham?
- Ach zapomniałbym - rechocze prezydent - Zapomniałem o jeszcze jednej, jakże istotniej sprawie. Przed tournee trzeba wlać w ludzi, choć trochę przekonania, co do słów, które będą wchodzić w skład pani przemowy.
- To znaczy? - pytam zdezorientowana. Nie mam pojęcia o co mu chodzi, niby jak mam przekonać ludzi do moich słów, skoro nie będą one szczere.
- Nakręcimy kilka propagit - odpowiada Snow i znów zanosi się swoim okropnym śmiechem - Podobno jest pani w tym dobra? Dawniej kręciliście je, aby zagrzać rebeliantów do walki, teraz nakręcimy je, aby przekonać obywateli do twoich słów i... do moich rządów.
Teraz wszystko rozumiem. Te krótkie filmiki są puszczane w telewizji tak długo, aż nie wryją się ludziom w pamięć. Prezydent ma racje, po propagitach z moim udziałem, przekonają się oni co do jego rządów.
Wstaję z krzesła i idę za Snowem. Wychodzimy z gabinetu i idziemy długim korytarzem. Dziwię się, że nie towarzyszą nam żadni strażnicy. Mogłabym powalić prezydenta jednym ciosem i uciec. Ale co potem? Nie wyszłabym z tego budynku, to istna twierdza. Odrzucam więc plan ucieczki i skupiam się na powierzonym mi zadaniu - na propagitach.
Po kilku minutach wchodzimy do małego pomieszczenia, który jest raczej przedsionkiem. Ściany i podłoga pomalowane są na biało, stoi tu drewniane, oczywiście białe krzesło, a naprzeciwko mnie zauważam drzwi, na których wisi wielkie lustro. Panuje to nieskazitelna czystość i jest tu strasznie jasno.
Przeglądam się w lustrze i dopiero teraz zauważam jak strasznie wyglądam. Cienie pod oczami, zwiastują moje zmęczenie, skołtunione włosy oblepiają moją twarz, a ubrania są zabrudzone i wiszą na mnie jak na lalce.
- Proszę wejść - mówi prezydent i wskazuje na lustrzane drzwi - Miłej zabawy - rechocze Snow wychodząc, a ja zostaje sama.
Spełniam polecenie prezydenta i powoli otwieram drzwi. Na początku oślepia mnie jeszcze większa jasność, ale po chwili mój wzrok się przyzwyczaja i rozglądam się z czujnością po pokoju. Liczyłam, że zobaczę jakieś wielkie studio filmowe, a moim oczom ukazuje się pomieszczenie, które przypomina wielki salon kosmetyczny.
Wszędzie wiszą lustra, w powietrzu niesie się zapach kwiatów, nie ma tu okien, ale światło zastępują ogromne żyrandole. Na środku stoi ogromna wanna, wypełniona wodą po brzegi, piana wylewa się na podłogę, a ja powstrzymuję się, aby do niej nie wskoczyć. Przy ścianach stoją toaletki, komódki, szafeczki i Bóg wie co jeszcze. Na nich znajdują się różnorodne kosmetyki; tusze, cienie do powiek, perfumy, szminki, szampony, płyny i wiele innych. Widocznie zanim pokażą mnie ludziom, zmienią mnie nie do poznania. Będę umyta, uczesana, wymalowana i ubrana w najmodniejsze stroje.
- Dzień dobry Katniss - słyszę damski głos i spoglądam w stronę z której on dochodzi.
Moim oczom ukazuje się średniej wysokości kobieta z długimi czarnymi włosami, które sięgają jej do pasa. Ubrana jest w czarną koszulę z krótkim rękawem i czarne, obcisłe spodnie. Na szyi zawieszone ma kilkanaście przeróżnych naszyjników. Nie ma ani grama makijażu, z resztą się jej nie dziwię. Jej piękne, wielkie oczy wynagradzają jego brak. Podsumowując kobieta wygląda na mniej więcej dwadzieścia lat, może jest nawet w moim wieku, a w oczach posiada znajomy błysk, którego nie potrafię rozszyfrować.
- Dzień dobry - odpowiadam nieśmiało - Czy my się znamy?
- Ja cię oczywiście znam - mówi dziewczyna - Jesteś legendą.
- Upadłą legendą - poprawiam nieznajomą
Dziewczyna nabiera głośno powietrza i mówi:
- Znałaś dobrze mojego brata, mówił, że się przyjaźnicie.
