środa, 16 marca 2016

Rozdział 35

Stanęłam jak wryta i dosłownie mnie zatkało. Haymitch mówił, że nas nie znajdą, że jesteśmy bezpieczni. Przeczuwałam jednak, że coś się wydarzy i miałam rację. Moja intuicja po raz kolejny mnie nie zawiodła, chociaż nie wiem, czy jest to powód do radości. Wolałabym, aby moje obawy się nie spełniły, jednak znając moje wątpliwe szczęście , nie jest to możliwe.
Strażnicy z każdym krokiem zbliżają się do domu Haymitcha. Obserwuje ich z galopującym sercem i rozpaczliwe szukam wyjścia z tej sytuacji.
Peeta stoi obok mnie i tak samo jak ja przeszukuje najciemniejsze zakamarki swojego umysłu, w poszukiwaniu rozwiązania. Nie możemy stać bezczynnie. Wiem, że strażnicy przyszli po mnie, a kiedy nie znajdą mnie w domu Haymitcha to na nim odbije się ich złość. Na nim, na Effie i na małym Nicku.
- Musimy coś zrobić - szepczę, kiedy strażnicy stają przed drzwiami. Zdaję sobie sprawę, że zostawiliśmy drzwi otwarte i w tym samym momencie widzę tego skutki; Strażnicy z największą łatwoścą otwierają drzwi i z głośnymi okrzykami przepełnionymi wrogością, wkraczają do budynku.
-Wiem - odpowiada cicho Peeta, nie spuszczając wzroku z pozostałych na zewnątrz nieprzyjaciół - Ale nie mam pojęcia co...
Wstrzymuje oddech kiedy z domu mentora, moich uszu dochodzi krzyk Effie.
Po chwili strażnicy wyprowadzają z budynku rzucającego się Haymitcha i zapłakaną Effie, która tuli do siebie przerażonego Nicka.
- Peeta - szepczę ze łzami w oczach - Musimy...
- Cii - uspokaja mnie i kładzie dłoń na moim ramieniu.
Haymitch stara się wyrwać strażnikom, używając przy tym całego wachlarza przekleństw. Nie ma jednak szans. Jest jeden, a ich ponad tuzin. My także jesteśmy bezradni. Nie mamy żadnej broni, nic. Nie pokonany ich gołymi rękami. Czuję dziwną siłę, która każe mi wyjść z ukrycia i pobiec z pomocą Haymitchowi i Effie, ale wiem, że byłoby to nie rozważane zachowanie, gdyż w kwestii ratunku nie mam żadnych szans.
Ból bezsilności rozsadza mnie od środka kiedy jeden ze strażników wymierza Haymitchowi siarczysty policzek. Mentor upada z okrzykiem bólu na ziemie i chwyta się za obolałe miejsce.
Effie piszczy niezrozumiałe słowa i stara się pomóc Haymitchowi wstać, jednak strażnik odpycha ją na bok.
Strażnicy podnoszą Haymitcha i skuwają mu ręce kajdankami. Trzyma go ponad piątka strażników, gdyż nadal miota się na wszystkie strony.
- Effie uciekaj! - krzyczy Haymitch - Mi i tak już nie pomożesz, uciekaj!
Strażnicy wybuchają śmiechem, a Effie wydaje się być zdekoncentrowana.
Czemu Haymitch każe jej uciekać? Przecież nie ma ona żadnych szans.
- Uciekaj - Wrzeszczy Haymitch tym razem spoglądając w naszą stronę - Już!
- On mówi do nas - szepcze Peeta drżącym głosem - Każe nam uciekać...
Haymitch ma świadomość, że obserwujemy całe zdarzenie, chce nas chronić. Nie zostawię ich jednak, nie ucieknę jak pies z podkulonym ogonem. Musi być jakieś wyjście, musi...
-Nie - protestuję cicho, jakbym miała nadzieję, że Haymitch mnie usłyszy. Peeta także kręci przecząco głową, łudząc się, że nasz mentor zobaczy ten oto sprzeciw.
- Nie uciekniemy - szepcze Peeta, tym razem zwracając się do mnie - Nie możemy, to byłoby czystym egoizmem.
On ma rację, ucieczka byłaby przejawem zwykłego egoizmu i tchórzostwa. Nie chcę postąpić w ten sposób, nie chcę uciekać. Wolę zostać i z honorem oddać się w ręce wroga.
Haymitch nadal krzyczy i stara się wyrwać strażnikom. Oni jednak nie reagują, lecz ciągną go w stronę bramy, prowadzącej do miasta. Za nimi podąża Effie z Nickiem, których prowadzi dwójka uzbrojonych po zęby strażników.
