środa, 25 listopada 2015

Rozdział 22

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Próbowałam zmusić się do snu, ale moje chęci nie wystarczyły. Chociaż ciało domagało się upragnionego odpoczynku, umysł na to nie pozwalał.
Moje myśli zajmowało tylko jedno imię: Peeta...
Odebrali mi go, zabrali mi największy skarb jaki dotychczas posiadałam. Nie uspokajał mnie fakt, że zobaczymy się jutro na arenie. To nie będzie to samo. Nie mam pewności, czy nie uprzedzi mnie jakiś wrogo nastawiony trybut i poderżnie mi lub Peecie gardło, zanim zdążymy do siebie podbiec.
Noc dłużyła się niemiłosiernie. Kiedy minęła trzecia nad ranem, zwlokłam się z łóżka i usiadłam przy oknie. Otuliłam się ciepłym kocem i w ciszy przyglądałam się księżycowi, który wychylił się zza chmur. Tak samo spędziłam noc przed 74 Igrzyskami Głodowymi... Problem jest jednak w tym, że towarzyszył mi wtedy Peeta, a teraz ? Jestem sama...
Kiedy nocne ciemności ustąpiły i zza horyzontu zaczęło wschodzić słońce, postanowiłam, że zacznę przygotowywania, które będą początkiem końca. Końca mojego życia.
Na początku udałam się do łazienki. Zrzuciłam z siebie koszulę nocną i weszłam pod prysznic. Pozwoliłam gorącej wodzie otulić moje ciało. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się przyjemną chwilą. Stałam tak ponad piętnaście minut. Było idealnie, chociaż do osiągnięcia maksymalnego szczęścia brakowało mi Peety. Wychodząc spod prysznica zastanawiałam się co robi i o czym myśli. Co do pierwszego nie byłam pewna, ale najprawdopodobniej tak samo jak ja i inni trybuci przygotowywał się do Igrzysk. Miałam jednak pewność, że myśli o mnie i czuje to samo co ja - ból i tęsknotę.
Spojrzałam w lustro. Moje włosy sprawiały wrażenie,jakby nie były czesane od kilku dni. No trudno, to już nie mój problem. Włosami zajmie się Venia i Octavia.
Wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę szafy. Zdecydowałam, że założę luźny, szary dres. Przed Igrzyskami i tak otrzymam inny kostium, więc to jak wyglądam teraz nie jest istotne. Do kieszeni włożyłam broszkę i perłę, które były moim zdaniem niezbędne przed wejściem na arenę.
Po uporaniu się z rękawami bluzki, które okazały się odrobinę za ciasne, postanowiłam, że udam się do jadalni. Dochodziła godzina ósma, więc tak jak zakładałam, spotkałam tam Haymitcha. Zajadał się złocistymi naleśnikami z owocami i cukrem.
- Witaj Katniss - przywitał się, kiedy mnie zauważył - Jak się trzymasz ?
- Dlaczego to zrobili ? - spytałam zirytowana, choć w moim głosie wyłapałam iskierkę smutku.
- Chodzi ci o rozdzielenie trybutów, tak ? - spytał mentor, a kiedy pokiwałam głową, kontynuował - Mówiłem wam, że te Igrzyska będą inne. Nie mają one na celu rozbawienie tłumu, jak poprzednie siedemdziesiąt pięć edycji. Przecież wiesz, że ich jedynym celem, do którego zmierza prezydent, organizatorzy i połowa trybutów jest zabicie zbędnych jednostek. Wiesz o kim mowa. Aby to osiągnąć użyją oni wszelkich środków, jakie mają do dyspozycji. Chcą was wymęczyć fizycznie, ale i psychicznie. A rozdzielenie ciebie od Peety jest dla nich genialnym posunięciem, rozumiesz?
- Rozumiem - westchnęłam - W takim razie mam się spodziewać nieznanych wcześniej trybutom pułapek ?
- Tak Katniss - odpowiedział krótko Haymitch, a ja zauważyłam, że zaszkliły mu się oczy.
Zjadłam obfite śniadanie, wmuszając w siebie jedzenie, ponieważ wczorajsze mdłości jeszcze całkowicie nie ustąpiły. Wypiłam kilka szklanek wody, aby się maksymalnie nawodnić oraz kubek parzonych ziół.
Kiedy zegar wybił dziesiątą, drzwi windy otworzyły się i wyszła z niej rozchichotana Venia i Octavia.
- Katniss! - pisnęła Octavia - Poduszkowiec już czeka!
- Będziemy ci towarzyszyły w podróży i przygotujemy cię  przed wyjściem na arenę - powiedziała równie piskliwym głosem Venia - Chodźmy, bo się spóźnisz!
Spóźnię się na śmierć ? Wątpię.
- Już idę - odpowiedziałam i leniwie wstałam od stołu - Haymitch ? Lecisz z nami ?
Chciałam, aby mi towarzyszył, potrzebowałam go. Spojrzałam na niego z nadzieją, ale on tylko smutno pokręcił głową i podszedł do mnie. Przytulił mnie i szepnął do ucha:
- Wiesz co o tobie sądzę i wiesz kim dla mnie jesteś, więc nie będę mówił o czymś co jest oczywiste, ale chcę, abyś wiedziała, że... Zrobię wszystko, abyście przeżyli...
Spojrzałam na niego i zauważyłam, że płacze. Nie ukrywał łez i nie wstydził się ich.
- Dziękuje Haymitch - odpowiedziałam cicho - Ale gdybyś miał szanse na uratowanie tylko jednego z nas... Nie zmarnuj jej i ocal...
- ... Peete - dokończył Haymitch.
Posłałam mu wdzięczne wspomnienie i skierowałam się w stronę windy. Haymitch rzucił jeszcze, krótkie "Żegnaj Katniss, liczę na ciebie".
Wsiadłam do windy, nie patrząc na mentora. Wiedziałam, że pożegnanie bolą go tak samo jak mnie.
Venia i Octavia rozentuzjazmowane paplały w windzie na temat, jak upną mi włosy, jaki zrobią makijaż, a ja przysłuchiwałam się im. Moim zdaniem cieszą się tylko dlatego, gdyż zostało powierzone im tak ważne dla nich zadanie. Nie chodzi im o mnie... Bije od nich czysty egoizm.
- Przestańcie! - wrzasnęłam, gdyż nie wytrzymywałam już tej słodziutkiej paplaniny - Spójrzcie co się dzieje wokoło! Patrzycie tylko na czubek swojego nosa, a reszta was nie obchodzi! Nie chce żadnych fryzur i makijażu, nie chce wyglądać jak dziwoląg jakim jest każda z was! Jesteście samolubne i egoistyczne. Wiecie co ? Brzydzę się wami!
Venia i Octavia spojrzały na mnie przerażone. Zastanawiałam się dlaczego tak nagle wybuchłam. Tłumaczyłam to sobie wszystkimi nagromadzonymi emocjami, a z resztą one zasłużyły sobie na to, aby ktoś w końcu powiedział im prawdę. Pobladły, a z ich twarzy zniknął uśmiech i entuzjazm. Zastąpiła go... skrucha?
- Katniss... Ja...To znaczy my... - szepnęła Venia, ale jej przerwałam:
- Nie chce was słuchać! Proszę was nie odzywajcie się do mnie. Możecie zrobić dla mnie choć tą jedną, jedyną rzecz ?
Potrzebowałam teraz tylko dwóch rzeczy. Pierwszą była cisza, a drugą rzeczą, a raczej osobą był Peeta. Jednak nie mogłam się z nim teraz spotkać, więc wymagałam tego pierwszego. 
Obie pokiwały zgodnie głowami i zamilkły.
Kiedy winda się zatrzymała, wysiadłyśmy i w ciszy skierowałyśmy się w stronę czekającego na nas poduszkowca.
Weszłyśmy do środka. Usiadłam na zimnym fotelu i zapięłam pas bezpieczeństwa. Moje stylistki usiadły naprzeciwko mnie, cicho ze sobą rozmawiając. Siedziałam sztywno, myśląc o Peecie. Zastanawiałam się czy tak samo jak ja denerwuje się przed wyjściem na arenę. Po chwili przyłapałam siebie na obgryzaniu paznokci, więc postanowiłam, że postaram się myśleć o czymś nie związanym z Igrzyskami. Niestety nie było to możliwe. Całe moje życie krążyło wokoło igrzysk. A jeśli przypominałam sobie miłą scenę z przeszłości, wiązała się ona tylko z nie żyjącymi już osobami, przez co mój niepokój wzrósł, a ręce zaczęły się trząść.
Tak strasznie się bałam. Bałam się areny, bałam się innych trybutów... Bałam się śmierci. Teraz, kiedy zdałam sobie sprawę, że jest ona nieunikniona, zaczęłam odczuwać przed nią strach.
Moje niepokojące myśli przerwała wysoka kobieta o niebieskich włosach, która kazała mi podać jej moją prawą rękę. Szybko wykonałam polecenie, a ona wstrzyknęła mi w rękę lokalizator.
I tak wam nie ucieknę - pomyślałam.
Lot był krótki. Odległość pomiędzy Kapitolem, a areną oceniłam na odległość kilkunastu kilometrów, a to bardzo mało. Po przylocie na miejsce, zostałam skierowana razem z Venią i Octavią do specjalnego pomieszczenia z okrągłą, metalową płytą, której zadaniem jest "wyniesienie" mnie na arenę.
Moje stylistki nadal nic nie mówiły. Widziałam, że zabolały je moje słowa, ale nie było mi z tego powodu przykro. Octavia zaplotła mi włosy w zwykłego warkocza, a Venia tylko przyglądała się jej poczynaniom. Powstrzymała się od zrobienia mi makijażu i przyniosła kostium przeznaczony dla trybutów. Dawniej się tym nie przejmowałam, ale teraz moje myśli zajęło pytanie, na jaką arenę trafię ? Pustynie? Teren skuty lodem ? Najbardziej liczyłam na las, gdzie będzie mnóstwo drzew, które zapewnią mnie i Peecie schronienie.
Przyjrzałam się uważnie kostiumowi. Przypominał mi ten, który nosiłam podczas Ćwierćwiecza Poskromienia. Był to czarny kombinezon z długim rękawem. Nie posiadał jednak pasa, utrzymującego na powierzchni wody, ani szarych wstawek. Założyłam ociężale strój. Dziwnie się w nich czułam. Opinał moje ciało podkreślając kształty. Ugh. Nie cierpię takich ubrań. Octavia podała mi jeszcze cienką, szarą kurtkę z oddychającego materiału oraz ciężkie buty. Kurtka na ramieniu wyszyty miała numer 12.
- Każdy trybut ma taki sam strój - powiedziało cicho Venia - Oczywiście zmienia się tylko numer...
- Wiecie może cokolwiek na temat areny ? - spytałam odważnym głosem ignorując jej słowa.
- Niestety nic nam nie wiadomo - odpowiedziała Octavia, wpatrując się w swoje złote pantofelki.
Ewidentnie były zawstydzone. Widocznie mój wybuch złości zadziałał.
Dopinam do stroju moją broszkę, a do kieszeni wkładam perłę. Kiedy na nią patrzę ból w mojej klatce piersiowej staje się coraz to mocniejszy.
- Spokojnie Katniss - szepczę sama do siebie - Za chwilkę zobaczysz się z Peetą.
Nagle nieprzyjemny, męski głos oznajmia, że już czas. Podchodzę do okrągłej płyty i staję na jej środku.
Zabawne, Kosogłos po raz trzeci trafia na arenę. To niewiarygodne. Powinnam była zginąć podczas moich pierwszych Igrzysk. Nigdy bym nie pomyślała, że będę musiała przez to wszystko przechodzić aż trzy razy. To zdecydowanie za dużo jak na tak młodą dziewczynę, przecież nie jestem jeszcze nawet pełnoletnia...
- Powodzenia Katniss - szepcze Venia i ociera spływającą po policzku łzę.
- Liczymy na ciebie - dopowiada Octavia i wybucha płaczem.
Patrzę na nie ze zdziwieniem. Szybko zmieniły swoje podejście. Chociaż mogę się założyć, że kiedy zaczną się Igrzyska znów wpadną w swoje entuzjastyczne humory.
- Dziękuje - odpowiadam cicho - Dziękuje za wszystko...
Nagle z sufitu opuszcza się szklany cylinder, a podest zaczyna się unosić. Zamykam oczy. Próbuje skupić się na danej sytuacji. Obiecałam sobie, że nie będę się bała, ale strach przezwyciężył.
Biegnij do rogu - powtarzam sobie w myślach - Biegnij do rogu, biegnij do rogu. Weź łuk, znajdź Peete i uciekaj. Weź łuk, znajdź Peete i uciekaj.
Płyta zatrzymuje się. A więc jestem już na arenie...
Otwieram oczy i podnoszę głowę. Blask słońca na początku mnie oślepia, ale po chwili odzyskuje wzrok.
Jestem... W sumie to nie wiem gdzie jestem. Tarcza miała wynieść mnie na arenę, a ja znajduje się w...Kopule ? Nie, ja jestem na arenie. Tyle, że oddziela mnie od niej przeźroczysta ściana. Rozglądam się po arenie. Jest na niej poustawiane dwanaście kopuł, a w każdej z nich znajduje się dwójka trybutów. Stoimy na wielkiej polanie, naokoło nas jest las. Zza drzew wystają wierzchołki gór. Nigdzie jednak nie widzę źródła wody. Wygląda to tak, jakby arena umiejscowiona była w dolinie, która wygląda jak miska. Jej brzegi to góry, a środek to polana i las.
W poprzednim roku był zegar, a teraz miska, gratuluje wyobraźni organizatorom - myślę.
Kiedy uświadamiam sobie, że ja także mam sąsiada, który razem ze mną jest zamknięty w kopule, energicznym ruchem odwracam głowę w prawo. Kilka metrów ode mnie, na metalowej tarczy stoi Chaya - kobieta z szóstki.
Po raz kolejny zastanawiam się jak można nazwać tak dziecko... To nie są normalne imiona. Chaya ? Co to w ogóle znaczy...
Katniss przestań - besztam się sama w myślach - To nie czas na komentowanie imion innych trybutów, skup się na sytuacji.
Kiedy słyszę hymn Panem, biorę głęboki wdech. Po jego zakończeniu, na ekranie ustawionym nad rogiem obfitości wyświetla się Ceasar Flickerman.
- Witajcie Trybuci! - wykrzykuje, machając przy tym entuzjastycznie rękoma - Zapewne zastanawiacie się co oznaczają kopuły na około was. Już śpieszę z wyjaśnieniami. W każdej takiej kopule jest zamkniętych po dwóch trybutów, z różnych dystryktów. Przeźroczysta ściana opuści się i umożliwi wam dotarcie do rogu obfitości, tylko wtedy, gdy jeden z trybutów zabije jednego. Jeśli uda wam się wyjść z tej potyczki z życiem, możliwe, że inni trybuci już dawno dobiegną do rogu i zgarną wam sprzed nosa najważniejsze przedmioty, bez których nie macie szans na przeżycie. Radzę się więc pośpieszyć. 60 sekund do rozpoczęcia 76 Igrzysk Głodowych! I niech los zawsze wam sprzyja!
Słyszę trzaski i... Cisza.
Próbuje sobie wszystko poukładać w myślach. Muszę zabić gołymi rękami kobietę o wiele ode mnie silniejszą i potężniejszą. Moje szanse są nikłe, ale zniechęcam się - obmyślam plan działania, a raczej plan zabójstwa.
40 sekund do rozpoczęcia Igrzysk!
Myślę także o Peecie. Zastanawiam się z kim przyszło mu stoczyć walkę. Modlę się, aby był to ktoś słabszy od niego. Pociesza mnie myśl, że ponad połowa trybutów jest jednak od niego słabsza. Peeta jest wyjątkowo silny, więc możliwe, że pokona przeciwnika i pierwszy dobiegnie do rogu.
20 sekund do rozpoczęcia Igrzysk!
Spoglądam na Chaye. Patrzy się na mnie jakbym była kawałkiem mięsa, który z łatwością i przyjemnością przyjdzie jej rozszarpać. Zachowuje się, jak wygłodniałe zwierzę. Jednak nie boję się jej.
10...9...8...7...
Zakładam kosmyki włosów, które wpadają mi w oczy za uszy, próbując spokojnie oddychać i w skupieniu przygotowuje się do ataku.
6...5...4...3...2...1..
76 Igrzyska Głodowe czas zacząć!
Katniss teraz! - rozkazuje sobie w myślach.
Zeskakuje sprawnie z tarczy i biegnę w stronę Chaay. Ona również pędzi w moją stronę. Kiedy odległość pomiędzy nami zmniejsza się do jednego metra rzucam się na mój prawy bok, lądując na mokrej trawie. Podkładam przeciwniczce nogę, a ona z okrzykiem upada na ziemię. Nie zdążę jednak wstać, a jej postać już nade mną góruje. Trybutka rzuca się na mnie i okłada moją twarz pięściami. Czuje ból i metaliczny smak krwi w ustach. Jestem pewna, że rozcięła mi ona wargę. Udaje mi się ją jednak z siebie zrzucić. Uderza ona niefortunnie głową w ścianę kopuły, przez co widocznie na chwilę została ogłuszona. Podnosi się jednak ociężale z ziemi i chwiejnym krokiem podąża w moją stronę. Zrywam się i biegnę w stronę mojego podestu. Jednak zamiast metalowej tarczy zauważam głęboki lej w ziemi. To cylinder. Podest opuścił się w dół. Tylko czemu ? Po chwili już znam odpowiedź na moje pytanie. Zauważam, że tarcza znów zaczyna się podnosić i wysuwa się na arenę, razem z położonym na niej nożem.
Odwracam się i widzę, że Chaya również zyskała nóż. Trzyma go w ręce i nadal lekko otumaniona kieruje się w moją stronę. Schylam się szybko po broń. Łapie nóż w dłoń i z mocno bijącym sercem odwracam się w stronę przeciwniczki. Obie mierzymy się wzrokiem. Każda z nas chce wyjść z tej potyczki żywo. Jej zależy tylko na wynagrodzeniu Snowa, które otrzyma po zabiciu mnie, a ja chcę przeżyć, aby chronić Peete.
Peeta.
Kiedy przypominam sobie jego czułe pocałunki, czarujący uśmiech, silne ramiona i ciepłe dłonie czuję się bardziej pewna siebie. Wiem o co, a raczej o kogo walczę. Peeta jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie, zrobię dla niego wszystko.
Nie myśląc nad konsekwencjami pędem ruszam w stronę trybutki z szóstego dystryktu. Może to przez to, że ją ogłuszyłam, a może przez to, że zadziwiłam ją moim postępowaniem, zanim Chaya zamachuje się swoją bronią, mój nóż tkwi już w jej klatce piersiowej. Tryska z niej krew i zalewa moje ręce. Robi mi się niedobrze, więc odskakuje na bok i znów dostaje silnych torsji.
Klęczę na trawie, a z moje twarzy spływa gorąca, czerwona ciecz. Ręce także mam całe we krwi. Słyszę nieprzyjemny, piszczący dźwięk i zauważam, że kopuła się podnosi. Jestem wolna, zabiłam ją.
Nie chce patrzeć na jej zakrwawione ciało. Zrywam się, więc z ziemi i nie patrząc na trybutkę, biegnę w strone rogu obfitości.
Nie zastaje tam jednak nikogo wrogiego. W stosie broni i pożywienia grzebie tylko Roseline i Johanna. Na szczęście jesteśmy sojuszniczkami.
- Johanna! Rose! - krzyczę, a one odwracają głowę w moją stronę.
- Rusz się ciemna maso!- odkrzykuje Johanna - Trzeba się stąd zabierać!
Przybiegam do rogu i od razu łapię duży, czarny plecak, w którym najprawdopodobniej znajdę trochę pożywienia. Zabieram jeszcze jeden plecak, z myślą, że będzie on dla Peety.
Kiedy grzebię w stosie broni, do rogu dobiega Annie i Beete.
Bez chwili zastanowienia łapię za łuk. Dla Peety zabieram miecz.
- Gdzie jest Peeta ?!  - krzyczę - Czy któreś z was go widziało ?!
- Tam jest - Annie wskazuje na jedną z kopuł.
Mówi coś jeszcze do mnie, ale jej nie słucham. Razem z całym zagarniętym przeze mnie "dobytkiem" biegnę do wskazanej przez Annie kopułę.
Słyszę krzyk, więc odwracam się i spoglądam w stronę rogu.
Johanna zamachuje się i rzuca swoją siekierą w wytatuowaną kobietę z 9. Słyszę wystrzał. Zginęła na miejscu.
Nie widzę już nic niepokojącego więc kontynuuje swój bieg. Rozglądam się przy tym po arenie. W wielu kopułach nadal trwa walka. Widzę walczących Lewisa - brata Finnicka - z Tysonem, Will'a z Davidem, czy Eve z Enobarią.
Dobiegam do kopuły, w której faktycznie walka rozgrywa się pomiędzy Peetą, a innym trybutem. Przyglądam się nieznajomemu i zauważam, że to Otich. Jest to jeden z najsilniejszych trybutów.
Dotykam dłońmi przeźroczystej ściany i zaczynam wykrzykiwać imię Peety.
Usłyszał mnie i spojrzał w moją stronę. Otich wykorzystał moment nieuwagi przeciwnika i uderzył Peete w twarz. Mój ukochany upadł na ziemię, a ja zauważam, że z jego ust sączy się krew.
Wpadam w panikę. Zaczynam płakać i walić pięściami po ścianie. Co jeśli on nie przeżyje ? Co jeśli go stracę ?
W tym momencie Peeta zrywa się i rzuca na Oticha. Przyciska go do ziemi i oplata swoje dłonie wokoło jego szyi. Mężczyzna zaczyna się dusić i próbuje zrzucić z siebie Peete, ale nie pozwala on na to.
Zamykam oczy, nie chcę na to patrzeć. Padam na kolana i próbuję się opanować. Słyszę wystrzał.
Boję się wyjrzeć zza dłoni kto zginął. Słyszę jednak znajomy głos i ciepły dotyk, znanych mi dłoni.:
- Katniss -szepcze Peeta i obejmuje mnie.
Wypuszczam powietrze z ulgą. Oboje żyjemy. Całuje mojego ukochanego, ale wiem, że to nie jest czas na romantyczne sceny, więc pocałunek jest krótki.
Wstaję z ziemi i podaje Peecie jego plecak i miecz. Odwracamy się i rozglądamy po arenie. Wszystkie kopuły są już otwarte. Widzę karierowców zmierzających w stronę rogu. W naszą stronę biegnie Johanna, Mark, Annie, Rosaline i Beete.
- Uciekajcie! - krzyczy Johanna - Do lasu! Ruchy!
Ruszam więc biegiem za Peetą i patrzę jak znika on w gęstwinie drzew. Wpadam do lasu i potykając się o korzenie drzew, staram się za nim nadążyć. Za moimi plecami słyszę głosy moich sojuszników.
Po dziesięciu minutach szybkiego biegu, zdecydowaliśmy, że zwolnimy i będziemy przemieszczać się energicznym marszem.
Idziemy w ciszy obserwując las. Jest to zwykły las mieszany, przypominający mi lasy z dwunastego dystryktu. Może poczułabym się jak w domu gdyby nie fakt, że jestem cała zakrwawiona i presja, którą wywierają na mnie Igrzyska. Maszerujemy około trzech godzin, nie zatrzymując się. Kiedy słońce traci swoją moc postanawiamy, że zatrzymamy się i odpoczniemy.
Siadam pod wysokim dębem, a Peeta zaraz idzie w moje ślady. Siada obok mnie i obejmuje mnie swoją silną ręką. Od razu czuję się bezpieczniej.
Beete i Annie siadają naprzeciwko nas. Wydaje mi się, że zaprzyjaźnili się co jest niestety czymś zbędnym w naszej sytuacji.
Mark siada obok Johanny. Siedzą zbyt blisko siebie jak na zwykłych znajomych. Z resztą zauważyłam zmianę w zachowaniu mojej przyjaciółki. Stała się milsza i dość kulturalna. Może gdyby nie igrzyska coś by z tego było ?
Spoglądam na Rose. Siedzi na kamieniu, kilka metrów od nas. W ręku ściska nóż, a z jej oczu płyną łzy.
Och. Dopiero teraz skojarzyłam fakty. Nie ma z nami Davida - jej chłopaka - co oznacza, że zginął.
Żal ściska moje serce. Współczuje jej, a do oczu napływają mi łzy. Wiem co to znaczy kogoś kochać i wiem co znaczy tego kogoś stracić.
- No dobra - mówi Mark - Zobaczmy co mamy w plecakach.
Ja, Peeta, Mark i Beete ściągami plecaki, gdyż tylko my z całej siódemki je posiadamy.
- Mam chleb, suszone owoce, pusty bukłak na wodę, kilka metrów sznura i scyzoryk - podsumowuje Beete.
- Mam to samo - mówi Peeta.
- Ja też - dodaje Mark
- Ja także - dopowiadam.
- Czy dla organizatorów to był naprawdę wielki problem, aby zaopatrzyć plecaki w różnorodne rzeczy - powiedziała zirytowanym głosem Johanna - Jakby napełnili bukłaki wodą, korona także by im z głowy nie spadła.
- Musimy znaleźć wodę - mówię - To jest naszym priorytetem.
- I schronienie- dopowiada Annie - Woda i schronienie. To dwie najważniejsze sprawy.
- Podliczmy ile trybutów zostało przy życiu - proponuje cicho Roseline
- Trzynastu napewno - mówi Mark
- Minus trybutka z dziewiątego dystryktu - dopowiada Johanna
- W takim razie żyje dwunastu trybutów - podsumowuje Beete
- Nas jest siedmiu. Zostało 5 karierowców - mówi Peeta
- Czyli mamy przewagę liczebną - głos zabiera Johanna - Musimy jednak i tak zachować czujność. To wyszkoleni zabójcy.
Wszyscy zgodnie kiwają głowami. Ustalamy, że poświęcamy na odpoczynek godzinę. Beete wydedukował, że karierowcy nie zapuszczą się raczej w naszą stronę. Poczekają aż będzie nas mniej, a następnie zaatakują. Stwierdzamy, że to raczej logiczne i najprawdopodobniej tak właśnie będzie, więc pozwalamy sobie na odpoczynek. Pierwszą wartę bierze Johanna i Mark.
Przytulam się mocniej do Peety, a on przyciąga mnie do siebie. Całuje mnie w policzek i szepcze mi do ucha, tak cicho, że nikt oprócz mnie nie jest w stanie go usłyszeć.
- Miniona noc była najgorszą nocą w moim życiu. Strasznie za tobą tęskniłem. Nawet sobie tego nie wyobrażasz... Czułem się tak jakby zabrano mi cały tlen.
- Wyobrażam i doskonale cię rozumiem - odpowiadam równie cicho - Czułam się dokładnie tak samo...
Całuje go delikatnie w usta i spoglądam w jego oczy.
- Przyrzeknij mi - szepczę - Że już nigdy nikt nas nie rozdzieli...
Peeta dotyka dłonią mojego policzka, a ja czuję przyjemne ciepło rozlewające się po całym, moim ciele.
- Przyrzekam - odpowiada Peeta - Przyrzekam, że już nigdy nikt i nic nas nie rozdzieli... Nawet śmierć.

niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 21


Ten rozdział chcę zadedykować po raz kolejny admince Mrs.Mellark, której przemiłe komentarze motywują mnie do pisania i sprawiają, że się uśmiecham :) Dziękuje! <3


Promienie słoneczne oblewały moją twarz. Rozkoszowałam się zapachem kwiatów, rosnących wokoło mnie. Stałam na pięknej, kwiecistej łące, a raczej polanie w środku lasu. Słyszałam wesoły śpiew ptaków i obserwowałam lekko sunące po niebie obłoczki. Moją uwagę przykuło nagle światło, a raczej jasna łuna bijąca z pomiędzy drzew. Spojrzałam w tamtą stronę. Ujrzałam delikatną osóbkę wyglądającą zza drzewa. Spojrzałam w jej czekoladowe oczy, otoczone wodospadem ciemnych włosów. Znałam ją, ale nie umiałam przypomnieć sobie jej imienia. Wiedziałam, że jest ona mi bliska, ale poświata od niej bijąca, nie pozwalała mi jej rozpoznać. Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie i schowała się za drzewem. Ruszyłam w jej stronę. Chciałam się dowiedzieć kim owa osóbka jest i czego chce. Pokonałam połowę dzielącego nas dystansu i stanęłam jak wryta. Wyszła ona z lasu na polankę, trzymając za rękę złotowłosą dziewczynkę. Obie uśmiechnęły się do mnie uroczo. Lustrowałam je wzrokiem, choć bijąca od nich jasność mi to utrudniała. Jasnowłosa dziewczynka parzyła na mnie błękitnymi oczami i wesoło powtarzała moje imię :
- Katniss... Katniss... Katniss siostrzyczko...
Och! Otworzyłam usta ze zdziwienia. Rozpoznałam obie dziewczynki. Moim oczom ukazały się Rue i Prim.
Rzuciłam się biegiem w ich stronę i przytuliłam je obie na raz. Pragnęłam zatrzymać te chwilę na zawsze. Tak bardzo za nimi tęskniłam. Przecież umarły... Jak to możliwe, że stoją teraz przede mną we własnej osobie, ciągle się uśmiechając.
- Prim... Rue - szepnęłam - Nie zdołałam was ocalić. Wybaczcie mi proszę...
Z oczu zaczęły płynąć mi łzy. Upadłam przed nimi na kolana i ukryłam twarz w dłoniach.
- Katniss - usłyszałam melodyjny głos Primrose- Przecież wiesz, że to nie twoja wina... A nam jest tutaj dobrze. Nie czujemy bólu, ani smutku.
- Ciągle przy tobie jesteśmy - szepnęła Rue i położyła swoją drobną dłoń na moim ramieniu.
Podniosłam głowę i spojrzałam w oczy mojej siostry. Prim otarła mi łzy i uśmiechnęła się pocieszająco.
- Brakuje mi was - wyszeptałam.
- My ciągle tu jesteśmy - powiedziała cichutko Prim.
- Pamiętaj o tym - szepnęła Rue.
- Boję się - powiedziałam i spojrzałam w błękitne oczy Primrose - Proszę pomóżcie mi... Pomóżcie Peecie.
- Katniss - szepnęła moja siostra i pogłaskała mnie po głowie - Mamy dla ciebie jedną wskazówkę, którą musisz wziąć sobie do serca, dobrze ?
Skinęłam głową, a moje serce zabiło mocnej, czekając na radę Prim i Rue.
- Pod czas Igrzysk - zaczęła Rue - Nie wierz wszystkiemu co widzisz.
- I pamiętaj, że przy tobie jesteśmy - dopowiedziała Prim - To dla ciebie - powiedziała i podała mi piękny kwiat.
Wzięłam go w ręce, przyjrzałam się mu uważnie i wyszeptałam tylko jedno słowo:
- Prymulka - podniosłam głowę, ale nie zobaczyłam już Prim i Rue - Primrose ? Siostrzyczko ?! Rue! - zaczęłam krzyczeć, ale nie usłyszałam odpowiedzi... Zniknęły, a ja zostałam na polanie sama...

...

Otworzyłam oczy. Rozejrzałam się uważnie po pokoju, mając nadzieję, że ujrzę Prim. Byłam jednak sama. Leżałam na łóżku w mojej sypialni, w Ośrodku Szkoleniowym. W myślach ciągle powtarzałam: "Nie wierz wszystkiemu, co widzisz"...
Pamiętam, że położyłam się obok Peety. Chciałam odpocząć, a następnie zrobić mu okład. Nie udało mi się to jednak, gdyż zasnęłam. 
Spojrzałam na zegarek. Wskazywał 17.22. 
Jak to możliwe ? - pomyślałam - Jak mogłam przespać cały dzień. 
Byłam na siebie wściekła. Nie dość, że przeze mnie William skrzywdził Peete, to opuściłam cały dzień treningu. Oczywiście nie zależy mi na poprawianiu umiejętności, aby wygrać. Chciałam się podszkolić, aby mieć większe możliwości ocalenia Peety. Mój plan legł jednak w gruzach. 
Wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Przejrzałam się w lustrze. Opatrunek zrobiony przez Johanne dawno już przesiąkł krwią. Odsłoniłam więc moją ranę i przyjrzałam się jej. Maść z Kapitolu podziałała. Po głębokim cięciu mieczem została już cieniutka szrama.
Wyszłam z łazienki z myślą, że muszę znaleźć Peete lub Haymitcha.
Zastałam ich siedzących w salonie i oglądających wstępne oceny sponsorów. 
Sponsorzy rozmawiali z Ceasarem, który w tym roku ufarbował sobie włosy na jaskrawy odcień żółtego.  
Nie widzieli mnie, więc miałam czas się im przyjrzeć. Haymitch wyglądał tak jak zawsze, na jego twarzy malowało się jednak zmęczenie. W ręce trzymał kieliszek wina, z którego co trochę popijał. Komentował głośno wszystkich sponsorów, którzy właśnie wypowiadali się na ekranie.
Peeta nic jednak nie mówił. Skinął lub kręcił tylko głową, słysząc komentarze Haymitcha. Na jego szyi malowały się tylko fioletowe siniaki, oddające kształt dłoni Williama. Westchnęłam głośnio kiedy pomyślałam jaki ból musiał czuć Peeta. Wiem jak się czuje. Odniosłam takie same rany kiedy rzucił się na mnie osaczony jadem os gończych. Odwrócił on głowę i spojrzał w moją stronę. 
Podeszłam szybko do mojego ukochanego i usiadłam obok niego. Peeta objął mnie czule, a ja położyłam głowę na jego ramieniu.
- Wstała nasza śpiąca królewna - skwitował Haymitch i uśmiechnął się kąśliwe.
- Widzę, że alkohol naprawdę źle na pana działa - odpowiedziałam - Radzę panu iść do swojego pokoju i położyć się spać.
- Dobry pomysł skarbie - bąknął Haymitch i chwiejnym krokiem udał się do swojej sypialni. 
Zostaliśmy z Peetą sami. Oderwałam się więc od niego i delikatnie przesunęłam opuszkami, po jego zranionej szyi. Obserwowałam ją uważnie i ze skupieniem badałam każdy milimetr posiniaczonej skóry.
Podniosłam wzrok i spojrzałam w oczy Peety.
- Przepraszam - tylko tyle udało mi się wydusić. 
Peeta spojrzał na mnie czule i wyszeptał:
- To nie twoja wina - jego głos był inny. Jakby okaleczony. Chrypiał niemiłosiernie i z trudem nabierał powietrza.
Popatrzyłam na niego z przerażeniem. Co William mu zrobił ? Czy Peeta odniósł również rany wewnętrzne?
- Spokojnie Katniss - kontynuował - nic mi nie... - przerwałam mu kładąc palec na jego ustach.
- Nic nie mów - rozkazałam - Nie możesz.
Peeta skinął lekko głową i wskazał palcem na notes i długopis leżący na stole. 
- Chcesz pisać ? - spytałam
Ponownie pokiwał głową i sięgnął po przybory. Zauważyłam, że część kartek jest już zapisana kaligraficznym pismem Peety. Widocznie komunikował się w ten sposób z Haymitchem.
Wziął do ręki długopis, a notes położył na kolanie. Napisał kilka zdań i podał mi je do przeczytania:

Kiedy spałaś, udałem się na dach, do oranżerii i zabrałem ze sobą płótno i farby, które przyniosła mi awoksa. Namalowałem obraz, który chciałbym Ci pokazać. Czy chciałabyś go zobaczyć ?

- Oczywiście, że chce go zobaczyć - zapewniłam Peete. Uśmiechnął się i dopisał jeszcze kilka zdań:

Zostawiłem go na dachu, aby przy pomocy wiatru szybciej wysechł. Na dworze jest zimno, więc weź ze sobą coś ciepłego, abyś nie zmarzła.

 Kiwnęłam głową i energicznie podniosłam się z kanapy. W jednej chwili znalazłam się w naszym pokoju i wyciągałam z szafy jasny, wełniany sweter. Narzuciłam go na siebie i szybko ruszyłam w stronę drzwi. Stał już w nich Peeta i wyciągał do mnie rękę. Splotłam jego palce z moimi i skierowałam swoje kroki w stronę schodów prowadzących na dach.
Na zewnątrz faktycznie było zimno, a włosy rozwiewał mi silny wiatr. Peeta pociągnął mnie delikatnie w stronę oranżerii i jak gentelman otworzył mi drzwi i puścił przodem.
- Tam jest - wychrypiał Peeta i wskazał palcem na prostokątny kształt, stojący w cieniu małego drzewka.
- Cii Peeta, miałeś nic nie mówić! - skarciłam go - Po pierwsze i najważniejsze sprawia ci to ból, a po drugie musisz szybko wyzdrowieć, a rozmową na pewno sobie w tym nie pomożesz!
Peeta uśmiechnął się lekko, jakby moje słowa go rozbawiły, ale skinął po tym posłusznie głową i wskazał na obraz.
- Mogę go zobaczyć, tak ? - spytałam, a Peeta złapał mnie za rękę i zatrzymał - Coś nie tak ? - Pokręcił przecząco głową i podał mi notes. Na papierze widniało jedno zdanie:

Namalowałem go dla Ciebie, mam nadzieję, że Ci się spodoba...