Spoglądam na dziewczynę jak na wariatkę i zastanawiam się, czy aby na pewno pochodzi ona z Kapitolu, gdyż nie miałam tutaj żadnych przyjaciół... Chociaż...
- Och! - wciągam ze świstem powietrze, gdyż zorientowałam się o kogo chodzi - Cinna...
- Zgadza się - odpowiada smutno dziewczyna - Jestem młodszą siostrą Cinny. Nazywam się Veronica i zostałam powołana przez prezydenta na twoją stylistkę. Mój brat darzył cię zaufaniem, więc ja także ci ufam.
- Nie wiem co mam powiedzieć... - raczej nie powiem, że przykro mi z powodu śmierci jej brata, gdyż jest to jednak prawdą to na pewno nie podniesie jej na duchu.
- Nie musisz nic mówić. Ból po jego stracie już minął. Teraz czuję tylko uciążliwą pustkę, ale ty chyba wiesz o co mi chodzi.
Kiwam głową i staram się nie rozpłakać. Przypominam sobie Cinne, a tęsknota za nim, za moim przyjacielem wzbiera na sile.
- Dobrze - wzdycha Veronica - Weźmy się do pracy, mamy mało czasu. Najpierw kąpiel. Zdejmij te brudne ubrania i wejdź do wanny, Gorąca kąpiel dobrze ci zrobi.
Nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Myśl o przyjemnej, ciepłej kąpieli sprawia, że się uśmiecham. Szybko zrzucam z siebie strój i powoli wchodzę do ogromnej wanny. Veronica odwraca się, aby dać mi trochę prywatności, ale nie czuję się zbytnio zawstydzona. Poprzednia ekipa przygotowawcza także widziała mnie nagą, ale zawstydzenie taką sytuacją już dawno mi minęło. Nie przejmuję się moją nagością, a fakt, że Veronica także jest kobietą podnosi moją pewność siebie.
Zanurzam się w gorącej wodzie, która oblewa moje ciało aż do ramion. Pachnąca piana otacza mnie ze wszystkich stron, a ja opieram głowę na obudowie wanny i rozkoszuję się tą cudowną chwilą.
Po kilku minutach przychodzi Veronica i zaczyna proces mojej przemiany. Na początku obmywa mnie i szoruje moje ciało przeróżnymi, pachnącymi płynami. Następnie myje moje włosy i rozczesuje je.
- Ubierz to, a ja za chwilkę wrócę - mówi Veronica i podaje mi bawełnianą bieliznę.
Ocieram się miękkim ręcznikiem i spełniam polecenie mojej stylistki. Po chwili dziewczyna wraca z wielkim, różowym pudłem.
- Teraz cię uczeszemy i zrobimy makijaż, dobrze?
Kiwam głową i siadam na skórzanym fotelu. Veronica suszy mi włosy i układa je w prostą fryzurę - jednego warkocza. Wypuszcza dwa pasma włosów, które okalają teraz moją twarz.
Następnie Veronica zajmuje się moją twarzą.
- Nie będę robiła ci zbyt mocnego makijażu. Pominiemy szminkę i puder - mówi - Podkreślę tylko twoje oczy, robiąc kreski i nałożę odrobinę tuszu. Zgadzasz się?
- Zgadzam się - mówię cicho - Ale i tak mój głos jest już nic nie znaczący.
- Ja szanuje twoje zdanie - odpiera dziewczyna - I jest ono dla mnie ważne.
Nic nie odpowiadam. Zaciskam usta w wąską kreskę i przeglądam się w wielkim, błyszczącym lustrze. Nie wyglądam teraz jak umęczony, kapitoliński więzień. Znów jestem piękna, wyglądam jak dawna dziewczyna igrająca z ogniem. Zmienił się tylko mój wyraz twarzy, który wyraża mój bezkresny smutek, a gruby, ciemny warkocz, spływający po moim ramieniu jest o wiele dłuższy.
Po nałożeniu makijażu Veronica przynosi mi strój, wybrany przez samego prezydenta Snowa. W tym właśnie kostiumie wystąpię w propagitach.
- Mam założyć sukienkę? - pytam zdziwiona i ze zdezorientowanym spojrzeniem spoglądam na przyniesiony przez stylistkę strój.
- Właściwie to suknię - odpowiada Veronica - Wiem, że to dość dziwne, abyś wystąpiła w propagitach w sukience, ale tak postanowił Snow. Chce zrobić z ciebie bezbronną i delikatną dziewczynę, która nie będzie miała nic wspólnego z dawnym Kosogłosem, który poprowadził ludzi do walki. Uważa, że jeśli zmieni twój wygląd, to ludzie automatycznie zmienią swój stosunek do jego rządów.