- Gdzie oni ich prowadzą? - pytam drżącym głosem, chociaż wiem, że nie otrzymam satysfakcjonującej odpowiedzi.
- Nie wiem - odpowiada cicho Peeta - Domyślam się, że do poduszkowca, którym trafią do jednego z więzień.
Nie umiem wyobrazić sobie Effie w więzieniu. Jest wrażliwa i delikatna, a te cechy nie są mile widziane w takich miejscach. Nie umiała ona wytrzymać w Trzynastce, choć tak naprawdę nie było to więzienie. Tamten dystrykt jest niczym w porównaniu z miejscem, do którego najprawdopodobniej oboje trafią. Przechodzą mnie ciarki, na samą myśl, co mogłoby ich tam spotkać.
Kiedy docierają do bramy, jeden ze strażników odwraca się  i wykonuje gest, który sygnalizuje wykonanie rozkazu. Rusza on energicznym krokiem w głąb Wioski Zwycięzców.
Na poczatku myślałam, że wraca on, aby przeszukać dom Haymitcha, ale kiedy zmienił kierunek i ruszył w naszą stronę, domyśliłam się, że idzie po nas.
Spanikowana odskoczyłam od okna i starałam się jak najszybciej zaplanować ucieczkę.
Peeta popycha mnie w stronę schodów i starając się zapanować nad głosem mówi:
-Szybko, na górę!
Ewidentnie Peeta ma jakiś plan. Ja nie mam żadnego, więc bez zastanowienia wspinam się po schodach. Musimy się pospieszyć, strażnik za chwilę tu będzie.
Wpadamy na piętro, a Peeta ciągnie mnie za dłoń i wprowadza do malutkiego pomieszczenia z drewnianą drabiną, która prowadzi na poddasze.
-Wchódź - rzuca i pomaga mi wspiąć się po szczebelkach.
Staram się jak najszybciej wykonać jego polecenia, lecz strach, który mną zawładnął, opóźnia moje ruchy. Boję się, że strażnik odbierze mi Peete, którym po tak długiej rozłące jeszcze nie zdążyłam się nacieszyć.
Peeta wchodzi za mną, wciąga drabinę i zamyka klapę poddasza, umiejscowioną w jego podłodze. Pomieszczenie te jest stosunkowo małe. Jedynym źródłem światła jest malutkie okienko. Całe powietrze przesiąknięte jest kurzem i zapachem zbutwiałego drewna.
- Tutaj - Peeta wskazuje na kąt poddasza.
Siadam w wyznaczonym miejscu, a Peeta wygląda ostrożnie przez okno.
- Już jest - mówi, a na potwierdzenie jego słów, słyszę skrzypnięcie otwieranych drzwi. Peeta staje przy mnie tak, jakby chciał mnie ochronić własnym ciałem. Ja także czuję potrzebę chronienia mojego narzeczonego, ale nie mam takiej możliwości. Do tego respektuje słowa Peety, który uświadomił mi, że jestem odpowiedzialna za dziecko i ochrona naszej córki jest moim priorytetem.
Przez chwilę nic się nie dzieje. Staramy się zachowywać cicho, lecz zdradza mnie ciężki oddech, spowodowany strachem. Po chwili słyszę kroki strażnika, wchodzącego po schodach. Peeta odwraca się do mnie i kładzie palec na swoich ustach, starając się mi przekazać, abym była tak cicho, jak tylko potrafię.
Obejmuje kolana rękami i staram się wstrzymać oddech. Peeta staje przede mną w bezruchu.
Mam ogromną nadzieje, że strażnik nas nie znajdzie. Skoro Haymitch i Effie zostali pojmani to na nic byśmy się im nie przydali, gdybyśmy także pozwolili się złapać. Mamy jeszcze jednak szanse. On jest jeden, a nas jest dwoje. Nadzieje jednak ulatnia się z mojego ciała, kiedy uświadamiam sobie, że Peeta jest zbyt słaby, aby poradzić sobie z uzbrojonym strażnikiem, a ja nie mogę się narażać. Gdyby uderzył mnie on w brzuch... Nawet nie chcę o tym myśleć...
Mogę tylko wierzyć, że strażnik nie wejdzie na poddasze.
Przez kilka minut nic się nie dzieje. Słyszę tylko ciche kroki strażnika i nasze urywane oddechy. Peeta odwraca się w moją stronę i posyła mi uspokajające spojrzenie. To jednak nic nie daje, nadal się boję.
- Peeta - szepczę drżącym głosem, kiedy moich uszu dochodzi odgłos otwieranych drzwi... Strażnik znalazł pomieszczenie, w którym znajduje się wejście na poddasze.