Uśmiechnęłam się i podeszłam do obrazu. Wzięłam go w ręce i cofnęłam się o kilka kroków, aby światło zachodzącego słońca oświetliło płótno. Spojrzałam na Peete. Stał oparty o framugę drzwi i uśmiechał się łobuzersko. Nie powiem, ten uśmiech oczarowywał mnie jak żaden inny.
Nabrałam powietrza i z napięciem zerknęłam na obraz...
Och... Zabrakło mi słów. Nieświadomie otworzyłam usta i wydałam z siebie jęk zachwytu.
Moim oczom ukazała się scena, którą wiele razy wyobrażałam sobie w snach. Piękna kobieta, o błyszczących, ciemnych włosach obejmowała przystojnego, błękitnookiego blondyna, który patrzył na nią jakby była jedyną osobą na świecie.
- To my - wyszeptałam i spojrzałam na Peete, który uśmiechając się pokiwał głową.
Staliśmy na znajomej mi łące... Śniła mi się ona, spotkałam na niej Prim i Rue... To niemożliwe. 
Przyjrzałam się uważniej obrazowi : Peeta trzymał na ręce dziecko...  Małego, jasnowłosego chłopczyka o szarych oczach. 
- Peeta...- szepnęłam. 
Podszedł do mnie i  powiedział cicho nadal chrypiąc:
- Tak wyobrażałem sobie naszą przyszłość. Chciałem Cię poślubić, mieć z tobą dzieci i żyć w szczęściu.
Zrobiło mi się słabo, ugięły się pode mną kolana i usiadłam szybko na podłodze, aby nie stracić równowagi i nie upaść. Nadal trzymałam w rękach obraz. Peeta natychmiast usiadł koło mnie i objął mnie silnymi rękami.
- Przepraszam, myślałem, że ci się spodoba - szepnął ze smutkiem w głosie - Nie chciałem sprawić ci bólu.
- Podoba mi się - zaprotestowałam cicho - Jest piękny.
Spojrzałam na Peete. Oczy przysłoniła mi lekka mgła łez. Były to jednak łzy szczęścia. Ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go w usta. Peeta przyciągnął mnie do siebie i zatopił dłonie w moich włosach. Czułam się wspaniale. Nie myślałam o niczym innym, tylko o moim ukochanym. Pocałunek był długi, czuły i z małą nutą namiętności. Kiedy wreszcie oderwałam się od Peety moje serce łomotało w mojej piersi, jakby zaraz miałoby się z niej wyrwać.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powiedzieć mu o moim dzisiejszym śnie, ale odsunęłam tę myśl, gdyż Peeta ponownie mnie pocałował.
Siedzieliśmy w oranżerii i delektowaliśmy się swoją bliskością przez ponad pół godziny. Chociaż nasze ciała były gorące to jednak strasznie zmarzłam i zaczęłam się trząść z zimna. 
- Chodźmy do środka - szepnął Peeta przerywając pocałunek.
Pokiwałam głową i wstałam z zimnej podłogi. Zesztywniały mi trochę nogi, więc straciłam równowagę i gdyby nie szybka reakcja Peety wylądowałabym na podłodze. Uśmiechnął się szeroko jakby moja niezgrabność go rozbawiła. Spojrzałam na niego z irytacją, a on cmoknął mnie w usta i złapał mnie za rękę. Skierowaliśmy się w stronę naszego pokoju. Staraliśmy się zachowywać cicho, gdyż był już późny wieczór, a Haymitch spał. Nie chcieliśmy go budzić, gdyż żadne z nas nie miało ochoty użerać się z niewyspanym i do tego pijanym mentorem. Kiedy dotarliśmy do naszego pokoju, zrzuciłam z siebie gruby sweter, gdyż w naszej sypialni było już wystarczająco ciepło. Rzuciłam się na łóżko. Zdziwił mnie fakt, że przespałam prawie cały dzień, a już byłam zmęczona. 
Peeta usiadł obok mnie i zaczął głaskać mnie po głowie. 
- Miałem inne plany - powiedział z udawanym rozczarowaniem w głosie - Ale jeśli chcesz to śpij.
Parsknęłam śmiechem. Naprawdę mnie rozbawił.
- Przepraszam - bruknęłam ze śmiechem - Podobają mi się twoje plany, ale jestem zmęczona.
Peeta uśmiechnął się szeroko i zgasił lampkę nocną. Położył się obok mnie, a ja położyłam głowę na jego ramieniu i zaczęłam wodzić opuszkami palców po jego torsie.
- Musimy porozmawiać Katniss, a teraz jest do tego idealny moment - powiedział Peeta, tym razem z powagą w głosie, który nie był już tak mocno jak wcześniej ochrypnięty.
- O czym ? -spytałam, chociaż byłam pewna, że temat będzie tyczył się Igrzysk Głodowych.
- O nas i o naszej przeszłości.
Nic nie odpowiedziałam. Czekałam, aż on pierwszy zacznie rozmowę. I doczekałam się. Peeta nabrał głośno powietrza w płuca i powiedział:
- Musimy ustalić plan działania podczas Igrzysk. Moim zdaniem, nie powinniśmy popełniać błędu z Ćwierćwiecza Poskromienia. Nie możemy się rozdzielać, choćby nie wiem co się działo. 
- To jest akurat oczywiste. Nie zostawię cię. Nigdy.
- A gdyby coś mi się stało...
- Peeta... - przerwałam mu.
- Nie, Katniss, proszę posłuchaj - zaoponował - Musimy to omówić. Posłuchaj mnie uważnie - mówiąc to oparł się na łokciach i spojrzał w moje oczy. Nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry - Jeśli coś by mi się stało, jeśli usłyszysz wystrzał oznaczającą moją śmierć... Zostaw mnie i ratuj siebie.
- Nie! Powiedziałam przecież, że nigdy cię nie zostawię, rozumiesz ? Nigdy!
- Katniss - szepnął Peeta spokojnym głosem - Pamiętaj, że nadal masz do kogo wrócić. Twoja mama na ciebie czeka, Gale na ciebie czeka. Oni wierzą, że jeszcze kiedyś cię zobaczą. Całą i zdrową.
Z oczu zaczęły płynąć mi łzy, których smaku było mi pisane już nigdy nie zapomnieć. Nie wyobrażałam sobie, że Peecie mogłoby się coś stać...Nie wyobrażałam sobie jego śmierci.
- Twoja śmierć będzie równa mojej śmierci - skwitowałam - Jeśli ty umrzesz, ja umrę z tobą.
Spojrzałam mu głęboko w oczy. Tak łatwo było mi odgadnąć co on teraz czuje. Był smutny. Oczy miał załzawione, a jego serce biło szybciej niż zwykle. Już chciałam go pocałować, ale uprzedziło mnie uczucie kwaskowatego smaku w ustach. Zerwałam się z łóżka i potykając się o własne nogi, pobiegłam do łazienki. Dostałam silnych torsji, a że prawie nic dzisiaj nie jadłam wymiotowałam żółcią. Ostry zapach rozszedł się po łazience, przez co zakręciło mi się w głowie, a torsje przybrały na sile.
- Katniss?! Co się stało - usłyszałam przerażony krzyk Peety.
- Nie wchodź tu! - krzyknęłam dławiąc się.
On jednak mnie nie posłuchał. Nie zwracając uwagi na nieprzyjemny zapach wszedł szybko do łazienki i chwycił moje włosy, które kleiły mi się do twarzy, podtrzymując je. Torsje chwilowo ustały, ale po minucie wróciły z podwojoną siłą. 
W drzwiach stanęła awoksa, która usłyszała widocznie krzyk Peety. 
Powiedział on jej, aby przyniosła ziołową herbatę i jakieś lekarstwa, których nazwa wypadła mi po chwili z głowy. Nie umiałam się na niczym skupić. Obraz był rozmazany, a głos Peety zagłuszały nieprzyjemnie piski w moich uszach. Nie miałam pojęcia skąd wzięły się nagłe wymioty.
Spędziłam w łazience prawie godzinę. Kiedy torsje ustały, Peeta obmył moją twarz mokrym ręcznikiem i wziął mnie delikatnie na ręce. Zaniósł mnie do łóżka i podał mi do wypicia parującą herbatę.
- To zioła - powiedział cicho - Pomogą ci.
Było mi przeraźliwie niedobrze, ale zmusiłam się do wypicia naparu. Nie smakował tak źle, jak to sobie wyobrażałam.
Peeta usiadł koło mnie na łóżku i objął silnym ramieniem. Powiedział, że najlepiej by było, gdybym zasnęła, ale dawne zmęczenie minęło. 
Chociaż byłam osłabiona, zdecydowałam się, że opowiem Peecie o moim śnie. Słuchał mnie uważnie, a gdy skończyłam wyraził opinie na jego temat. Chciałam coś powiedzieć, ale przerwał mi głośny hałas, dochodzący z korytarza. Peeta zerwał się z łóżka i w mgnieniu oka znalazł się przy drzwiach. Byłam słaba więc dokuśtykanie do drzwi zajęło mi więcej czasu. 
- Katniss zostań tu - powiedział.
- Nie ma mowy - stwierdziłam uparcie i wyszłam na korytarz. 
Panował tam spokój, ale z jadalni dochodziła głośna rozmowa. Skierowaliśmy się, więc w tamtą stronę.
- Nie ma mowy! - krzyczał Haymitch - Co wy sobie do cholery wyobrażacie! Trybuci i tak mają już mało czasu na przygotowania! A teraz? Chcecie zabrać im ostatni dzień?!
Trzymając Peete za rękę weszłam do pokoju. Haymitch poczerwieniały ze złości bruknął coś tylko pod nosem gdy nas zobaczył. Obok niego stali dwaj żołnierze z bronią palną w rękach. 
- Nastąpiła zmiana planów - wysyczał wyższy żołnierz - Igrzyska zaczynają się jutro w południe.
Kolana się pode mną ugięły i poczułam się jeszcze bardziej słabsza niż byłam kilka minut temu. Na szczęście Peeta mnie podtrzymał i nie pozwolił mi upaść. 
- Jak to jutro ? - zdziwił się Peeta - A co z treningiem ? Co z wywiadami ? 
- Odwołane. Bezdyskusyjnie udasz się z nami do twojej kwatery - odpowiedział niższy żołnierz.
- Mojej ? - zdziwienie Peety sięgnęło zenitu - O co chodzi ? 
- A o to, że łaskawi Panowie zostali wysłani, aby rozdzielić wszystkich trybutów - syknął ze złością w głosie Haymitch - Trybutki zostają, a trybuci zostają przydzieleni do innych kwater.
Jęknęłam głośno. Chcieli mi odebrać Peete! Nie wytrzymam choćby jednej nocy bez niego!
- Nie - zaprotestowałam - Nie zgadzam się!
- Twój głos już dawno stracił ważność żałosny Kosogłosie - warknął jeden z żołnierzy - Ale nie załamuj się. Zobaczysz go jutro na arenie.
Peeta zdążył tylko musnąć moje usta i szepnąć "do zobaczenia w południe", gdyż żołnierze siłą oderwali go ode mnie. Zabierali mi największy skarb jaki mam. Byłam zbyt słaba by krzyczeć, czy płakać. Patrzyłam tylko jak wsiadają oni z Peetą do windy. Spojrzałam w jego oczy i zdążyłam tylko wyłapać z ruchu jego ust jedno zdanie, gdyż winda zatrzasnęła się z hukiem.
Powiedział "Kocham Cię"...






sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 20

Obudziłam się wcześnie rano. Peeta jeszcze spał, więc powoli wygramoliłam się z łóżka i nie chcąc go budzić, bezszelestnie podeszłam do okna. Miękka wykładzina przyjemnie łaskotała mnie w stopy. Skojarzyło mi się to z pewnym wspaniałym dniem... A raczej nocą. Zaręczyny wydawały mi się takie odległe, a tak naprawdę minęły tylko niecałe dwa dni. Byłam wtedy tak szczęśliwa, chociaż wiedziałam co mnie czeka. A teraz ? Teraz w końcu uświadomiłam sobie okrutną prawdę i mój szampański nastrój zmienił się nie do poznania. Oprócz Peety nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Nawet z Johanną, czy Haymitchem. Wszystko mnie teraz denerwuje, a co gorsza wszystko co zobaczę w Kapitolu sprawia mi ból. A to wszystko wina wspomnień.
Łapię w ręce jedwabną, białą zasłonę i jednym zamachem odsłaniam okno. Spodziewałam się jaśniejącego słońca, ale moje oczekiwania nie zostały spełnione. Zamiast ciepłych promieni słonecznych moim oczom ukazują się potężne, szare chmurska. Okno zasłane jest kroplami deszczu, który cichutko bębni w szybę. No cóż. Przynajmniej pogoda mnie rozumie i oddaje to co teraz czuję. W moim sercu panuje szarość i nie można liczyć na przebłyski słońca.
Od okna bije chłód, a ja stoję tylko i wyłącznie w cieniutkiej, kremowej koszuli nocnej na ramiączkach, która sięga mi ledwo do kolan. Obejmuje się, więc rękami, ale to oczywiście nic nie daje. Wpatruje się w ulice Kapitolu i obserwuje ludzi, poruszających się w dole jak mrówki. Zaczyna wzbierać we mnie wściekłość, bo nadal nie umiem zrozumieć, jak mogli oni tak łatwo poddać się i przyjąć tyrański ustrój. Kiedy jednak przypominam sobie, że ustrój ten jest dla nich spełnieniem marzeń zaczynam rozumieć, dlaczego te samolubne dziwolągi się na niego pokusiły.
Nagle czuje na mojej skórze ciepłe dłonie Peety. Przesuwa on delikatnie swoimi opuszkami palców po moich ramionach, kierując się w stronę łokci. Czuję przy tym przyjemne dreszcze, które rozlewają się po moim ciele. Peeta obejmuje mnie w talii i kładzie swoją głowę na moim ramieniu, zatapiając swoją twarz w moich gęstych włosach. Stoimy tak i nic nie mówimy. Wpatrujemy się w horyzont i delektujemy się sobą nawzajem. Zastanawiam się jak Peeta zakradł się do mnie tak cicho, że go nie usłyszałam. Przypominam sobie, że na arenie pod czas siedemdziesiątych czwartych Igrzysk "skradał się" po lesie, płosząc zwierzynę. Nigdy nie zachowywał się cicho. Może teraz też tak było, ale ja byłam zbytnio zamyślona, aby go usłyszeć.
- Czas się przygotować - szepnął mi do ucha Peeta - Za chwilkę śniadanie, a później czekają nas treningi.
- Musimy się postarać - odpowiedziałam, obserwując krople deszczu, które urządzały sobie wyścig po szybie - Sponsorzy oceniają nas pod względem treningów. Nie możemy pokazać się podczas samodzielnej prezentacji.
- Może to i dobrze... Wydaje mi się, że mają już oni dość trybutów z dwunastki, którzy po prezentacjach zostawiają na sali tylko i wyłącznie bałagan i niesmak.
- Ja także doszłam do takiego wniosku - westchnęłam - Kolejny przejaw buntu skreśliłby nas z listy ewentualnych zwycięzców.
- Nie chce wygrać - powiedział Peeta, a ja usłyszałam w jego głosie lekką irytacje - Jeśli zwycięzca miałby pochodzić z naszego dystryktu to musisz nim być ty.
- Peeta! - powiedziałam głośno, prawie krzycząc i odwróciłam się w jego stronę, kładąc ręce na jego,umięśnionych ramionach - Nigdzie bez ciebie nie wracam! Jeśli ty zginiesz, to ja samodzielnie dopilnuje, aby moje życie także skończyło się na arenie.
Peeta spojrzał tylko w moje oczy, a mi zmiękły kolana kiedy zatopiłam się w błękicie jego oczu. Dlaczego on tak na mnie działa ? Czemu ulegam jego spojrzeniu ? Magia miłości, pomyślałam, a w tym samym momencie Peeta ujął w dłonie moją twarz i delikatnie pocałował. Czułam tylko ciepło jego ust i szybkie bicie mojego serca. Mój ukochany oderwał się ode mnie i nic nie mówiąc obdarzył mnie tylko smutnym spojrzeniem.
Podszedł do szafy i wyjął z niej stroje przygotowane specjalnie na treningi. Swój przerzucił przez ramię, a następnie podszedł do mnie i podał mi strój przeznaczony dla mnie, muskając przy tym moje dłonie. Nie patrząc mi w oczy, odwrócił się na pięcie i skierował do łazienki.
Rozłożyłam ubranie na łóżku i uważnie się mu przyjrzałam. Kostium składał się z czarnych, obcisłych spodni i równie ciemnej bluzki z krótkim rękawem z szarymi wstawkami na końcach. Szczerze mówiąc nie podobał mi się. Wolałabym luźniejszy strój.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Z łazienki wyszedł Peeta i gestem wskazał mi, że teraz moja kolej. Wzięłam szybki prysznic i zaplotłam włosy w mój ulubiony warkocz. Przypominał mi on dawną siebie i czułam się w nim wspaniale. Założyłam kostium i przejrzałam się lustrze. Ech...Bluzka miała za duży dekolt. Moim zdaniem zbyt dużo odsłaniała. Nawet Peeta to zauważył. Kiedy wychodziłam z łazienki spojrzał na mnie z lekką irytacją i bąknął coś pod nosem. Ewidentnie był zły, że jego narzeczona musi paradować w takim stroju. Przynajmniej nie tylko mnie denerwował fakt, że inni, obcy mężczyźni będą wlepiać we ślepia.
- Idziemy ? - spytałam i chwyciłam klamkę drzwi wychodzących na korytarz.
- Zaczekaj chwilkę - powiedział Peeta i podszedł do mnie. Chwycił materiał na moich ramionach i pociągnął go delikatnie w górę, zasłaniając przy okazji chociaż kawałek więcej na dekolcie - Tak lepiej - szepnął i uśmiechnął się lekko.
Odwzajemniłam uśmiech, który wyjątkowo nie dużo mnie kosztował. Może to ze względu na osobę, do której się uśmiechałam. Tak. To zdecydowanie ten powód.
Peeta złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę jadalni, z której dochodziły smakowite zapachy.
Przy stole zastaliśmy Haymitcha, objadającego się parującą pieczenią z pomarańczami.
- A gdzie nasza ekipa ? - spytałam lekko zdziwionym tonem. Zazwyczaj jadaliśmy wszyscy razem - pomyślałam.
- Dzień dobry Też się cieszę, że cie widzę skarbie.- odpowiedział Haymitch.
- Dzień dobry - bruknęłam zniecierpliwiona
- Dzień dobry - zawtórował mi Peeta
- O! Tak jest znacznie lepiej - podsumował Haymitch - Ekipa nie jest wam dzisiaj, potrzebna. Zjawią się jutro wieczorem, aby przygotować was do wywiadu.
- Już jutro ? - zdziwił się Peeta - Treningi trwają tylko dwa dni ? Dalczego ?
- Organizatorzy twierdzą, że jesteście już wystarczająco dobrze przygotowani - bąknął Haymitch - Cieszcie się, że macie chociaż te dwa dni. Wszyscy mentorzy się o nie wykłócili. Na początku planowano treningi tylko na dzień dzisiejszy.
- Dlaczego tak bardzo gonią z czasem ? - spytałam, nakładając sobie na talerz dużą porcję sałatki warzywnej.
- Boją się, że coś wykombinujemy i po raz kolejny pokrzyżujemy im plany - odpowiedział.
Boją się ? To dziwne. W dawnym Panem, żaden kapitolińczyk, a nawet prezydent nie bał się nieszkodliwego trybuta. No tak. Nieszkodliwy trybut zmienił się w Kosogłosa - przywódczynię Rebelii.
- Cholerny Kosogłos - pomyślałam na głos.
- Co ? - spytał Peeta - O co chodzi ?
- O to co zwykle - rzucam szybko i zapycham sobie usta potrawką, aby nie odpowiadać na kolejne pytania. Nie mam na to ani ochoty, ani siły.
Peeta widzi, że nie na rękę jest mi rozmowa, więc daje mi spokój i zagaduje Haymitcha. Kiedy słyszę pierwsze pytanie, jakie pada z ust Peety, w kierunku naszego mentora, postanawiam przysłuchać się ich rozmowie.
- Czy jest możliwość, aby wyciągnąć nas z areny ? - pyta mój ukochany - Haymitch nie przyjmij tego jako mojej egoistycznej myśli. Ostatnio się udało, uratowałeś Katniss. Chciałbym po prostu wiedzieć, czy są jakieś szanse, abyśmy oboje przeżyli Igrzyska.
Mina naszego mentora wskazuje na to, że intensywnie on myśli i kalkuluje w głowie jakiś plan.
- Zrobię wszystko, aby było to możliwe. Niestety nasze szanse są nikłe, gdyż nie dysponujemy choćby jednym poduszkowcem, ani jakąkolwiek bronią. Uprzedzam was, że rozmawiałem na ten temat z Plutarchem, jednak i on nie ma na razie żadnego pomysłu w jaki sposób was ocalić. Przykro mi, uwierzcie.
- Rozumiemy Haymitch - powiedział Peeta, nalewając sobie herbaty.
Zapadła cisza. Nikt nic nie mówił. Haymitch stukał nerwowo łyżeczką w brzeg swojego talerza, a Peeta wpatrywał się w obraz wiszący nad stołem. Odkąd wróciliśmy do dwunastki, a Podkapitol jeszcze się nie ujawnił Peeta zamykał się codziennie wieczorem w swojej pracowni i malował. Spod jego pędzla wychodziły cudowne obrazy, wręcz dzieła. Pewnego dnia namalował Prim, siedzącą w białej sukience na kwiecistej łące. Uśmiechała się, a jej złote włosy opadały kaskadami na ramiona. Nie płakałam kiedy patrzyłam na ten obraz. Czas żałoby, bólu i smutku minął. Cieszyłam się, że Prim jest w innym świecie i już niczym nie musi się przejmować. Jest szczęśliwa. Haymitch patrząc na ten obraz podsumował, że Primrose wygląda jak anioł, który zamienił się ze mną rolami. Teraz to ona mnie ochrania, gdyż to ja jestem słabsza. Wzięłam sobie tę uwagę do serca.  Prim jest teraz moim aniołem stróżem, który ochrania mnie na każdym kroku.
- Dziękuje Prim - szepce, a po policzku spływa mi samotna łza. Haymitch nie reaguje, gdyż nie jest w stanie usłyszeć moich słów, siedząc przy drugim końcu stołu. Peeta jednak usłyszał mój szept i zauważył, że płaczę. Nie powiedział nic tylko otarł łzę i położył rękę na mojej dłoni.
- Coś się stało? - spytał zdekoncentrowany Haymitch.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedział Peeta.
Mentor spojrzał na niego podejrzliwie, a następnie przeniósł wzrok na moją twarz i ponownie zapytał:
- Wszystko w porządku ? Katniss ?
Wypuściłam głośno powietrze z płuc i odpowiedziałam z wymuszanym uśmiechem:
- Spokojne Haymitch, jest dobrze.
- Ładny grymas - skwitował mentor i hałaśliwie odsunął krzesło wstając - Zachowaj go na później.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. On faktycznie mnie zna - pomyślałam.
- Chodźmy już -  rozkazał Haymitch.
Wstałam ociężale od stołu. Nie miałam ochoty wpakować się do pomieszczenia pełnego chętnych zabicia mnie ludzi. Chociaż w sumie nie jest to dla mnie nic nowego; Wchodzę, działam ludziom na nerwy i wychodzę. Rutyna Kosogłosa.
Peeta splótł nasze ręce i delikatnie pociągnął mnie w stronę windy. Kolejny raz dziękowałam Bogu, że go mam. Nie mam pojęcia jakbym sobie radziła bez niego. Możliwe, że już by mnie nie było, a moja matka opłakiwała by stratę kolejnej córki.
- Zajmijcie dobrze znane wam stanowiska - powiedział Haymitch, kiedy wsiadaliśmy do windy - Nie zaczynajcie nauki nowych umiejętności. W dwa dni i tak nic się nie nauczycie. Zrozumiano ?
Oboje z Peetą pokiwaliśmy zgodnie głowami, zastanawiając się na jakich stanowiskach powinniśmy się znaleźć.
- A, i jeszcze jedno - bruknął Haymich - Trzymajcie się z dala od karierowców. Oni są w stanie zabić was podczas treningu i jestem pewien, że Snow będzie im za to wdzięczny.
- Dobrze - rzucił krótko Peeta i odwrócił wzrok - Tak zrobimy.
Haymitch odprowadził nas pod drzwi sali treningowej, a następnie udał się do pomieszczenia przeznaczonego specjalnie dla mentorów, aby mogli oni obserwować swoich trybutów.
- Razem ? - spytał Peeta, a ja poczułam się jakbym była na arenie podczas 74 Igrzysk Głodowych. Wtedy przeprowadziliśmy ten sam dialog. Odpowiedziałam więc szybko:
-Razem.
Ścisnęłam mocniej dłoń Peety i u jego boku odważnie wkroczyłam do sali. Byli tam już prawie wszyscy trybuci. Panował, więc tłok. Od razu podszedł do nas chuderlawy mężczyzna i poinformował nas, że od razu mamy zabrać się za trening. Powiedział, że mamy czas do 14.00.
- Mamy 4 godziny - szepnął Peeta, kiedy oddaliliśmy się od mężczyzny - 240 minut, aby nauczyć się zabijać. Rozdzielmy się.
- Nie, Peeta - zaprotestowałam cicho - Chodźmy razem.
- Katniss, musimy się rozdzielić - powiedział spokojnie - Obiecuje, że nie zniknę ci z widoku. Z resztą ja także będę się tobie przyglądał.
-Dobrze - szepnęłam i musnęłam jego usta.
Rozdzieliliśmy się. Peeta udał się w stronę stanowiska. gdzie trybuci mieli poprawiać swoje umiejętności władania mieczem. Ja natomiast wybrałam stanowisko łucznicze. Od ponad pół roku nie trzymałam w ręce łuku. Wypadałoby przypomnieć sobie tę sztukę. Kiedy złapałam broń w moje zimne dłonie, przed oczami przemknęły mi obrazy przedstawiające momenty, kiedy musiałam jej użyć. Potrząsnęłam energicznie głową pragnąc pozbyć się wspomnień. Udało się. Kiedy mój umysł nie był już nękany bolesnymi myślami weszłam na środek stanowiska i wymierzyłam strzałę w pierwszy cel - kukłę oddaloną ode mnie na odległość kilkunastu metrów. Napięłam cięciwę i przymknęłam oczy. Byłam w swoim żywiole. Skupiłam się na celu i wypuściłam strzałę. Trafiła w sam środek tarczy na kukle.
- Brawo, brawo, chociaż mówią, że stać cie na więcej dwunastka - Usłyszałam chrapliwy, nieprzyjemny głos. Odwróciłam się, ponieważ nuta sarkazmu w głosie komentatora, wzbudził we mnie iskierkę złości.
Moim oczom ukazał się rosły, jasnowłosy mężczyzna. W swoich potężnych dłoniach trzymał ostry miecz, którym machał w boki, jakby próbował mnie zahipnotyzować. Był to Will z 1 dystryktu.
- Oszczędzam siły na arenę - warknęłam - Obiecuje, że tobie pierwszemu zaprezentuje moje umiejętności. Szkoda tylko, że nie zdążysz ich skomentować - mówiąc to uśmiechnęłam się wrednie.
Will zaśmiał się nerwowo, a w jego oczach błysnęła wściekłość.
- O proszę. Nasz Kosogłos ma cięty język - syknął trybut - Ciekawe,czy nadal byłabyś taka skora do rozmowy, gdybyśmy poderżnęli gardło twojemu kochasiowi - mówiąc to wskazał na Peete, który przyglądał nam się z drugiego końca sali z zaniepokojeniem w oczach.
- Uprzedzę was - powiedziałam, wkładając w moje słowa jak najwięcej jadu.
- O, to coś nowego. Miło będzie patrzeć jak go zarzynasz.
- Nie jego... Zabije was, a ty będziesz moim pierwszym celem.
Tymi słowami rozwścieczyłam Williama. Zanim się obejrzałam rzucił we mnie swoim mieczem. Poczułam pulsujący ból i krople, metalicznego płynu spływającego mi po policzku. Will rozciął mi policzek. Krzyknęłam z bólu i złapałam się za zranione miejsce. Spomiędzy palców trysnęła mi krew.
Wszyscy obecni zwrócili się w naszą stronę, a ja szukałam tylko jednej twarzy. Znalazłam go. Peeta biegł już moją stronę. Nie podbiegł jednak do mnie tylko rzucił się na Williama. Zaczął go okładać pięściami krzycząc do niego niezrozumiałe dla mnie słowa. Szumiało mi w głowie, a obraz wirował. Nie byłam pewna co się dzieje. William zrzucił z siebie Peete i przybił go do zimnej ściany. Złapał go za gardło i z czerwoną od złości twarzą, ścisnął palce na jego szyi. Peeta zaczął się dusić. Zaczęłam krzyczeć i rzuciłam się biegiem w ich stronę. Zatrzymała mnie jednak Johanna, która darła się, że mam się nie ruszać. Zaczęłam się wyrywać, ale zaraz z pomocą przyszedł jej Mark i Roseline. Przytrzymali mnie, a ja przyglądałam się jak David i dwaj żołnierze siłą odciągają Williama od mojego ukochanego. Peeta upadł na ziemię ciężko dysząc. Kiedy Will został już wyprowadzony z sali Johanna puściła mnie,  a ja podbiegłam do Peety. Był przytomny, ale jakby nieobecny. Objęłam go i trzęsącymi rękami zaczęłam głaskać go po miękkich włosach.
- Katniss - usłyszałam głos Haymitcha - koniec treningu.
Spojrzałam w jego stronę. Z kamienną miną odciągnął mnie od Peety i pomógł mu wstać. Johanna wzięła mnie pod ramię i przycisnęła mi do policzka skrawek jakiegoś materiału.
- Trzymaj mocno, trzeba zahamować krwawienie - wyjaśniła.
Skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Haymitch krzyczał przy tym do innych trybutów, aby nie robili zbiegowiska i rozeszli się do stanowisk. Wsiedliśmy do windy i w mgnieniu oka znaleźliśmy się w naszym apartamencie. Haymitch zaprowadził nadal ciężko oddychającego Peete do pokoju i położył go na łózko.
- Musisz odpocząć - powiedział i wyszedł.
Johanna za to obmyła mój policzek i zrobiła mi opatrunek.
- Nie trzeba szyć - stwierdziła - Z resztą to i tak byłoby bezsensu.
- Dziękuje - szepnęłam.
- Nie ma za co ciemna maso - powiedziała Johanna i uśmiechnęła się sztucznie.
Wsiadła do windy, gdyż stwierdziła, że wraca na trening. Haymitch zamknął się w swoim pokoju, więc mogłam zrobić co tylko chciałam. Bez chwili namysłu, wstałam z krzesła i szybko ruszyłam w stronę mojego pokoju.
Weszłam po cichu, starając się nie hałasować. Położyłam się na łóżku i oparłam się na łokciach, wpatrując się w twarz Peety. Spał. Jego szyja była zaczerwieniona. Nie mogłam uwierzyć w moją głupotę. Peeta znów cierpi przeze mnie. Niepotrzebnie sprowokowałam Williama. Trzeba było słuchać Haymitcha i trzymać się od kaierowców z daleka.
Położyłam głowę na poduszce, kładąc się na boku, twarzą w stronę Peety. Chciałam wstać i przynieść Peecie okład, ale nie zdążyłam, gdyż otulił mnie sen.





poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział 19

Ten rozdział dedykuje admince  http://ask.fm/thehungergames2002 - Mrs.Mellark.
Przy okazji dziękuje jej za wszystkie miłe i ciepłe słowa, które skierowała w moją stronę :) Motywowała mnie ona nimi do pisania kolejnych rozdziałów, które później równie sympatycznie komentowała :)
Dziękuje! <3


W windzie spotkaliśmy Beete'go. Chociaż poruszał się bez wózka to nadal kulał. On także nie miał szans na Igrzyskach. Mógł się zdać jedynie na swój mózg, ale co z tego skoro nogi odmawiały mu posłuszeństwa ? Umysł nie obroni go przed atakującymi wrogami. Było mi z tego powodu bardzo przykro. Nie odzywałam się dużo. Można powiedzieć, że w ciszy już się z nim żegnałam. Nie było to samolubne zachowanie... Nie wiedziałam po prostu co mam powiedzieć komuś, kto "jedną nogą jest w grobie". Działało to w obie strony, ponieważ jestem pewna, że ja także z areny nie wrócę. Podziękowałam mu tylko, kiedy pogratulował mi zaręczyn. Jego reakcja na tę wieść nie była jednak wesoła. Był zasmucony, ale nie dziwię się czemu.

Winda zatrzymała się na naszym poziomie. Wyszłam z niej nadal nic nie mówiąc. Natomiast Peeta i Haymitch rozmawiali w najlepsze, porównując organizacje zeszłorocznych Igrzysk z tegorocznymi. Główną różnicą był między innymi brak opiekunów. Była to doskwierająca strata, gdyż bardzo brakowało mi Effie. Nie tylko dlatego, że byłam jedyną kobieta w "delegacji" z dwunastki, chociaż to także znaczyło jakiś tam procent. Po prostu za nią tęskniłam. Koniec kropka. Kolejną różnicą był brak oceny indywidualnej. Sponsorzy zobaczyli nas na paradzie, później dostaną sprawozdania z naszych treningów i to im musi wystarczyć, aby zdecydować na jakiego trybuta stawiają. Ale może to i dobrze ? W poprzednich Igrzyskach dostałam najwyższe oceny ze wszystkich - 11 i 12 punktów. Zrobiłam wtedy coś buntowniczego. Podczas pierwszych Igrzysk przestrzeliłam jabłko, a podczas Ćwierćwiecza Poskromienia "powiesiłam" Senece Crane'a. Teraz przejaw buntu skończyłby się "przypadkową" śmiercią trybuta, zanim ten wyszedłby na arenę. A ja nie mam pomysłu na pokazanie moich umiejętności po za postrzelaniem sobie z łuku. A sponsorzy już znają tę moją umiejętność i najprawdopodobniej dostałabym za pokaz około 5 punktów...Dlatego cieszę się, że zabraknie konkretnie tego.
Innych różnic po za niepełnymi ekipami przygotowawczymi i brakiem stylistów nie zauważyłam... A i tak dobrze wiem skąd ta zmiana. Wszyscy skończyli tak samo jak Cinna...