- Mało prawdopodobne -burczę, ale posłusznie zakładam strój.
Suknia jest czarna, co choć trochę polepsza moje mniemanie o niej. Jest ona dość długa, gdyż sięga mi trochę za kolana, rękawy zaś sięgają mi do łokci. Posiada mały dekolt, co także poprawia mój humor. Nie ma żadnych błyszczących wstawek, wstążek i ani jednej dziwaczniej ozdoby. Szczerze mówiąc to nie jest aż taka zła, przyznam że jest nawet dość ładna.
Nie wszystko jednak jest takie różowe jak się wydaje. Muszę założyć do niej czarne szpilki. Nie cierpię chodzić w butach na wysokim obcasie. Moje nogi są stworzone do noszenia ciężkich buciorów, a nie leciutkich szpileczek.
- Chodź - mówi Veronica, kiedy jestem już gotowa - Zaprowadzę cię do studia.
- Dobrze - odpowiadam i chwiejnym krokiem podążam za stylistką.
Jak się okazuje studio znajduje się po drugiej stronie korytarza. Dochodzę do wniosku, że rezydencja prezydenta jest o wiele większa niż mi się na początku wydawało. Sala treningowa, salon kosmetyczny, studio... Jakie tajemnice kryją jeszcze te mury?
- Nie mogę wejść z tobą - mówi cicho Veronica - Powodzenia.
Dziewczyna odchodzi i znika w ciemnym korytarzu zanim zdążę cokolwiek powiedzieć. Nieśmiało popycham masywne drzwi i wchodzę do owego studia filmowego.
Faktycznie jest tu jak w studiu. Teraz znajduję się w małym pomieszczeniu dla kamerzystów, scenarzystów i innych ważnych osób, a za szybą z której składa się jedna ze ścian widzę mały podest. Zapewne na nim mnie umiejscowią.
Zakładam kosmyk za ucho i przyglądam się uważniej pomieszczeniu w jakim się znajduję. Wcześniej wydawało mi się, że jestem tu sama, ale dopiero teraz, kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do oślepiającego światła, zauważam chuderlawą postać wpatrującą się we mnie z zaciekawieniem.
- Nazywam się Samuel- mówi dumnie nieznajomy, którego wiek oceniam na około trzydzieści lat - Jestem asystentem.
- A ja nazywam się Katniss i jestem więźniem - odpowiadam zirytowana, gdyż nie wiem czemu, ale jego osoba działa mi na nerwy.
- Och wiem kim pani jest - wykrzykuje entuzjastycznie Samuel - To zaszczyt dla mnie poznać legendę.Wyglądasz, to znaczy wygląda pani przepięknie, anioł nie kobieta! Nie mogę uwierzyć, że jesteśmy razem w jednym pomieszczeniu. Ach, mój brat mi nie uwierzy! On także panią uwielbia, chociaż ja jestem najwierniejszym fanem!
Cudem powstrzymuję się od komentarza. Zamiast tego zaciskam dłonie w pięści i pytam z udawanym spokojem:
- Kiedy zaczynamy?
- Och za kilka minutek - mówi Samuel cukierkowatym tonem - Czekamy na reżysera. Przecież bez niego sobie nie poradzimy?
Samuel wybucha niekontrolowanym śmiechem, a ja zastanawiam się za jakie grzechy trafiłam na człowieka, który sam śmieje się ze swoich żartów, które i tak pod żadnym względem nie są śmieszne.
Staję w kącie pomieszczenia i staram się nie patrzeć na Samuela, który wręcz ślini się na mój widok. Ohyda.
Po kilku minutach drzwi studia otwierają się i staje w nich dobrze znana mi osoba.
- Cressida! - wykrzykuję i podbiegam do niej. Obejmuje ją i ze wzruszeniem szepczę jej do ucha tak, aby Samuel nas nie usłyszał - Jak dobrze widzieć cię całą i zdrową.
Mówię tak ponieważ martwiłam się o nią i zastanawiałam się co Snow z nią zrobił. Bałam się, że za pomoc w naszych propagitach i za wtargnięcie do Kapitolu razem z Drużyną Gwiazd, Cressidzie grozi śmierć. Jednak Snow ją oszczędził.
August jest inny niż jego zmarły brat. Może są jak dwie krople wody to jednak ich osobowość znacznie się różni.
