środa, 8 czerwca 2016

Rozdział 38

Kiedy przekroczyliśmy granicę Ósmego Dystryktu poczułam ulgę, ale także niepokój. Flynn zapewniał nas, że właśnie ten dystrykt, który wcześniej się niczym nie wyróżniał, nie rzucał w oczy, teraz stanie się naszą ostoją i kluczem do wolności. Jednak nie jestem pewna, czy tak właśnie będzie. Szczerze mówiąc jako urodzona pesymistka jestem nawet o tym przekonana. Nie będzie tak pięknie i łatwo, jak poprzednio, coś się stanie, tylko nikt jeszcze nie wie co to będzie.
Droga minęła nam szybko, o dziwo nie spotkaliśmy żadnych przeszkód w postaci strażników. Flynn narzucał nam tempo, jednak udało nam się za nim nadążyć. Trasę przeszliśmy w równo dziesięć dni co było dla nas dużym zaskoczeniem. Osobiście sądziłam, że bez względu na założenia Flynna czas przedłuży się i dojdziemy w jakieś dwa, a nawet trzy tygodnie. Myliłam się, ale to nic nowego.
Cały czas nie mogłam i nadal nie mogę przestać myśleć o starym Cray’u, który puścił nas wolno. Wiem, że za takie postępowanie grozi mu wielkie niebezpieczeństwo i czuję że nie zdążę mu podziękować. Uratował nas, ocalił życie, a ja nie zdążyłam powiedzieć mu chociaż jednego, zwykłego „dziękuję”. Nie lubię mieć u kogoś długu, gdyż ciąży mi on na sercu, wolę od razu odpłacić mu się, nawet zwykłymi słowami i wtedy wiem, że jesteśmy kwita.
To śmieszne, ale Cray jest kolejną osobą, u której zaciagam dług. Od zawsze obiecywałam sobie, że odpłacę się każdemu za wyświadczoną usługę. Może w kilku przypadkach tak zrobiłam, ale kolejne kilkaset to całkiem inna bajka, pełna nieuchwytnych marzeń i planów.
Kiedy przekroczyliśmy płot dzielący Dwunastkę od lasu czułam się zagubiona, a adrenalina pulsowała w moich żyłach. Jednak przez cały ten zamęt w mojej głowie przeszła mi jedna, jedyna myśl. Straciłam łuk, który dał mi Flynn, ale przypomniałam sobie, że broń, którą skonstruował mój ojciec nadal ukryta jest w starym pniu, więc kiedy w połowie szóstego dnia skończyło nam się jedzenie, mogłam zapolować, gdyż tak jak się spodziewałam łuk taty wciąż nadawał się do użycia.
Cieszę się, że mam go przy sobie ponieważ przypomina mi o domu i o spokojnych chwilach spędzonych w lesie u boku taty, a następnie Gale’a. Ściskam go mocno w dłoni, czuję, że jesteśmy sobie przeznaczeni. To moja broń, czuję się z nią pewnie, łuk dodaje mi odwagi, której od pewnego czasu mi brakuje.
Teren zaczyna się podnosić, pokonujemy coraz to wyższe pagórki – to znak, że znaleźliśmy się w Ósemce. Las gęstnieje, wchodzimy w ciemny bór. Opuściliśmy lasy mieszane, które były charakterystyczne dla Dwunastki, czy między innymi Dziewiątki. Teraz otaczają nas głównie sosny i świerki, których igły zatrzymują promienie słoneczne, przez co z każdym krokiem w głąb boru, las pogrąża się w coraz to większej ciemności. Wzdrygam się na samą myśl, że ciemne zarośla ukrywają nie tylko drapieżne zwierzęta, które w każdej chwili mogą rozedrzeć nas na strzępy, ale jakiś cichy głos mówi mi, że tu nie jest bezpiecznie i powinniśmy się wycofać.
-Katniss nie przesadzaj – mówię cicho do siebie – To tylko las, tylko las…
Peeta ogląda się przez ramię i spogląda na mnie z troską w oczach.
-Już blisko – mówi, starając się poprawić moje samopoczucie. Uśmiecham się do niego, ale kiedy odwraca on wzrok znów przechodzą mnie zimne, nieprzyjemne dreszcze.
Flynn idzie na czele, gorączkowo rozglądając się po lesie. Nasz nowy sojusznik czymś się denerwuje, ale nie mam pojęcie co go może męczyć. Przecież to normalne, że wysoko postawieni strażnicy uciekają ze swoich plutonów i wleką się po lasach z politycznymi przestępcami, oczywiście.
Potrząsam głową, aby przywrócić racjonalne myślenie, które już dawno mnie opuściło. W sumie działam teraz tylko na podstawie instynktu, który mówi mi że źle postępuję. Paradoks sytuacji zaczyna mnie denerwować, więc podnoszę suchą gałązkę i zaczynam obrywać ją z wyschniętych igieł, przynajmniej teraz mam jakieś zajęcie i pozbawione sensu myśli nie będą zajmować mi głowy, gdyż skupie się igiełkach, które przyjemnie łaskoczą moje palce.