- Dobra, idźcie się przebrać i zapraszam na kolację - zarządził nasz mentor - No ruchy, ruchy! Bo wystygnie, a szkoda marnować takich pyszności.
- Ja nie jestem głodna - odpowiedziałam - Za to jestem już strasznie zmęczona. Zostanę w pokoju i położę się spać.
- W takim razie dobranoc skarbie - bruknął Haymitch i udał się do jadalni.
Odwróciłam się na pięcie i skierowałam się w stronę pokoju. Peeta zrobił lekko zdziwioną minę, ale ruszył za mną.

Kiedy weszłam do pokoju rzuciłam się na łóżko. Nie miałam na nic innego siły. Peeta stanął przede mną i spytał:
- Chcesz pierwsza się przebrać ? - Mówiąc to wskazał głową na drzwi prowadzące do łazienki.
- Nie, idź pierwszy. Pójdę, kiedy będziesz na kolacji.
- Dobrze.
Peeta podszedł do szafy i wyciągnął losowe ubrania. Kiedy wchodził do łazienki, zatrzymał się i spojrzał w moją stronę:
- Katniss ? Czy coś się stało ? Wyglądasz na smutną..
- Pogadamy jak wrócisz - zbagatelizowałam pytanie i odwróciłam się na drugi bok.
Peeta nic nie odpowiedział. Usłyszałam tylko jak zamyka drzwi. Miałam lekkie wyrzuty sumienia, gdyż może zbyt ostro go potraktowałam. Ale to emocje tak mocno wpływają na moje czyny i słowa.
Kiedy Peeta wyszedł, przebrałam się w koszulę nocną i od razu skierowałam się do łóżka. Jestem smutna i zmęczona. A do tego nad zwyczajniej w świecie się boję. Mój poranny dobry humor zniknął bezpowrotnie. Zamykam oczy i próbuje myśleć o czymś miłym. Nie wychodzi mi to jednak, gdyż widzę tylko obrazy pełne zła i  nienawiści. Naciągam kołdrę na głowę i próbuję uciec przed wspomnieniami. To nic jednak nie daje i zasypiam z widokiem umierającej Prim...

...

- Katniss ? Katniss! Ciii spokojnie, jestem tu - słyszę szept mojego ukochanego - Już dobrze, Katniss.
Jestem mokra od zimnego potu. Serce łomocze mi w piersi, tak jakby chciało się z niej wyrwać. Och. Znów wróciły moje koszmary. Nie męczyły mnie od kilku miesięcy, ale widocznie taki spokój nie trwa wiecznie. Cieszę się, że mam przy sobie Peete, on zawsze mnie uspokoi i sprawi, że poczuję się lepiej. Spoglądam w jego oczy. Widzę w nich spokój, który po chwili ogarnia także mnie.
Peeta przytula mnie i co chwila szepcze czułe, pełne troski słowa. Obejmuje jego szyje i chowam twarz, wtulając się w niego.
- Przepraszam - mówię prawie bezgłośnie, a z oczu zaczynają płynąć mi łzy. Mój ukochany chce coś powiedzieć, ale podnoszę głowę i przykładam twarz tak blisko jego twarzy, że nasze nosy się stykają i kontynuuję nie pozwalając mu mówić - Nie powinnam cię tak traktować. Było to okrutne z mojej strony, ty chciałeś dla mnie dobrze, a ja cię zraniłam.
- Katniss, wiem co przechodzisz, to nie jest twoje wina, ja...
- Peeta... - przerywam mu - To jest moja wina. Ciągle cię ranie. Nie zasługuję na ciebie...
- Nie mów tak! - Peeta chwyta w dłonie moją twarz, a w jego głosie słyszę stanowczość, ale i czułość - Jesteś kimś kogo potrzebuje najbardziej na świecie, Katniss ja nie umiem bez ciebie żyć, zrozum! Boli mnie kiedy mówisz, że na mnie nie zasługujesz. My jesteśmy sobie przeznaczeni, rozumiesz ? Łączy nas więź, której nie jestem w stanie opisać...
Podnoszę wzrok i spoglądam w jego oczy. Są mokre od łez... Podnoszę rękę i skrawkiem rękawa, wycieram samotną łzę, która spływa mu po ciepłym policzku.
- Kocham cię - wyszeptuję.
Peeta chce odpowiedzieć, ale uniemożliwiam mu to całując go namiętnie w usta.
Zasypiamy w swoich objęciach. Powoli przenoszę się w krainę snu, ale jak przez mgłę słyszę jego ciche słowa:
- Kocham Cię Katniss.
Tej nocy nie męczą mnie już żądne koszmary. Śnię o cudownych oczach Peety, jego silnych ramionach i ciepłych ustach...



sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 18

Gotowe! :) Rozdziały z aska zostały już przeniesione. Od teraz opowiadania będą pisane na blogu :) I tak jak obiecywałam będą dłuższe i "pełniejsze".

Pierwsza dobiegła do mnie Johanna. Rzuciłyśmy się sobie w objęcia, a mi do oczu napłynęły łzy. Tak strasznie za nią tęskniłam. Przyznaje, że dawniej nie przepadałyśmy za sobą. Podczas Ćwierćwiecza miałam nawet ochotę wpakować w nią strzałę, ale teraz ? Teraz traktuje ją jak siostrę. Znam ją na wylot i nie wyobrażam sobie jak wyglądałoby moje życie bez niej. Wspierała mnie i pomagała podnieść się, kiedy upadałam. Do tego zasklepiła w moim sercu ranę spowodowaną śmiercią Prim. Oczywiście nikt nie zastąpi mojej siostrzyczki, ale Johanna pomogła mi w zwalczeniu bólu.
- Katniss! Ty ciemna maso! Nie rozklejaj się, masz taki piękny makijaż. Z resztą jak zwykle wyglądasz czadowo - podsumowała Johanna - A moja stylista... Jak zwykle zrobiła ze mnie drzewo.
Nie mogłam zaprzeczyć. Brązowa suknia Johanny opinała całe ciało, podkreślając przy okazji jego kształty. Zielone dodatki miały chyba odgrywać rolę mchu, ale wyglądały trochę kiczowato. Zachowałam się jednak jak dystyngowana panienka i nie powiedziałam tego mojej przyjaciółce.
- Sukienka jest piękna- zatuszowałam fakty - Ale to i tak nieistotne... Westchnęłam ciężko. Johanna chciała coś powiedzieć, ale przerwała jej nadbiegająca Annie.
- Katniss - szepnęła i przytuliła mnie - Miło cię znów zobaczyć.
Och. Annie była taka bezbronna. Drobna kobieta z problemami psychicznymi. Nie ma szans na przeżycie Igrzysk. A w domu zostawiła swojego dopiero co narodzonego synka. Jej życie to istny koszmar. Musiała poradzić sobie na igrzyskach, później była torturowana w Kapitolu, a niedawno straciła Finnicka. Współczuje jej. Wiem, że męczy ją niewyobrażalny ból.
Rozmawiałam z nimi przez kilka minut pomijając temat powrotu ustroju i nieudolnej Rebelii. Nie chciałam o tym mówić, gdyż były to dla mnie ciężkie tematy.
- A co to ? - zapytała Johanna wskazując mój pierścionek - To raczej nie jest modny dodatek do kostiumu, co ?
One także zauważyły. Mam nadzieję, że nie rozpłaczą się i nie wpadną w taki sam stan jak Octavia i Venia...
- Peeta poprosił mnie o rękę - powiedziałam cicho. Annie i Johanna uśmiechnęły się tylko smutno, gdyż wiedziały, że nasz ślub jest nieosiągalny. Pogratulowały mi jednak, a Annie wyraziła swoje zadowolenie całując mnie w policzki.
- Bylibyście wspaniałym małżeństwem - westchnęła ciężko Johanna - Od zawsze byłam fanką kochanków z 12 dystryktu. Ostatnie zdanie wypowiedziała ze szczerym uśmiechem. Ja również się uśmiechnęłam, gdyż wiedziałam, że było to sarkastyczne stwierdzenie. Johanne dawniej irytowała nasza miłość, gdyż uważała, że była udawana. Z jednej strony miała racje, ale zaś z drugiej istniały zaprzeczenia jej twierdzeń... Peeta był jednym z tych zaprzeczeń. On nigdy nie udawał miłości do mnie, zawsze mnie kochał.
- Już jestem - usłyszałam głos mojego ukochanego - Wyglądasz cudownie.
 Podniosłam głowę i zobaczyłam go. Wyglądał... Nie da się tego określić. Jego kostium składał się z czarnego bezrękawnika, zakończonego srebrnymi wzorami i z równie ciemnych, długich spodni. Jego umięśniona sylwetka prezentowała się wręcz nieskazitelnie. W tym momencie zrozumiałam stwierdzenie Johanny, że "każdy chciałby iść z nim do łóżka". Poczułam się wielką szczęściarą, że to właśnie ja - przeciętna dziewczyna - jestem narzeczoną tak wspaniałego mężczyzny. Musiałam wyglądać dość komicznie, gdyż wpatrywałam się w niego jak jakaś nienormalna. Peeta parsknął śmiechem i objął mnie.
- To my już nie przeszkadzamy - zachichotała Johanna i pociągnęła za sobą Annie.
Kiedy oddaliły się od nas na odległość kilku metrów Peeta złączył nasze usta w czułym pocałunku.
- Tęskniłem za tobą - szepnął - Nie widzieliśmy się kilka godzin, a ja czułem się jakby minęło kilka lat.
- W takim razie nie odstępujmy się już na krok - zaproponowałam - Aż do końca.
Mówiąc "do końca" nie miałam na myśli parady. Miałam na myśli nasze życie. Każde chwile, które mi zostały chciałam spędzić z nim, aby nacieszyć się jego osobą i jego miłością.
"Trybuci do  rydwanów! Trybuci do rydwanów!" Usłyszeliśmy polecenie i trzymając się za rękę wsiedliśmy na nasz rydwan. Ciągnęły go piękne, kare konie. Zawsze fascynowały mnie te zwierzęta, mój tata porównał je kiedyś do wiatru. Kiedy dorosłam zrozumiałam tę zależność.
Spojrzałam w stronę poprzedzających nas rydwanów. Nie rozumiałam czemu, ale byliśmy ostatni. Rydwan 13 dystryktu stał przed nami. Nie wiem dlaczego zawsze jesteśmy ostatni. Haymitch stwierdził, że Snow chce zrobić show i najlepsze pozostawia na koniec...
Ruszyliśmy. Rydwany z wszystkimi 26 trybutami skierowały się w stronę bramy, którą mieliśmy wyjechać na ulicę Kapitolu, aby zaprezentować się sponsorom. Naszą dwójkę sponsorzy już bardzo dobrze znali. Nie da się zapomnieć trybuta i trybutki, którzy zmienili zasady Głodowych Igrzysk i wywrócili ich świat do góry nogami swoimi postawami. Ścisnęłam kurczowo dłoń Peety. Bałam się, że kiedy ją puszczę, mój ukochany ulotni się, a ja już nigdy go nie zobaczę. Do tego jego silne ciało podtrzymywało mnie. Gdyby go tu nie było bardzo możliwe, że po prostu spadłabym z rydwanu, a byłaby to niemała porażka.
- Katniss - szepnął Peeta kiedy przejeżdżaliśmy przez bramę - Jesteś gotowa ? - spytał i pokazał mi malutki guziczek, który trzymał w lewej ręce. Sztuczny ogień. Igrająca z ogniem po raz trzeci zachwyci kapitolińczyków...
- Jestem - odpowiedziałam i w oka mgnieniu nasze kostiumy błysnęły jasną łuną.
Nie do opisania była reakcja tłumu. Ludzie wrzeszczeli i skandowali nasze imiona. Byliśmy ich ulubieńcami, a ogień był dopełnieniem naszej doskonałości. Nie machaliśmy i nie uśmiechaliśmy się. Patrzyłam przed siebie, spoglądając co chwilę Peeta, jakbym sprawdzała czy ciągle przy mnie jest. I był. Przejeżdżaliśmy przez ulice Kapitolu, które nie zmieniły się od poprzednich Igrzysk.
Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się. Przyszedł czas na przemówienie Snowa. Usłyszałam jego żmijowaty głos. Był odzwierciedleniem swojego brata. Ciężko było mi uwierzyć, że nie jest to Coronalius Snow tylko jego brat, Byli tacy sami, jak dwie krople wody, a do tego zachowywali się tak samo. Nie słuchałam przemówienia. Nie chciałam, aby moją głowę zaśmiecały słowa prezydenta. Przeczekałam je w ciszy podziwiając umięśnioną szyje konia, ciągnącego rydwan 11 dystryktu. Zastanawiałam się nad tym co by było, gdyby nie wylosowano by Prim. Jedną rzeczą byłaby stuprocentowa śmierć Peety. Nie chciałam nawet o tym myśleć.. Z zamyślenia wyrwał mnie wiwat tłumu, a konie ruszyły w stronę bramy. Odetchnęłam z ulgą. Skończyła się ta kretyńska parada. Kiedy zatrzymaliśmy się w stajni, Peeta pomógł mi zejść z rydwanu. Podszedł do nas Haymitch i pochwalił za nienaganną postawę. Takim zachowaniem wywołaliśmy w ludziach zachwyt, a nasz mentor był pewny, że zyskaliśmy wielu sponsorów. Skierowaliśmy się w stronę wind. Marzyłam o gorącym prysznicu i jedwabiście miękkiej pościeli. Marzyłam także o tym, aby spędzić noc u boku Peety. Wiedziałam bowiem, że zostało nam już bardzo mało czasu...