Coriolanus zabijał dla przyjemności, dla władzy, życie ludzkie było dla niego niczym. Każdy obywatel Panem był jego marną siłą roboczą. August natomiast ceni sobie utalentowanych ludzi. Ocali tylko tych, którzy przyniosą mu jakiekolwiek pozytywne korzyści. Potrzebuje mnie, bo jestem najbardziej rozpoznawalną osobą w Panem, jestem legendą. Potrzebuje Johanny, Beete'go, czy Marka, gdyż wie jak ważni są dla społeczeństwa zwycięzcy. Owszem, Mark nie jest zbyt znany, ale Snow ocalił go, gdyż nie mógłby stracić tak dobrego wojownika. Cresside ocalił zaś, gdyż jest ona najlepszym reżyserem w całym Panem. Ona jest mu potrzebna, gdyż żadne propagity nie będą tak dobre, jak te jej autorstwa. I August o tym wie.
- Ze mną wszystko w porządku - odpowiada Cressida i spogląda mi w oczy - Tak mi przykro z powodu Peety Katniss...
- Mi też - szepczę i aby zapobiec łzą, zmieniam temat - A co z Polluxem? Gdzie on jest?
- Snow po raz kolejny zrobił z niego awokse - mówi smutnym tonem Cressida - Jest tutaj, w rezydencji, usługuje prezydentowi.
Z jednej strony czuję ulgę, że Polluxowi nic nie jest, ale z drugiej ogarnia mnie wielki smutek. Żal mi Polluxa, który już tak wiele przeszedł, a jego cierpienia nie mają kresu.
Cressida ukradkiem ociera łzy. Wydaje Samuelowi pewne polecenie i mówi, tym razem zwracając się do mnie:
- Zaczynamy. Wejdź na tamte podwyższenie. Stań pewnie, nie garb się. Twoja twarz ma wyrażać wielką skruchę, ale też determinację. Jesteś w stanie to zrobić, to znaczy tak zagrać?
Kiwam głową i kieruję się na metalowy podest. Staję na środku i przybieram taką pozę, jaką poleciła mi przybrać Cressida.
- Bardzo dobrze - mówi Samuel - Teraz podam pani krótki tekst, który musisz, to znaczy musi pani zapamiętać, dobrze?
- Dobrze - odpowiadam. Już nie raz musiałam uczyć się nie zbyt krótkich tekstów na pamięć. Teraz też dam radę.
Samuel odczytuje krótki tekst, który ma na celu uwidocznienie moich słabości, przyznanie się do winy i utwierdzenie ludzi w przekonaniu, że Rebelia była niepotrzebnym rozlewem krwi. Na koniec muszę dodać, że rządy Snowa były bez skazy, a więc ludzie mają zaufać Augustowi.
Powtarzam tekst po Samuelu, udając skruszoną dziewczynę, która zaburzyła wspaniały system funkcjonowania Panem.
Nagrania trwają kilka godzin, więc kiedy Cressida ogłasza koniec, wręcz padam z nóg. Schodzę z podestu i wracam do reżyserki, gdzie razem z Samuelem i Cressidą oglądam powstały materiał.
Wyglądam jak przestraszona nastolatka, którą w rzeczywistości nie jestem. Kapitol po raz kolejny mnie zmanipulował.
Kiedy propagita dobiega końca Samuel z przesadnym zachwytem chwali mnie za moją pracę. Cressida ucisza go spojrzeniem i podchodzi do mnie. Obejmuje mnie i szepcze mi do ucha:
- Powodzenia Katniss.
Nic nie odpowiadam tylko wymuszam uśmiech i odwracam się na pięcie. Drzwi studia otwierają się i staje w nich strażnik.
- Zaprowadzę panią do pokoju - informuje mnie mężczyzna - Za mną proszę.
Kultura tego strażnika nieco mnie zadziwia. Wykonuje jednak jego polecenie i posłusznie wychodzę na korytarz. Po kilku minutach docieramy do mojego pokoju. Chcę już otwierać drzwi, ale strażnik staje mi na drodze. Posyłam mu zdziwione spojrzenie, a on podnosi swoje ręce. Odskakuję od niego, gdyż nie mam pojęcia co on chce zrobić, ale po chwili oddycham z ulgą, gdyż strażnik zdejmuje swój hełm - maskę, przez którą nie widziałam jego twarzy.
Stoję teraz twarzą w twarz z Markiem. Wytrzeszczam oczy i nieświadomie otwieram usta.