Stajemy na wzgórzu, z którego mamy doskonały widok na cały dystrykt. Opieram się o jedną z sosen i obejmuję się rękoma. Peeta staje obok mnie, jednak nic nie mówi. Oboje patrzymy się wyczekująco na Flynna, który studiuje Ósemkę jak mapę.
-Tam jest nasz cel – mężczyzna wskazuje na szary punkt, który znajduje się w dość pokaźnej wielkości wąwozie – Obóz rebeliantów.
Na samą myśl o Rebelii robi mi się niedobrze, szczerze mówiąc mam dość. Flynn mówił jednak, że większość naszych wrogów odwróciła się od Snowa i przeszła na naszą stronę co oznacza, że może nie dojedzie do tak wielkiego rozlewu krwi, jaki miał miejsce zaledwie rok temu.
Ruszamy w stronę obozowiska. Flynn opowiada nam o zasadach tam panujących, o obozowej hierarchii i innych sprawach, które i tak mnie nie interesują. Jednym moim uchem wchodzą informacje jakie mężczyzna nam przekazuje, a drugim wychodzą i to by było na tyle. Peeta wydaje się być zainteresowany, a jeśli nawet nie jest to i tak nie wydaje się być znudzony.
Schodzimy w dół zbocza, od obozu dzieli nas godzina, może dwie drogi. Pokonując kolejne metry cały czas zastanawiam się co za idiota założył tajny obóz w wąwozie. Jeśli ktoś, to znaczy Snow się o nim dowie, wyśle wojsko, strażnicy zrobią szybką obławę, zaatakują nas z góry, częstując nasze ciała setkami pocisków i koniec. Naprawdę wielkie brawa dla tego geniusza. Nie będziemy mieli gdzie uciekać, chyba że w skałach są ukryte schrony, w co jednak wątpię, gdyż wykucie takiego schronu zajmuje kilka miesięcy, a ten obóz powstał podobno na przełomie kilku dni.
Nabieram głęboko powietrza i zaciskam dłonie w pięści. Jestem wściekła, tyle że nie wiem na kogo. Próbuję dać ujście złości wyzywając Snowa w myślach jednak to nic nie daje, nadal się złoszczę. Tłumaczę to sobie ciążowymi humorkami, ale nie mam czasu o tym myśleć, moją głowę zajmują inne, o dziwo mniej ważne sprawy. Obiecuję sobie w myślach, że kiedy wszystko się skończy, poświęcę dziecku więcej czasu, a nawet cały mój czas.
Ciekawe kiedy nadejdzie ten wyczekiwany "koniec". Może już jutro, a może za tydzień lub za rok? Niewiadomo. Choć nie uśmiecha mi się wychowywanie dziecka podczas wojny, której symbolem po raz kolejny się stanę to nie mam wyjścia.
- Peeta? - doskwiera mi samotność, choć mój narzeczony i Flynn idą zaledwie kilka kroków przede mną, chcę porozmawiać z Peetą i podzielić się z nim moimi obawami. Wiem, że on bez zająkniecia przejmie ode mnie połowę balastu, który ciąży na moim sercu. Gdyby mógł, wszystkie problemy wziąłby na siebie, wiem o tym. Jednak koszmar ubiegłych lat nadal mu ciąży, a ja nie mam prawa obciążać go wszystkim co mnie boli. Skomplikowane, ale sprawiedliwe.
-Tak? - Peeta odwraca się w moja stronę, a w jego oczach dostrzegam iskierkę szczęścia. Wiem, że Peeta uwielbia mój głos, kiedy szepczę, śpiewam, mówię, a nawet krzyczę. Dziwne, gdyż moim zdaniem skrzeczę jak gęś, ale o gustach się nie dyskutuje.
Uśmiecham się pod nosem, podchodzę do Peety, który właśnie się zatrzymał i chwytam jego dłoń.
-Aha - Peeta uśmiecha się szeroko i zaciska palce wokoło moich - Tak lepiej.
-Znacznie lepiej - odpowiadam i czuję, że faktycznie dotyk Peety koi moje nerwy i pozwala mi spokojnie oddychać.
- Coś się stało? - pyta, gdyż zauważył, że ewidentnie coś jest nie tak.
-Jeśli mam być szczera to wszystko się stało - zniżam głos do szeptu, gdyż nie chcę, aby Flynn nas podsłuchał. To nasza rozmowa.
Na twarzy Peety wykwita grymas, jednak po chwili znika i zastępuje go uśmiech pełen nadziei.
- Będzie dobrze, obiecuję.
- Obiecujesz? - wiem, że Peeta nie ma żadnego zapewnienia, że faktycznie wszystko się ułoży, jednak dotychczas dotrzymał każdej złożonej mi obietnicy, więc kiedy odpowiada, uspokajam się.
- Obiecuję.
Idziemy trzymając się za ręce, jednak już nie rozmawiamy.
 Teren z pochyłego pagórka, zmienił się w ostre zbocze, więc musimy się puścić i złapać za wystające z ziemi gałęzie.
- Już blisko - zapewnia nas Flynn - Dziesięć minut i jesteśmy na miejscu.
Jeszcze dziesięć minut. Sześćset sekund i otrzymamy namiastkę spokoju. Choć każda osoba w mojej sytuacji ucieszyłaby się na tę myśl, to w moim sercu zamiast szczęścia narasta niepokój, który po chwili zmienią się w strach. Strach przed przyszłością.