Rozdział 17

Nie umiałam pohamować łez. Zaczęłam płakać jak malutkie dziecko, na co najpierw Octavia zareagowała z lekką złością, gdyż zepsułam makijaż, ale później zaczęła mnie przytulać i pocieszać. Poprawiła mi makijaż, a następnie Venia pomogła mi założyć suknie. Była piękna. Czarna jak smoła ze srebrnymi wstawkami. Posiadała długie, koronkowe rękawy, koronka zasłaniała także dekolt. Cinna naprawdę mnie znał. Wiedział, że nie lubię zbyt dużo odkrywać. Opinała moją talię, a jedwabny materiał sięgał z przodu do kolan. Z tyłu zaś posiadała ona długi tren, na którym błyszczały srebrne wzory. Venia określiła je mianem "zawijasy" i od razu zaczęła piszczeć, że ona także chce mieć taką suknię. Wyjaśniła mi, że pochodzi ona z "zapasów" Cinny, a one uznały, że będzie idealna na taką okazję. Kolejne 15 minut moje stylistki poprawiały wszystko i dokonywały ostatnich zmian. Octavia zapięła mi na szyi cieniutki, srebrny łańcuszek, a następnie założyła mi na nadgarstek srebrną bransoletę, przypominającą ogień. I wtedy zaczęło się istne piekło... Zauważyły mój pierścionek zaręczynowy. Musiałam je uspokajać przez ponad 10 minut tłumacząc im, że się spóźnimy, ale one nie reagowały. Skakały wokoło mnie i całowały mnie w policzki. Octavia się popłakała, a Venia bez przerwy wykrzykiwała gratulacje i pochwały. Po chwili jednak zamilkła, westchnęła i szepnęła:
- Och Katniss.. Przecież nie uda wam się wziąć ślubu. Będzie tylko jeden zwycięzca.
Obie wybuchły głośnym płaczem, a ja westchnęłam ciężko. Denerwowało mnie ich zachowanie, a do tego nie umiały rozpoznać co jest stosowne do powiedzenia w danej sytuacji, a co nie... Venia i Octavia płakały i płakały, nie umiały przestać. Nie radziłam sobie z nimi, a za pół godziny miała się zacząć parada. Z odsieczą przybył mi Haymitch, który uspokoił roztrzęsione kobiety, chwycił mnie pod rękę i zaprowadził do windy. Wcisnął numer -1, gdyż stajnia znajdowała się w "piwnicach" Ośrodka Szkoleniowego. Zjechaliśmy z prędkością światła i zanim się zorientowałam znajdowaliśmy się już na miejscu.
- A gdzie Peeta ? -spytałał Haymitcha, gdyż strasznie już tęskniłam za moim narzeczonym i chciałam jak najszybciej go zobaczyć.
- Zaraz przyjdzie - odpowiedział - Flavius rozkleił się kiedy usłyszał o waszych zaręczynach i nie umieliśmy go oboje uspokoić przez przeszło godzinę. Zmarnował tyle czasu. Ale spokojnie, Peeta zaraz się zjawi.
Rozejrzałam się po stajni. Była już tu prawie połowa trybutów. Przyjrzałam się uważnie karierowcą. Posyłali w moją stronę pełne nienawiści spojrzenia, więc szybko odwróciłam wzrok. Zauważyłam tylko, że Will i Eva z jedynki i Derryl i Tyson z piątki są potężnie zbudowani. Od razu zakodowałam sobie, że tegoroczni karierowcy - dystrykt 1 i 5 - są najgroźniejsi i to oni będą największym zagrożeniem. Nagle zauważyłam dwie drobne osoby stojące przy rydwanie z siódemki.
- Johanna! Annie! - krzyknęłam i rzuciłam się w stronę moich sojuszniczek.
- Katniss! - pisnęły naraz i ruszyły biegiem w moją stronę

Rozdział 16

Po Venii nadszedł czas na Flaviusa i Octavie. Oboje mnie wyściskali i wykrzyczeli prosto do ucha pełne miłości słowa, które ledwo co zrozumiałam. Po tym wielkim i pełnym "przepychu" powitaniu zasiedli z nami przy stole. Haymitch i Peeta rozmawiali z nimi zawzięcie na temat zmian jakie zaszły w Kapitolu po powrocie Snowa, a raczej o powrocie starego ustroju. Nie miałam ochoty z nimi rozmawiać, gdyż byłam wściekła na moją ekipę przygotowawczą. Rozzłościli mnie swoim podejściem. Powrót Snowa ewidentnie im nie przeszkadzał. Pff... Oni byli nawet z tego zadowoleni, ponieważ znów żyją w przepychu. Stali się sławami Kapitolu i są teraz zapraszani na wszystkie przyjęcia. To są po prostu płytcy i samolubni ludzie... A raczej dziwolągi, gdyż wyglądają tak samo jak podczas poprzednich igrzysk.
- Ojojoj! - pisnęła Octavia - Już 14.00! Czas na przygotowania!
- Oj tak - zawtórowała jej Venia - Katniss, Peeta musimy was upiększyć.
- Teraz jesteśmy waszą wspólną ekipą - dopowiedział Flavius - Bo tak się składa, że pozostałe ekipy się nie... Ekhem pojawiły...
Ta jasne, nie pojawiły się. Taki kit mogą wciskać komuś innemu, ale nie nam. Ja doskonale wiem, że pozostali pochodzący z ekip nie żyją. Zginęli podczas Rebelii lub zostali zamordowani przez Snowa. Peeta też się tego domyślił, gdyż zrobił pełną zakłopotania minę i zaczął nerwowo skubać obrus.
- Wieczorem czeka was parada trybutów - sprostowała Venia - Mamy malutko czasu, a więc wstajemy i wychodzimy!
- Katniss ty idziesz z Octavią i Venią, a ja zajmę się naszym przystojniakiem - rozkazał Flavius - Chodźmy Peeta!
Wstałam ociężale, a Venia już chciała zaciągnąć mnie do mojego pokoju, aby zacząć przygotowania, ale wyrwałam się jej i podeszłam do Peety się pożegnać. Wiedziałam bowiem, że zobaczymy się dopiero wieczorem, a w naszej sytuacji był to ogrom czasu. Objęłam go i cmoknęłam w usta.
- Katniss mamy mało czasu - pogniła mnie Ovtavia - No chodź już!
Oderwałam się od Peety, a on posłał mi jeszcze na pożegnanie czarujący uśmiech.
Przez ponad trzy godziny byłam kąpana, nacierana i masowana. Venia ułożyła mi cudownie moje jedwabne, miękkie włosy, a Octavia zrobiła mi makijaż. Kiedy przeglądałam się w lustrze zauważyłam w nim piękną kobietę z ślicznymi włosami i zjawiskowym makijażem. Czarny cień do powiek podkreślał piękno moich oczu, a złote kreski dodawały mi tajemniczości. Venia i Octavia zachwycały się nad moim wyglądem i podziwiały swoją pracę.
- Katniss teraz czas na strój - pisnęła podekscytowana Venia - Nie masz swojego stylisty, dlatego to my zajmujemy się także twoim kostiumem.
Zabolało. Pomyślałam o Cinnie, brakowało mi go. On zawsze mnie wspierał, a teraz tego wsparcia mi brakuje.
- Zobacz Katniss, to twój strój. Tylko nie płacz! Bo zepsujesz całą moją pracę.
Zerknęłam w stronę Octavii. Trzymała zjawiskowo piękną, czarną suknię ze srebrnymi wykończeniami. Takie cudo mogło wyjść tylko spod jednej, jedynej ręki. Poznałam ten styl... Suknia była autorstwa mojego Cinny...

Rozdział 15

Przed wyjściem z poduszkowca przeszliśmy gruntowną kontrolę. Jeden z żołnierzy chciał mi odebrać perłę, gdyż ewidentnie mu się spodobała, mamrocząc pod nosem, że mi się już nie przyda. Tylko dzięki interwencji Philipa perła Peety pozostała nadal moją własnością. Kolejny żołnierz pod czas kontroli zaczął mnie nad zwyczajniej w świecie obmacywać. Wymierzyłam mu siarczystego policzka, na co on odpowiedział mi tym samym, tyle że z podwojoną siłą. Haymitch na szczęście przytrzymał Peete, który chciał rzucić się na napastnika co skończyło by się moim zdaniem tragicznie. Po nieszczęsnej kontroli wysiedliśmy z poduszkowca na specjalnym lotnisku znajdującym się na przedmieściach Kapitolu. Następnie przewieziono nas militarnym samochodem do Ośrodka Szkoleniowego. Całą drogę spędziłam wpatrując się w panoramę Kapitolu. Kiedy ostatni raz tu byłam naszą misją było dotarcie do siedziby Snowa. Wszystkie budynki były pozamieniane w ruiny, a my musieliśmy przemieszczać się z pomocą holo, gdyż wszystkie kokony - pułapki były uruchomione. Od Rebelii wszystko się zmieniło. Jest tak jak dawniej. Wszystkie budynki wyglądają tak samo, a ludzie chodzący ulicami Kapitolu znów wyglądali jak dziwolągi. Zdziwił mnie brak tłumów kiedy wysiedliśmy przed Ośrodkiem. Zazwyczaj witano nas ciepło i skandowano nasze imiona. Teraz było tu pusto. Wszędzie widziałam tylko ludzi z Wojska Kapitolu. Skierowano nas do naszego starego apartamentu, który zamieszkiwaliśmy pod czas 74 i 75 igrzysk. Wyglądał tak samo. Dostaliśmy osobne pokoje, ale byłam pewna, że noce spędzę u boku Peety w jego lub w moim pokoju. Haymitch został poinstruowany co do rozpiski treningów i spotkań, a następnie udał się na spotkanie z innymi mentorami. Pod czas jego nieobecności ja i Peeta postanowiliśmy, że udamy się do jego pokoju, aby pobyć trochę sam na sam. Położyliśmy się na łóżku, a ja położyłam głowę na jego torsie. Leżeliśmy w ciszy, nic nie mówiąc.
- Katniss - odezwał się Peeta po około 15 minutach przerywając ciszę - Cieszę się, że się zgodziłaś - Wypowiedział czule te słowa i zaczął głaskać mnie po głowie. Nie sprecyzował na co się zgodziłam, ale że moje myśli od rana krążą wokół jednej sprawy od razu wiedziałam o co chodzi.
- Ja też się cieszę - odpowiedziałam. A zaraz po tym szepnęłam : - Kocham Cię
- Kocham Cię Katniss - szepnął w odpowiedzi Peeta.
Po tej króciutkiej rozmowie, znów leżeliśmy w ciszy. Po godzinie zostaliśmy poinformowani przez awoksę o rozpoczęciu obiadu. Zasiedliśmy przy stole razem z Haymitchem. Barkowało mi Effie, Cinny i Porti. Ból jaki mnie przeszył, kiedy przypomniałam sobie, że dwie ostatnie osoby nie żyją był nie do zniesienia. Na szczęście przerwała go wesoła grupka, która wytoczyła się z windy pisząc i śmiejąc się wesoło. Moja ekipa przygotowawcza... Venia, Flavius i Octavia.
- Katniss! Peeta! Haymitch! Och moi kochani -zaczęła piszczeć Venia - Stęskniłam się za wami! Podbiegła do mnie i kurczowo oplotła ręce wokoło mojej szyi.

Rozdział 14

Czułam się wspaniale. Uśmiech wkradał się na moją twarz kiedy tylko przypominałam sobie o wczorajszych wydarzeniach. Było cudownie. Podniosłam dłoń i zerknęłam na mój palec serdeczny. Widniał na nim piękny srebrny pierścionek, który dostałam wczoraj od Peety. Błyszczał on w porannych promieniach słonecznych, które wdzierały się do naszego pokoju przez wielkie okno. Zamknęłam oczy i mocniej wtuliłam się w mojego ukochanego, którego miarowy oddech wskazywał, że jest jeszcze pogrążony w śnie. Przypomniałam sobie wczorajszy wieczór, nasze szczęście, kiedy na pytanie Peety odpowiedziałam "tak". Pragnęłam, abyśmy wreszcie zostali rodziną i złączyli się na zawsze w naszej miłości. Oczywiście miałam świadomość, że nasze plany zostaną pokrzyżowane pod czas igrzysk, ale sama świadomość tego, że jestem teraz jego "narzeczoną" wpajała we mnie doskonały humor. Przesunęłam opuszkami palców po jego nagim, umięśnionym torsie. Uśmiechnęłam się kiedy przypomniałam sobie smak jego wczorajszych pocałunków... Ta noc rzeczywiście była najpiękniejszą nocą w moim życiu. Peeta był w całej swojej osobie mój, a ja byłam tylko i wyłącznie jego własnością. Po zaręczynach w przypływie emocji, miłości i namiętności zaoferowaliśmy sobie największą bliskość jakakolwiek istniała. Peeta bez przerwy powtarzał, że mnie kocha, a ja rozkoszowałam się tymi słowami. To były najwspanialsze momenty w moim życiu...
- Dzień dobry Katniss - z zamyślenia wyrwał mnie szept mojego ukochanego, który właśnie się obudził.
- Dzień dobry - odpowiedziałam. Podparłam się na łokciach, tak, aby mieć przed sobą twarz Peety i pocałowałam go delikatnie w usta.
- Jak się spało ? - spytał z łobuzerskim uśmiechem.
- Tak się składa, że ponad pół nocy pewna osoba nie pozwalała mi zasnąć - odpowiedziałam z udawanym oburzeniem. Peeta parsknął śmiechem i przyciągnął mnie ponownie do siebie, aby złożyć na moich ustach czuły pocałunek. Naszą romantyczną chwilę przerwało głośnie pukanie do drzwi:
- Nie ma Effie, więc ja muszę spełniać jej obowiązki - usłyszeliśmy donośny głos Haymitcha - Ekhem - odchrząknął, a po chwili naśladując Effie wykrzyczał - Wstawajcie! Przed nami kolejny wielki, wielki, wielki dzień! Oboje wybuchnęliśmy z Peetą nieopanowanym śmiechem. Dziwiło mnie, że wszyscy jesteśmy w dobrych humorach. Ale moim zdaniem, musimy żartować, aby nie zatopić się w bólu, który próbował przebić się przez nasze myśli.
- Już wstajemy! - odkrzyknął Peeta. Po godzinie byliśmy już gotowi. Ubraliśmy się i odświeżyliśmy. Następnie awoksa przyniosła nam do pokoju śniadanie. Skorzystałam z dawnej metody Peety i odrywałam kawałki miękkiej bułki i maczałam je w gorącej czekoladzie. Po śniadaniu otrzymaliśmy polecenie, abyśmy opuścili poduszkowiec, gdyż wylądowaliśmy już Kapitolu.Kiedy kierowaliśmy się w stronę wyjścia dołączył do nas Haymitch, Zauważył pierścionek na moim palcu i uśmiechnął się smutno. Wiedział on bowiem, że nasze szczęście, a razem z nim nasza miłość, skończy się na arenie.