- Cześć Katniss - mówi Mark i obejmuje mnie - Wszystko u was w porządku?
Mówi to tak jakby nic się nie stało. Ton jego głosu nie zdradza przeżytych przez niego wydarzeń. Gdybym była kimś nieznajomym nigdy nie zgadłabym, że był on trybutem i że "umarł" pod wpływem trucizny, przez co został ocalony od nieuniknionej śmierci. Odchrząkuję i głęboko nabieram powietrza.
- Można tak powiedzieć - odpowiadam nadal zaskoczona tą sytuacją - Ale nie rozumiem dlaczego Snow zrobił z ciebie strażnika... I dlaczego właśnie ty miałeś mnie eskortować?
- Sam chciałem zostać strażnikiem, może kiedyś się to przyda kto wie? A Snow zgodził się na moją propozycje. Co do eskorty wydaje mi się, że on chce abyśmy się spotkali.
To możliwe. Snow uważa, że jeśli zobaczymy, że nikomu z nas nic się nie stało, pełni wdzięczności zaczniemy z nim współpracować.
- W takim razie wejdź - mówię i wskazuję na drzwi - Przywitaj się z Johanną. Ona się o ciebie martwi...
Na dźwięk jej imienia w oczach Marka zapłonęła iskra, którą dawniej widywałam w oczach Peety.
- Dobrze - odpowiada Mark po chwili zastanowienia - Ale tylko na chwilę, wątpię, że Snow będzie zadowolony z moich odwiedzin.










niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 29

Na początku chcę was wszystkich serdecznie zaprosić na moje drugiego bloga "Igrzyska Śmierci oczami Peety Mellarka". Proszę też, aby czytelnicy tego bloga, przeczytali pierwszą notkę na tamtym blogu ("Zaczynamy"), bo jest tam kilka informacji dotyczących wstawiania rozdziałów :)

Ten rozdział dedykuje mojej kuzynce Oli :)  

 Budzi mnie głośny hałas. Zrywam się z łóżka i spoglądam w stronę Johanny, która z zawstydzoną miną podnosi leżące na podłodze krzesło.
- Przepraszam - wydukała Johanna - Nie chciałam cię obudzić, ale przypadkiem uderzyłam w te cholerne krzesło.
- Niech żyje zgrabność - rzucam zirytowanym tonem i znów zakopuje się pod kocem.
Czuję się okropnie, a tak naprawdę to w ogóle się nie czuję. Boli mnie całe ciało, a zwłaszcza głowa. Jest mi strasznie niedobrze i jestem otępiała. Nie mogę normalnie oddychać przez nos, gdyż jest on zatkany, a gardło piecze mnie niemiłosiernie tak jakby rozszalał się tam ogień. No pięknie, tylko choroby mi brakowało...
Będę musiała wezwać doktora Louisa. Polubiłam go i obiecałam sobie, że ze względu na dziecko będę się z nim często spotykała, ale nie mam na to ochoty.
Od pewnego czasu pogorszył się mój humor. Z resztą się nie dziwię. Mój niedawny dobry nastrój był wywołany nagłą i niespodziewaną informacją o ciąży. Można powiedzieć, że byłam w lekkiej euforii. Teraz, kiedy emocje opadły wróciłam do dawnego samopoczucia, z czego się nie cieszę. Niestety nic na to nie poradzę. Zawsze byłam zimna w stosunku do innych ludzi, może nawet trochę oschła, nic tego nie zmieni. Tylko jedna, jedyna osoba umiała wywołać szczery i długotrwały uśmiech na mojej twarzy. Tylko w stosunkach z właśnie nim, z Peetą zmieniłam się nie do poznania.
Kiedy wróciliśmy do dwunastki po Rebelii, Haymitch zaprosił nas na kolacje i sam wtedy przyznał, że przy Peecie zachowuje się nie jak prawdziwa Katniss Everdeen, tylko jak jakaś głupiutka kapitolińska dziewczyna. Pamiętam, że obruszyłam się trochę słysząc jego słowa. Nie cierpię kiedy ktoś porównuje mnie do tego obrzydliwego Kaiptolu, a jeśli zostanę porównana do osoby tam mieszkającej wzbiera we mnie szczera złość.