Zbyt cicho, za cicho – to pierwsza myśl, która przelatuje mi przez głowę, kiedy docieramy do obozowiska. Spodziewałam się kilku blaszanych domków lub chociaż kilku namiotów, w którym żyliby nasi rebelianci, a zamiast tego zastaję tylko opuszczony magazyn. Jest on mały, na pewno mniejszy od Ćwieku, ma wybite okna, brak mu drzwi, a ściany są przeżarte rdzą. Jeśli tak wygląda główne centrum zarządzania całym powstaniem, to już nam wszystkim współczuję, takie coś nie może skończyć się sukcesem.
Pomijając już sam stan naszego obozu, bardziej niepokoi mnie brak ludzi. Nie ma tu nikogo, dosłownie ani jednej żywej duszy. Oprócz naszej trójki oczywiście.
Do tego to miejsce wcale nie przypomina obozu. Brak tu palenisk, różnego rodzaju składów. Cofam się o krok. Jest źle, jest bardzo źle. Wewnętrzny głos ostrzega mnie, żebym stąd uciekała jednak tego nie robię. Czemu? Nie wiem. Po prostu stoję i z nieświadomie otwartymi ustami rozglądam się po tajemniczym miejscu.
Peeta zmarszczył brwi i przysunął się do mnie. Złapał mnie za rękę, on też jest zaniepokojony, nie tylko ja spodziewałam się czegoś innego, oboje mamy złe przeczucia. Tylko Flynn wydaje się niewzruszony całą sytuacją. Patrzy na nas z wyższością w oczach i głową wskazuje magazyn.
- Idziemy! – komenderuje i rusza pewnym krokiem.
Wymieniamy z Peetą znaczące spojrzenia, zastanawiając się, czy nie rzucić tego wszystkiego i uciekać, po prostu uciekać.
-Idziecie, czy nie? – nasza chwila niepewności trwała dość długo, gdyż głos Flynna dobiega już z wewnątrz magazynu. Nic mu nie jest, więc i chyba my jesteśmy bezpieczni?
Ramię w ramię ruszamy z Peetą w stronę wejścia, serce łomocze mi niemiłosiernie, tak jakby chciało wyrwać mi się z piersi. Wyciągam jedną strzałę i kładę ją na łuku, jestem przygotowana i w razie niebezpieczeństwa mamy szanse, aby się obronić.
Wchodzimy do magazynu. Jest tu dość ciemno, gdyż okna są pozasłaniane różnymi blachami, a my swoimi ciałami zasłaniamy jedyne źródło światła. Brakuje tu łóżek, nawet zwykłych polówek, nie ma tu ani jednego śladu życia, znaku, że ktokolwiek tu był. To opuszczone miejsce, pełne niepokoju. Staram się przeniknąć ciemność wzrokiem, jednak nie widzę na więcej niż dwa, może trzy metry. Flynn stoi przed nami, ale nie widzimy jego twarzy. Z drgawek, które wstrząsają jego ciałem wyczytuję, że mężczyzna się śmieje. Za niespełna sekundę naszych uszu dobiega okropny smiech kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu osób. Słyszę zgrzyt broni, widzę rozbłyski w ciemnościach. To pułapka. Zanim zdążę wypchnąć Peete na zewnątrz, coś twardego i ciężkiego uderza mnie w głowę. Tracę przytomność.

Serdecznie zapraszam do komentowania! To dla mnie wielka motywacja ♡


4 komentarze:

  1. Swietny rozdział..! jestem bardzo ciekawa co dalej sie wydarzy :) Trzymam kciuki za tworzenie

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy ty chcesz żebym ja po nocach nie spała przez ciebie? Świetny rozdział!💜 czekam na kolejny💓

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm lepiej żebyś spała, bo potem w dzień nieprzytomna będziesz 😂 Cieszę się, że rozdział się podoba ☺

      Usuń