Rozdział 12/13

- Tak myślałam - bruknęłam - Snow boi się, że któremuś z nas uda się wygrać tegoroczne igrzyska. Dlatego wynajął tą cholerną bandę...
- Ekhem - chrząknął Haymitch - Masz rację skarbie, ale czy mogłabyś mi nie przerywać ? Przewróciłam tylko oczami, ale już się nie odzywałam. Haymitch to okropna osoba, ale szanuje go i jego zdanie.
- Ta "banda" to trybuci z 1, 5, 6, 8, 9 i 10 dystryktu - kontynuował mentor- Razem 12. Są jak karierowcy. Musicie na nich szczególnie uważać. Moim zdaniem nikt nie ukarze ich jeśli zdążą was zabić jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk. Dajmy na to pod czas treningu. Prezydent zapewne ucieszyłby się z takich wydarzeń, a oni zostali by za to z całą pewnością sowicie wynagrodzeni.
- A co z resztą trybutów ? - Oprócz Beete'go, Annie, Enobarii i Johanny jest ktoś zdolny do sojuszu ? - spytał Peeta
- Z całą pewnością tak. Stuprocentowym sojusznikiem jest Lewis - brat Finnicka. Wątpię, aby sprzeciwił się żonie i przyjaciołom swojego zmarłego brata. Kojarzycie Marka z siódemki? To przyjaciel Johanny. Jestem pewien, że będzie trzymał z wami. Macie sojuszników także w 11 dystrykcie.
- Skąd ta pewność ? Może Roseline będzie się chciała zemścić na mnie, za śmierć brata - spytałam i już wyobraziłam sobie wściekłą Rose biegnącą w moją stronę z nożem.
- To nie ty zabiłaś Tresha - zaoponował Peeta.
- Pomijając już śmierć tego chłopaka - wtrącił się Haymitch - Philip przyniósł mi list z 11... Nie wiem jakim cudem udało mu się go dostarczyć, ale jego nadawcą jest Roseline. Pisze tam, że ona i David chcą zostać waszymi sojusznikami.
- W takim razie mamy już ich 8- podliczyłam -razem z nami 10. I tak za mało, aby pokonać rozległe grono naszych zacnych karierowców. Co z pozostałymi trybutami ?
- Moim zdaniem są neutralni. Szanse, że staną po waszej stronie są równe z szansami, że staną się waszymi przeciwnikami. Możliwe, że stworzą osobny sojusz lub, że będą działać samodzielnie.
- Te informacje są bardzo istotne i raczej tajne. No dobra, były tajne - uśmiechnął się Peeta - Dlaczego Philip Ci o tym powiedział ? Jeśli Snow się o tym dowie na pewno go zabije.
- Współczuje nam. Jest kapitolińczykiem, więc terror go nie dotknie. Jest bogaty, ma co jeść. Wydaje mi się, że jest po prostu dobrym człowiekiem.
- Myślałam, że tacy wyginęli - parsknęłam - A Peeta to ich ostatni przedstawiciel. Mówiąc to oparłam głowę na ramieniu mojego ukochanego i wsunęłam rękę pod jego ramię.
- Katniss... - szepnął Peeta - Ja nie jestem....
- Jesteś, jesteś. A do tego skromny - zaprzeczyłam.
- Widzę, że dopadł cię dobry humor skarbie - powiedział Haymitch, a ja zauważyłam cień uśmiechu na jego twarzy - Ja w zbytnio dobrym humorze nie jestem. Idźcie już do siebie. Widzimy się rano.
Kiedy szliśmy w stronę naszego pokoju Peeta objął mnie czule w talii i cmoknął w czoło. Zauważyłam w jego oczach żar, którego nigdy dotąd nie widziałam. Uśmiechnęłam się znacząco i pociągnęłam go, gdyż chciałam już poczuć jego usta na moich...

ROZDZIAŁ 13
 
Nie minęła minuta, a my znajdowaliśmy się już w naszym przytulnym pokoju i obdarowywaliśmy się cudownymi pocałunkami. Zbliżała się 19.00, więc powinnam być zmęczona, a czułam się pełna energii. Delektowałam się naszą bliskością, która niedługo miała mi zostać odebrana... Już na zawsze.... Odgoniłam jednak bolesne myśli i skupiłam się na teraźniejszości. Peeta całował mnie z czułością i namiętnością. Oboje byliśmy w wyśmienitych humorach, a żadne z nas nie myślało o tym, że z każdą sekundą przybliżamy się do Kapitolu. Wsunęłam dłonie pod koszulę Peety i zaczęłam wodzić opuszkami palców po jego umięśnionym torsie. Peeta przerwał pocałunek i spojrzał na mnie pytająco.
-To nasza ostatnia w miarę spokojna noc - powiedziałam cicho - Chcę, aby była najlepszą nocą w moim życiu. A spełnić moje pragnienia może tylko jedna osoba, która kocham najbardziej na świecie.
- Kto to taki ? - spytał Peeta z udawanym zdziwieniem, uśmiechając się czarująco.
- Ty skarbie - odpowiedziałam naśladując głos Haymitcha. Chyba poszło mi całkiem nieźle, bo Peeta parsknął śmiechem, a zaraz po tym znów czule mnie pocałował.
Zanim się zorientowałam leżeliśmy już na łóżku. Całowaliśmy się namiętnie, a pieszczoty przerywaliśmy wybuchami śmiechu. Było idealnie. Nagle Peeta przerwał pocałunek i spytał:
- Katniss czy my jesteśmy zaręczeni ? Zdziwiło mnie jego pytanie, ale natychmiast odpowiedziałam:
- Wydaje mi się, że nie. Zaręczyny zerwała Rebelia, a z resztą i tak były udawane.
Słysząc to Peeta wstał z łóżka i podszedł do komódki. Otwarł najmniejszą szufladkę i wyjął z niej jakiś malutki przedmiot. Stał przez chwilę wpatrując się ścianę. Myślał o czymś zawzięcie. Usiadłam na łóżku tak, że moje bose stopy dotykały miękkiego dywanu. Było to przyjemne uczucie, ale nie tak przyjemne jak pocałunki Peety. Zatęskniłam za jego ciepłym ciałem i już chciałam spytać czy coś się stało, ale Peeta był szybszy. Podszedł do mnie i spojrzał głęboko w moje oczy.
Katniss - szepnął - Oboje wiemy, że nasz powrót na arenę jest najprawdopodobniej równy naszej śmierci. Jeśli oboje zginiemy to chciałbym, aby nasza miłość nie zginęła razem z nami. Chcę, aby była wieczna i trwała. Chcę, abyśmy pod czas śmierci byli kimś więcej niż parą. Nasza miłość powinna tlić się pod inną nazwą. Wiem, że "tego" następstwa już raczej nie nastąpią, ale kto wie... Może szczęście dopisze kochanką z 12 dystryktu... Może nie zdążymy powiedzieć sobie tego przed.. - nie skończył zdania, ale kontynuował - może nie odbędziemy tradycyjnego pieczenia... - znów nie skończył myśli, ale ja domyśliłam się o co mu chodzi, a do oczu napłynęły mi łzy - Katniss nikogo nie kochałem nigdy tak mocno jak ciebie i nie pokocham, jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało i najlepszym co mam, dlatego..-głos mu się łamał, przykląkł przede mną, a po policzku spłynęła mu łza - chciałbym cię spytać - Czy jeśli przeżyjemy, zostałabyś moją żoną ?
 

Rozdział 11

Szliśmy w stronę rynku. Trzymałam Peete za rękę. Z jednej strony cieszyłam się, że mam go obok siebie, ale z drugiej strony wolałabym, aby został on w domu. Towarzyszyłby mi wtedy inny trybut, a Peeta byłby bezpieczny. Ale teraz jestem bezradna, nie mogę zrobić nic, aby go ocalić.
Na ulicach naszego dystryktu oprócz mnie,Peety i Haymitcha oraz dwójki żołnierzy kroczących za nami nie było nikogo. Wszyscy pozamykali się w domach i ze strachem czekają na rozwój wydarzeń. Żegnałam się z każdym miejscem jakie mijaliśmy. Chciałam zapamiętać każdy szczegół dwunastki, aby już zawsze mieć jej obraz w głowie, choć w moim wypadku zawsze oznaczało, krótki czas. Kiedy przechodziliśmy obok piekarni zauważyłam, że Peeta ukradkiem ociera łzy. Ten widok sprawił mi niewyobrażalny ból. Ścisnęłam mocniej jego dłoń. Spojrzał na mnie, a w jego kącikach ust ukazał się mylący i wymuszony uśmiech.
Kiedy wielki zegar, wiszący na starym Pałacu Sprawiedliwości wybił południe doszliśmy na rynek. Żołnierze kazali nam wsiąść do poduszkowca. W środku przywitał nas wysoki mężczyzna w garniturze, który przedstawił nam się jako Philip. Wyjaśnił nam, że w Kapitolu znajdziemy się następnego dnia rano. Powiedział, że ze względu na małą powierzchnię poduszkowca brakuje tu jadalni, więc posiłki zostaną dostarczone nam do pokoi. Jedna z awoksów zaprowadziła Haymitcha do jego pokoju, który znajdował się na końcu korytarza. Ja i Peeta dostaliśmy zestaw dla pary. Cieszyłam się z tego powodu, gdyż spędzę z nim kolejne 20 godzin. Nasz pokój był nieduży. Trzy ściany były w seledynowym kolorze, a czwartą ścianę zajmowało ogromne okno, z którego rozciągał się widok na tereny dystryktów nad którymi przelatywaliśmy. Na środku pokoju stało wielkie łóżko,a raczej łoże z białą jak śnieg, jedwabną pościelą.Oprócz łóżka w pokoju stała także mała komódka nad którą wisiało lustro z piękną, srebrną ramą. Pierwszą godzinę spędziłam leżąc na łóżku i delektując się przyjemnym dotykiem jedwabiu. Peeta stał przy oknie i uważnie obserwował tereny nad którymi przelatywaliśmy. Nie odzywaliśmy się do siebie. Nikt nie wiedział co powiedzieć. Nasze głowy zajmowała tylko myśl nieuchronnej śmierci i stracenia ukochanej osoby. O godzinie 13.00 do naszego pokoju zapukała awoksa. Podała nam obiad. Raczyliśmy się moją ulubioną potrawką z jagnięciny. Po zakończeniu posiłku postanowiliśmy, że pójdziemy do Haymitcha. Kiedy weszliśmy do jego pokoju zastaliśmy go siedzącego przy biurku i bazgrzącego coś na kartce.
- Coś się stało ? - spytał cicho Peeta
- To się stało, że nasze obawy się spełniły - bruknął nasz mentor - Przed chwilą odwiedził mnie nasz kochany Philip. Powiem wam, że wiele zaryzykował zdradzając mi pewne informacje.
- Jakie informacje ?
- Usiądźcie - powiedział Haymitch i wskazał nam kanapę stojącą w rogu pokoju - Niektórzy trybuci to... Ludzie którzy zostali wynajęci przez Snowa, aby zabić zbędne jemu jednostki. A dokładniej -... was.

Rozdział 10

Bez słowa usiedliśmy na naszym łóżku. Peeta objął mnie mocno, a ja złapałam się jego koszuli. Płakałam. Z oczu leciały mi słone łzy, które ukazywały tylko cząsteczkę bólu, który rozrywał mnie od środka. Nie cierpię dlatego, bo wracam na arenę, cierpię, gdyż wracam tam z tą samą osobą. Z moim ukochanym Peetą, którego już tym razem nie utrzymam przy życiu. Jak to mówią "do trzech razy sztuka", a w tym wypadku tym "trzecim" będzie śmierć. Pociesza mnie jedynie myśl, że jeśli wszystko szybko pójdzie to zginiemy oboje. Żadne z nas nie będzie opłakiwało drugiego. Oderwałam głowę z ramienia Peety i pocałowałam go w policzek. On ujął w dłonie moją twarz, spojrzał w moje oczy i spytał:
Razem? - To samo pytanie zadał na arenie, kiedy wyciągnęłam jagody. Uhg dlaczego ich wtedy nie połknęłam ? Moja Prim by żyła. Finnick by żył. I wszyscy inni, za których śmierć jestem winna by żyli. Przerwałam besztanie samej siebie, gdyż Peeta czekał na odpowiedź. Bez zawahania odpowiedziałam:
- Razem - i pocałowałam go w usta. Był to długi, czuły i namiętny pocałunek. Przypominał mi ten z plaży, pod czas Ćwierćwiecza Poskromienia. Wtedy znajdowaliśmy się prawie w tej samej sytuacji.
Romantyczną chwilę przerwało nam pukanie do drzwi.
- Katniss ? Peeta ? - usłyszałam piskliwy głosik Effie - Oni.Czekają.
Westchnęłam cicho i jeszcze raz cmoknęłam Peete w usta. Trzymając się za rękę zeszliśmy do salonu. Kiedy Effie mówiła "oni" miała na myśli dwójkę żołnierzy którzy stali teraz przy drzwiach i groźnie spoglądali na twarze wszystkich tu obecnych.
- Macie 5 minut na pożegnanie się - wycedził wyższy mężczyzna nieprzyjemnym głosem - Czas start.
Na początku podeszłam do mamy. Przytuliłam ją czule. Wiedziałam, że pożegnania dużo ją kosztują, a teraz żegnała córkę, której już najprawdopodobniej nie zobaczy. Po mamie podeszłam do Gale'a. Przytulił mnie i powiedział : "Dasz radę Kotna, wierzę w Ciebie". Plutarch nic nie mówiąc podał mi rękę i westchnął smutno. Później przyszedł czas na pożegnanie z Effie. Och! Effie rozkleiła się na dobre i zaczęła piszczeć jakieś słowa pożegnania, ale przez jej szloch nie rozumiałam ich, więc przytaknęłam tylko i przytuliłam ją. Podeszłam do Haymitcha. Chciałam się pożegnać, ale on spojrzał na mnie znacząco i bruknął:
- Ze mną się nie żegnaj skarbie.
- Jak to ? - spytałam zaskoczona.
- Tak to - odpowiedział mi kąśliwie jeden z żołnierzy -Nieszczęśni Kochankowie z 12 dystryktu potrzebują mentora. A oto i on.
Haymitch po raz trzeci stał się naszym mentorem. Miał nam pomóc przeżyć. Ale nawet dziecko wie, że jego pomoc będzie nikła, gdyż mogę się założyć, że Kapitol będzie hamował jego spadochrony do nas.
- Czas minął - wycedził żołnierz - idziemy. Złapałam Peete za rękę i nie patrząc za siebie wyszłam z domu, i skierowałam się w stronę rynku.