Kiedy więc Haymitch zobaczył moją minę od razu sprostował, że nie chodzi mu o sposób bycia. Wytłumaczył, że jestem po prostu słodziutka i milutka. Nadal nie wierzę, że określenie słodka i miła do mnie pasuje, no ale cóż. Jeśli mój mentor tak mnie określił to musi w jego słowach być choć szczypta prawdy.
Teraz jednak, jeśli jakaś miła strona we mnie istniała to wyparowała na zawsze. Może udało by mi się wyskrobać jej kawałaczek w relacjach z moimi przyjaciółmi, ale wątpię w to szczerze.
Snow mnie zniszczył. Jestem zmiechem bez głębszych uczuć. Ciekawi mnie do czego mnie wykorzysta. Za kilka miesięcy tournee, więc ruszę w podróż po Panem i będę wciskała ludziom kity podczas przemów, które z całą pewnością napisze dla mnie prezydent. Zapewne będę musiała przekonywać ich, że Rebelia była wielką pomyłką. Snow będzie chciał abym publicznie okazała skruchę i przyznała się do błędów, a on wspaniałomyślnie oszczędzi mi życie. Ale co to za życie ? Będę jego kukłą, marionetką z którą będzie robił co tylko zechce. Gdyby nie dziecko, miałabym to gdzieś. I tak prędzej czy później umarłabym z żalu i tęsknoty za Peetą. Teraz także okrutnie cierpię, a moje serce już dawno roztrzaskało się na kawałki, ale mała istotka, która we mnie rośnie utrzymuje mnie przy życiu. Tylko dzięki niej nadal oddycham, a moje serce nadal bije.
Chciałabym, aby dziecko odziedziczyło chociaż oczy po Peecie. Marzę, aby były one błękitne i aby posiadały błysk, który miały oczy Peety. To podniosłoby mnie na duchu i choć w małej mierze ukoiło moje zbolałe serce. Cudownie by było, gdybym znów mogła patrzeć w te przepiękne oczy, przypominające bezkresny ocean nawet jeśli nie należałyby one do Peety.
Powoli wstaję z łóżka. Irytuje mnie brak okna w tym pomieszczeniu. Czuję się taka zamknięta, uwięziona, chociaż jakby na to spojrzeć z troszkę innej perspektywy to jestem przecież więźniem Snowa, a ten pokój to prawdziwy luksus. Powinnam się cieszyć, że trafiłam właśnie tu, a nie do prawdziwej, zimnej celi, w której spędzałabym ciemne noce samotnie.
Spoglądam na bok i przypatruje się mojej przyjaciółce z niekrytym zdziwieniem w oczach. Johanna siedzi na swoim łóżku i czyta jakąś książkę.
-Skąd ją masz ? - pytam zdziwona – I od kiedy Johanna Mason czyta książki ? 
-Philip przyniósł nam kilka książek – mówi Johanna i leniwie wskazuje na stosik lektur, położony na krześle – A czytam, bo się nudzę. Podobno czytanie poszerza horyzonty, nie mam nic do stracenia.
-Aha – mruczę pod nosem i kieruje się do łazienki. Po drodze omało co się nie przewracam, a to wszystko spowodowane jest zawrotami głowy.
Zrzucam z siebie ubranie, czyli brudnozielony sweter i szare spodnie, które nosiłam wczoraj. Dzisiaj także je założę, więc staram się ich nie ubrudzić, ani zagnieść, chociaż i tak na żaden pokaz mody się nie wybieram. Uznałam jednak, że jeżeli chcę widzieć się z lekarzem, to kulturalnie by było wyglądać choć w miarę schludnie.
Wchodzę pod prysznic i odkręcam kurek. Liczę, że wezmę gorący prysznic ale moje pragnienia w mig pryskają jak bańka mydlana. Zamiast kojącej, ciepłej wody na moje ciało wylewa się potok zimnej wody. Klnę pod nosem, ale kontynuuje prysznic, Powinnam się cieszyć, że mam chociaż dostęp do bierzącej wody, a ja znów wybrzydzam. Teraz faktycznie zachowuje się jak kapitolińska dziewczyna. Jakby się zastanowić to Haymitch naprawdę czasami ma rację.
Wychodzę spod prysznica i wycieram się małym, szorstkim ręcznikiem, który nieprzyjemnie drapie moje ciało.
Ugh znów wybrzydzam. Katniss weź się w garść - nakazuje sobie, wciągając spodnie.
Staje przed brudnym, popękanym lustrem, ale powstrzymuje się od komentarza. Rozpuszczam włosy, aby po chwili znów zrobić z nich warkocz. W nim czuję się najlepiej.