Peeta cofa się, aby stanąć najbliżej mnie, a w tym momencie drewniana klapa podnosi się w górę i opada z trzaskiem na podłogę. Naszym oczom ukazują się ręce strażnika, który z łatwością się na nich podciąga. Nie potrzebował drabiny, aby tu wejść. W mojej głowie krąży teraz tylko jedna, jedyna myśl: znalazł nas.
Strażnik wyprostowuje się i strzepuje z siebie kurz. Mierzy nas obojętnym wzrokiem.
Przyglądam się jemu ze strachem w oczach. Jest to wysoki, dobrze zbudowany szatyn o ciemnych oczach. W kącikach jego ust igra malutki uśmieszek.
- Nie podchodź - warczy Peeta. Jego postawa wskazuje na to, że napiął wszystkie swoje mięśnie i jest gotów to ataku.
- Spokojnie - mówi strażnik i podnosi ręce w geście poddania - Nic wam nie zrobię.
Zaskoczył mnie ton jego głosu. Jest on miły z nutą... współczucia. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się tego. Myślałam, że strażnik rzuci się na nas i skuje w zimne, metalowe kajdanki. On jednak wydaje się być opanowany i spokojny, z jego oczu nie bije wściekłość, ani zimno.
Strażnik robi krok w naszą stronę.
- Zaufajcie mi - mówi spokojnym głosem - Jestem z wami, słyszycie? Jestem z wami.
- Akurat - prycha Peeta - Jesteś strażnikiem pokoju, życie ludzkie, a zwłaszcza nasze, za które Snow na pewno wyznaczył nagrodę jest dla ciebie niczym.
- To nie tak - broni się strażnik - Uwierzcie, że nic wam nie zrobię.
W tym momencie zaskoczyło mnie wiele rzeczy. Po pierwsze odwaga Peety, która objawia się ciętym językiem. Peeta traktuje strażnika oschle. Zazwyczaj wolał on dojść do porozumienia w pokojowy sposób, a teraz zachowuje się tak jakby działał spontanicznie w panice, z resztą mu się nie dziwie. Ja także się boję. Po drugie jestem zdzwiona podejściem strażnika. On naprawdę wydaje się być pokojowo nastawiony. To daje mi pewności siebie, a odwaga wstępuje w moje serce.
- Nie mamy takiej pewności - podnoszę się z podłogi i staję pewnie obok Peety.
- Macie - odpowiada strażnik
Jakby na potwierdzenie swoich słów zdejmuje pas z bronią i odrzuca go w kąt pomieszczenia. To samo robi z malutkimi nożami, które wyrzuca ze swoich kieszeni.
Następnie rozkłada szeroko ręce, aby pokazać nam, że jest bezbronny.
Zastanawiam się co krąży w po głowie tego człowieka. O co mu chodzi, kim jest?
- I teraz niby mamy ci uwierzyć? - pyta sarkastycznie Peeta, jakby starał się powstrzymać od śmiechu.
- Po prostu posłuchajcie - mówi mężczyzna - Mam wam coś ważnego do powiedzenia.
- Mów - rozkazuje Peeta.
Podchodzę do mojego narzeczonego i staję z nim ramię w ramię.
- Dobrze - odpowiada strażnik - Zacznę od początku. Nazywam się Flynn. Tak naprawdę nie jestem strażnikiem pokoju.
- Tego zdążyliśmy się domyślić - rzuca oschle Peeta.
- Ekhem, tak... - zająknął się mężczyzna, jednak po chwili dodał pewnie - Do Dwunastki przysłał mnie Philip.
- Philip? - pytam zdziwona - Ten Philip?
- Znam tylko jednego Philipa, którego podobno znasz i ty - mówi Flynn - Mówimy więc chyba o tej samej osobie.
Po raz kolejny Philip odgrywa w moim życiu ważną rolę. Kiedy słyszę jego imię, już wiem, że jest dobrze, że jestem bezpieczna.
Postanawiam zaufać obcemu człowiekowi.
- Ale do rzeczy - kontynuuje Flynn - Po twojej ucieczce z Pałacu Sprawiedliwości - mężczyzna zwraca się do mnie - Philip kazał mi cię odnaleźć i przekazać kilka informacji.
- Skąd wiedziałeś, że tu będziemy? - przerywa mu Peeta.
- Nie widziałem. Zostałem tutaj przysłany przez mojego dowódcę, aby sprawdzić dom.
- Czy twój dowódca wie, że jesteś - Peeta zatrzymuje się na chwilę, po czym mówi, przeciągając każdą głoskę - Z nami?
- Nie. I lepiej żeby się nie dowiedział. Tylko ja jestem waszym sojusznikiem.
- Aha - Peeta rozluźnia się. Wydaje mi się, że postanowił on iść na oślep i zaufać obcemu mężczyźnie - A o czym tak ważnym chciałeś nam powiedzieć?