Brakuje mi tutaj szczoteczki do zębów. Źle się czuję, jeśli nie mogę umyć zębów rano, czy wieczorem. Mama uczyła mnie i Prim jak należy dbać o higienę. Zęby były zawsze na pierwszym miejscu, a teraz nie jestem wstanie o to zadbać. Nabieram więc wody w ręcę i wypłukuje usta. Wiem, że to nic nie da, ale może jakoś oszukam moją podświadomość.
Na koniec staję przed lustrem i opuszczam ręce wzdłuż tułowia. Przyglądam się sobie uważnie i z ulga stwierdzam, że nie sprawiam jakiegokolwiek wrażenia,abym była w ciąży, Cieszy mnie to, gdyż nie chcę wzbudzać sensacji, którą i tak już się stałam.
Już widzę te nagłówki w gazetach: "Igrająca z Ogniem spodziewa się potomka", "Legenda Panem spodziewa się dziecka". Brr, okropieństwo. Wiem jednak, że za kilka miesięcy, choćbym nie wiem jak się starała to zamaskować, ludzie prędzej czy później zauważą, że mój brzuch się zaokrąglił co da im do myślenia i zorientują się, że jestem w ciąży.
Wzdycham głośno i chwiejnym krokiem wychodzę z łazienki. Siadam na łóżko i pociągam nosem. Johanna podnosi głowę znad książki i zmierza mnie przenikliwym wzrokiem.
Akurat teraz zebrało mi się na kaszel i zaczynam głośno i jakby to moja mama określiła "brzydko" kaszleć. Taki kaszel zwiastuje chorobę i Johanna o tym wie, Odkłada książkę i podchodzi do mnie.
Protestuje ale Johanna ucisza mnie i kładzie swoją dłoń na moim czole.
-Jesteś rozpalona – wyrokuje – Ewidentnie masz gorączkę. Wskakuj pod koc, a ja zawiadomię Philpa 
-Nic mi nie jest – bronię się, ale zaraz przypominam sobie, że potrzebuję pomocy ze względu na dziecko i natychmiastowo dodaje – Dobrze, wezwij Philipa. Czuję się okropnie.
Johanna spogląda na mnie jak na wariatkę, zdziwiona moją nagłą zmianą zdania, ale po chwili wzrusza ramionami. Zapewne myśli, że gadam bzdury, a jest to spowodowane gorączką. Pomaga mi się położyć i okrywa mnie szczelnie kocem.
-Czuję się jak naleśnik – marudzę – A raczej jak nadzienie naleśnika. 
-Zdecydowanie bredzisz – podsumowuje Johanna starając się nie parsknąć śmiechem – Pilnuj mamy – mówi Johanna czule i delikatnie dotyka mojego brzucha, a raczej koca, pod którym na znacznej głębokości zakopany jest mój brzuch.
Johanna puka w drzwi, a po chwili otwierają się one i staje w nich strażnik,Johanna coś do niego mówi, a kiedy on przecząco kręci głową, zmierza go ona swoim zimnym i sławnym wzrokiem, a strażnik ustępuje jej bez słowa. Johanna wychodzi, a drzwi zatrzaskują się za nią.
Leżę w bezruchu, Otępienie bierze nade mną górę.

Próbuje zacząć racjonalnie myśleć, albo choć zostać przy mojej inteligentnej stronie, ale niestety nasuwają się mi na myśl kolejne głupie pytania, które odrzucam potrząsając głową. Po kilkunastym potrząśnięciu, ból głowy wzbiera na sile, a ja przeklinam siebie samą za moją głupotę.
Nagle drzwi otwierają się i staje w nich Johanna. Wchodzi ona z wielką tacą jedzenia, a za nią niepewnym krokiem wtacza się doktor Louis.
-Miałaś wezwać Philipa – oskarżam przyjaciółkę i piorunuje wzrokiem doktora. Nie byłam przygotowana na tak szybkie spotkanie z medykiem, chociaż nie mam pojęcia na czym owe przygotowania miałyby polegać. 
-Po co? - pyta Johanna i unosi brwi – Byłam u niego, a on od razu wezwał Louisa. 
-Właściwie to Louis to moje nazwisko – wtrąca się doktor cichym głosem – Na imię mam Gary. 
-Gary Louis?- Johanna uśmiecha się ironicznie – Dziwny zbitek, nie sądzi pan? 
-Nie, nie sądzę – mówi doktor lekko urażony i poprawia granatową muchę. 
Johanna ściąga książki z krzesła i kładzie je na podłodze. Ironiczny uśmiech nadal nie zniknął z jej twarzy. Podsuwa krzesło bliżej mojego łóżka i kiwa głową na doktora.
-Proszę usiąść – mówi i zanosi się śmiechem – Doktorze Gary Louis. 
Lekarz nic nie odpowiada i z zakłopotaną miną siada na krześle.
Oto prawdziwa Johanna Mason. Nie wiem co właściwe śmieszy ją w imieniu i nazwisku lekarza, bo wydaje mi się ono całkiem normalne, jednak złośliwe uśmieszki i kąśliwe uwagi to cała ona, cała Johanna. 
-Ekhem, dobrze – odchrząkuje lekarz – Pani Mason opowiedziała mi po drodze o pani dolegliwościach. Oprócz gorączki, bólu głowy, kaszlu i kataru coś jeszcze pani dolega? 
-Jest mi niedobrze - odpowiadam słabym głosem 
-To akurat zrozumiane, jest pani w ciąży.
- Co pan nie powie? – wtrąca się złośliwie Johanna. 
Przewracam oczami, a doktor po raz kolejny ignoruje jej uwagę. Lekarz dotyka mojego czoła i ogląda moje gardło. Bo dokładnych oględzinach wyrokuje:
-Ze względu na dziecko nie mogę podać pani żadnych silnych leków, a tych słabszych nie ma sensu podawać na tak wysokie stadium choroby. To niestety grypa. Ogólnie nie jest ona szkodliwa, ale boję się, że dokuczy ona dziecku. Musi więc pani dbać o siebie, jak najbardziej pani potrafi, Polecę Amelii, aby przynosiła pani codziennie ziołową herbatę, która powinna pomóc w walce z chorobą. Oczywiście ma pani zakaz opuszczania łóżka, a tym bardziej pokoju. Proszę na siebie uważać. 
Kiwam posłusznie głową. Doktor wstaje z krzesła i żegna się z nami. Odprowadzam go wzrokiem, a kiedy zamykają się za nim drzwi opadam na poduszkę i zamykam oczy.
Cały dzień spędzam w łóżku. Zmuszam się do zjedzenia śniadania i wypiciu kilku szklanek wody. Niestety po niecałej godzinie od posiłku z małą pomocą Johanny docieram do łazienki, gdzie zwracam całe śniadanie. 
Późnym popołudniem odwiedza nas Amelia. Wchodzi ona z niepewnym uśmiechem i podaje Johannie kubek z jeszcze ciepłą, parującą herbatą ziołową, o której mówił nam lekarz.
Dziewczynka odwraca się na pięcie i chce już wychodzić, ale zatrzymuje ją i przeraźliwie chrypiąc mówię jedno, jedyne słowo, które wyraża moje emocje:
- Dziękuję.
Amelia uśmiecha się szeroko. Wie, że nie dziękuję tylko za herbatę. Dziękuję jej, że ocaliła Johannie życie. Gdyby nie ona, moja przyjaciółka już by nie żyła, a zginęłaby z mojej ręki.
Dziewczynka wychodzi i jak najciszej potrafi zamyka drzwi.
Johanna podchodzi do mnie i podaje mi herbatę. Z czoła zabiera mi okład, który tam wcześniej umieściła. Nie powiem, przynosi on malutką ulgę.
- Pójdę go zmoczyć - mówi i kieruje się w stronę łazienki - Jesteś chodzącym grzejnikiem. Mam jednak nadzieje, że po tej magicznej herbatce gorączka spadnie.
Mimo zmęczenia uśmiecham się do siebie. Wszyscy są dla mnie mili. Doktor Louis i jego pokrzepiający, ciepły uśmiech, Amelia i jej śmiejące się, wesołe oczy i Johanna... Po prostu Johanna.
Uśmiecham się szeroko, kiedy przypominam sobie pewną scenę: Johanna rozbiera się do rosołu w windzie przy mnie, Haymitchu i Peecie. Wtedy miałam ochotę wydrapać jej oczy, a kiedy komentowałam jej poczynania w myślach użyłam bliżej nieokreślonego wachlarzu przekleństw. Nigdy nie sądziłabym, że Johanna Mason zrobi dla mnie choć jedną miłą rzecz, a tu proszę. Obsługuje mnie i dba o mnie, i o moje dziecko.
- Widzisz? - mówię czule głaszcząc się po brzuchu - Istnieją jednak jeszcze dobrzy ludzie.