Ton Peety powrócił do dawnego - spokojnego, opanowanego i serdecznego. Czuję ulgę kiedy go słyszę. Wiem, że Peeta starał się mnie chronić, używając oschłego i nieprzyjemnego tonu, ale szczerze mówiąc lekko mnie on przerażał. Przypominał mi chwile, kiedy Peeta był pod wpływem działania jadu os gończych. Pamiętam jak wyrzucał w moją stronę tysiące bolesnych slów, które raniły mnie jakby ktoś zadawał mi w serce ciosy nożem. Były one wypowiadane właśnie tym tonem, którego chcę za wszelką cenę zapomnieć. Kiedy więc słyszę jego ciepły i melodyjny głos czuję się bezpieczna i uśmiecham się do siebie w duchu.
- Mamy możliwość wszczęcia buntu - mówi mężczyzna, a ja momentalnie napinam całe moje ciało i krzyczę:
-Nie!
- Katniss posłuchaj - Flynn stara się mnie uspokoić - Nie chodzi o Rebelie. To co chcemy zrobić jest drobnostką w porównaniu z tamtymi wydarzeniami...
-Nie - nadal trzymam na swoim - Rebelia miała być prostą wojenką, a zakończyła się śmiercią setek ludzi. Każdy z nas stracił co najmniej jednego bliskiego, nie chcę, aby wydarzyło się to po raz kolejny.
- Chociaż mnie wysłuchaj - naciska Flynn z błagalną miną - Philip chciał, żebyś wiedziała, że już prawie połowa podkapitolińskich żołnierzy się zbuntowała, oni...
- Jak to? - przerywam mu zdezorientowana - Zbuntowali się, żołnierze?
- Tak Katniss - odpowiada Flynn spokojnie - Zbuntowali się, gdyż tak samo jak ty wcześniej, chcą zmienić ustrój. Chcą przede wszystkim raz na zawsze skończyć z Głodowymi Igrzyskami.
- Dziwne - odzywa się Peeta - Wcześniej im jakoś nie przeszkadzały...
- Bo wcześniej ich dzieci nie musiały brać w tym udziału.
- Dzieci strażników biorą udział w Igrzyskach? - dziwie się - Czy Snow nie ma świadomości, że to go zniszczy?
- Prezydent myśli, że dzięki swoim zaufanym współpracownikom, których są setki, uda mu się zapanować nad strażnikami... Ma na to sposób, który jak na razie połowicznie działa.
- Jaki sposób? - pytam - I dlaczego tylko połowicznie?
- Snow kontroluje cały Podkapitol. Jeśli dowie się, że jakiś strażnik się buntuje, wymierza mu bolesną w skutkach karę. Zabija kogoś z jego rodziny, i to działa - Flynn zatrzymuje się na chwilę, aby nabrać oddechu, a po chwili kontynuuje - A sposób działa połowicznie, gdyż połowa strażników go respektuje, a połowa nie.
- Więc jaki mają oni plan? - pytam.
- Kto?
- Strażnicy, którzy nie chcą się podporządkować.
- Szczerze? - Flynn nabiera głośno powietrza - Nie mają konkretnego planu.
Wzdycham ciężko i podpieram się rękoma. Peeta patrzy na Flyna zdekoncentrowany.
- W takim razie czego od nas oczekujesz ? - pyta narzeczony.
- Chcę abyście razem ze mną odwiedzili buntowników. To nasza jedyna szansa, inaczej Panem nigdy nie zostanie wyzwolone. Razem coś wymyślimy. Philip także się tam zjawi..
- Tam to znaczy gdzie? - pytam lekko zdenerwowana. Jakoś nie uśmiecha mi się po raz kolejny uczestniczyć w powstaniu.
- Strażnicy ukrywają się w lesie, pomiędzy Ósemką a Siódemką - mówi Flynn - Proszę rozważcie wszystkie za i przeciw.
Spoglądam na Peete. W jego oczach zauważam strach, ale i zaciętość. Myślimy o tym samym.
Podchodzę do niego i szepczę mu do ucha:
- To nasza jedyna szansa... To szansa dla nas Effie, Haymitcha, naszych przyjaciół... - zacinam się i drżącym głodem dodaje - To szansa dla naszego dziecka.
Peeta nabiera głośno powietrza i chwyta mnie za rękę. Odwracamy się w stronę Flyna. Przez chwilę mierzymy się wzrokiem, a ja przerywam ciszę, w której wręcz da się wyczuć napięcie:
- Postanowione. Wyruszamy do Ósemki.


Serdecznie zapraszam do komentowania. Komentarze są dla mnie bardzo ważne i motywują mnie do dalszej pracy :)



5 komentarzy: