piątek, 4 marca 2016

Rozdział 34

Ten rozdział dedykuję Julce (adminka Mrs.Mellark z @thehungergames2002). Przy okazji bardzo dziękuję jej za wspaniałe komentarze, które motywowały i nadal mnie motywują. Bardzo się cieszę, że mogłam Cię poznać, dziękuję ❤

Obudziłam się wcześnie rano, słońce leniwie wyglądało zza górskich pagórków. Spojrzałam na Peete, a moje ciało przeniknął przyjemny dreszcz. Uśmiechnęłam się do siebie i założyłam mu kosmyk włosów za ucho, który spadł wcześniej na jego zamknięte oczy, a następnie lekko pocałowałam go w policzek.
Nie chciałam go budzić, więc powoli wstałam z łóżka i po cichutku wymknęłam się z pokoju.
W domu Haymitcha panowała nieprzenikniona cisza. Stwierdziłam więc, że wszyscy oprócz mnie jeszcze śpią. Zeszłam cicho po schodach, ostrożnie stawiając kolejne kroki, aby skrzypienie poluzowanych desek nie obudziło innych domowników.
Ogień w kominku już dawno wygasł, w domu zrobiło się dość zimno. Chłód jednak mi nie przeszkadzał, gdyż radość poprzedniego dnia nadal rozgrzewała moje serce i całe moje ciało.
Stwierdziłam, że potrzebuję odrobinę świeżego powietrza, więc po cichu podbiegłam do wyjściowych drzwi i uchyliłam je lekko. W moją twarz uderzył podmuch zimnego powietrza, właśnie tego potrzebowałam. Jednak nie wystarczyło mi to, więc wyszłam przed dom. Rozejrzałam się na boki, aby sprawdzić, czy nie ma tutaj żadnych strażników, czy innych ludzi, którzy mogliby zdradzić moją kryjówkę. Po chwili stwierdziłam, że nikogo nie ma, więc śmiało zbiegłam po schodkach.
Stałam teraz na zimnym, brukowym chodniku, a igiełki mrozu kłuły moje nagie stopy. Promienie słoneczne padały leniwie na moją twarz, a wiatr rozwiewał moje włosy. Podniosłam głowę i rozejrzałam się po wiosce. Na środku dziedzińca zauważyłam kobietę i mężczyznę, który trzymał na rękach małe dziecko. Zdziwiłam się ich widokiem, gdyż jeszcze przed sekundą nikogo tam nie było. Nie wiedzieć czemu, nie wystraszyłam się ich tylko ruszyłam w ich stronę. Zimny bruk zmienił się w przyjemny, miękki mech, a lodowaty wiatr w ciepły powiew, który przyjemnie łaskotał mnie po twarzy. Czułam się lekka, szczęśliwa i wolna. Na moją twarz wstąpił szeroki uśmiech, na policzkach pojawiły się rumieńce. Nagle poczułam się tak jakby wymazano mi wszystkie myśli i troski z którymi dotychczas się zmagałam. Nie pamiętałam dlaczego tu jestem i co się wydarzyło nawet kilka godzin w wstecz. Żyłam chwilą.
Pewnym krokiem dotarłam do ludzi, których wcześniej nie zauważyłam i przywitałam się z nimi:
- Witaj Finnick, cześć Annie - ich imiona nagle wypełniły mój umysł, wiedziałam, że coś jest nie tak, miałam świadomość, że powinnam dziwić się na ich widok, ale nie wiedziałam czemu i co powoduje takie wątpliwości, tak jakby coś zablokowało mój umysł.
- Witaj Katniss - odpowiedział wesoło Finnick i uścisnął mnie na powitanie - Prim kazała ci przekazać, że czekają na ciebie ze śniadaniem.
- Dzięki - rzucam i odwracam się na pięcie. Ruszam w stronę mojego domu. Nagle zauważam, że przez ramię zarzucony mam kołczan, a w ręce dzierżę łuk. Nie umiem sobie przypomnieć kiedy je wzięłam, ale wzruszam tylko ramionami i wchodzę do domu.
W progu witają mnie smakowite zapachy, dobiegające z kuchni i Jaskier, który przytruchtał do mnie i łasi się teraz do moich nóg. Odrzucam kołczan ze strzałami i łuk w kąt, i schylam się, aby podrapać kota za uchem.
- Katniss, nareszcie jesteś -mój tata podchodzi do mnie i przytula mnie czule. Znów czuję ukłucie w sercu, które przypomina mi, że coś jest nie tak, ale ignoruję je.
- Chodź na śniadanie, wszyscy czekają - mówi tata i ciągnie mnie za rękę w stronę jadalni.
Wchodzę do pomieszczenia i przyglądam się twarzą ludzi, którzy zajęli miejsca przy wielkim stole.
Uśmiecham się na ich widok, a w mojej głowie pojawiają się kolejno ich imiona. Nie wiem skąd ich znam, kiedy się poznaliśmy, ale wiem, że są to moi przyjaciele.Prim, Rue, Cinna, Portia, Rose, David, Enobaria. Tata zajmuje miejsce obok Prim i z uśmiechem mówi:
- Przywitaj się z naszym gościem honorowym - odwracam się na pięcie, a moje ciało przeszywa nieprzyjemny dreszcz.
Stoję twarzą w twarz z chuderlawym staruszkiem, który w rękach dzierży białe róże.
- Prezydent Snow - witam się, a moja podświadomość mówi mi, że jestem w niebezpieczeństwie.
- Witam panno Everdeen - prezydent skina głową - To dla pani - mówi i podaje mi kwiat.
Podsuwam różę bliżej nosa i rozkoszuję się słodkawą wonią. Nagle zapach z przyjemnego zmienia się na ostry i metaliczny.
Odsuwam głowę od róży i zauważam, że jej płatki skąpane są we krwi.
- Nie rozumiem - szepczę i podnoszę energicznie głowę.
O mało co nie mdleję na widok Snowa. Jego twarz przyjęła trupio bladą barwę, a z kącików ust leje się krew. Moje serce przyspiesza i bije w mojej piersi tak mocno, jakby chciało się z niej wyrwać. Odwracam się od staruszka, aby uchronić się przed okropnym widokiem.
To co zastaję po drugiej stronie, nie jest jednak lepsze. Wszyscy moi przyjaciele patrzą na mnie zimnym, pustym wzrokiem. Ich białe twarze pokryte są warstwą brudu, a ubrania kleją się od krwii.
Nie umiem pohamować krzyku. Odwracam się i starając się nie patrzeć na oblicze prezydenta, wybiegam z domu.
Na dziedzińcu słyszę ich krzyki i zawodzenia, pełne bólu i nienawiści. Szok mnie otępił, więc nie zauważam na czas wyłaniających się przede mną postaci. Z impetem wpadam na Finnicka i Annie, których puste spojrzenia przeszywają moje ciało. Trzymają się za ręce, które tak jak resztę ich ciał pokrywa krew i brud.
Do oczu napływają mi łzy, kiedy zauważam małego Nicka, siedzącego na zimnym bruku. Wymachuje on swoimi rączkami tak jakby na oślep chciał złapać swoją mamę. Gdy to nic nie daje, malec wybucha płaczem.
Ruszam pędem w stronę domu Haymitcha, pragnąc schować się przed upiornym widokiem. Potykam się jednak o ostry kamień, który przecina moją nogę. Padam na twarz. Chcę krzyczeć, ale z mojego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Zaciskami oczy i po kilku sekundach zatapiam się w ciemności

...

Ogwieram oczy i z sykiem nabieram powietrza do płuc. To był tylko sen, zwykły koszmar. Oddycham z ulgą kiedy uświadamiam sobie, że nic mi nie jest. Cała jestem zlana potem, a na policzki wystąpiły mi czerwone rumieńce.
Spoglądam na Peete. Jest pogrążony w głębokim śnie, cieszę się , że go nie obudziłam. 
Uspokajam oddech i z nadal mocno bijącym sercem zsuwam się z łóżka. 
Kieruję się do łazienki. Ochlapuje twarz zimną wodą, która oczyszcza moje myśli. Zastanawiam się nad upiornym snem, którego przed chwilą doświadczyłam. Wiem, że miewałam gorsze, ale ten wprowadził w moje serce dziwny niepokój. Tłumaczę sobie go nagłą zmianą otoczenia, która przywołała bolesne wspomnienia. Nie mam się czym martwić - to tylko sen, nic nie znaczący sen.
Na palcach wracam do sypialni i zarzucam na siebie ciepły sweter, po czym wychodzę z pomieszczenia. Idę w stronę schodów, starając się jak najciszej zachowywać. Już i tak nie zasnę, a moje bezsensowne kręcenie się na łóżku, na pewno obudziło by Peete, a ja tego nie chcę. Jest on bardzo słaby, wręcz wyczerpany, potrzebuje snu.
Zastanawiam się co teraz będzie, jak to wszystko się potoczy? Nie chcę jednak o tym myśleć. Wszystkie zmartwienia i troski odłożyłam na bok, wypędziłam z mojej głowy smutek, który gościł tam od wielu miesięcy. Wiedziałam jednak, że prędzej, czy później będę musiała obudzić się z tego pięknego snu, w którym się znajduję i zmierzyć się z okrutnymi realiami tego świata. Wiem, że nie będę mogła wiecznie się ukrywać, kiedy moi przyjaciele, którzy pozostali w Kapitolu są w ciągłym niebezpieczeństwie. Ignoruje nawet dzisiejszy sen. Wiem jednak, że chcę odwiedzić mój dom. Ciągnie mnie do niego niewytłumaczalna siła, której chcę się poddać.
Skierowałam swoje kroki do kuchni. Byłam przekonana, że znajdę tam mnóstwo pełnych i pustych butelek po alkoholu, ale myliłam się. Nie było tam ani kropelki tego śmierdzącego napoju. Wydaje mi się, że Haymitch powoli wychodzi ze swojego okropnego nałogu i bardzo mnie to cieszy. Nie wiem czemu, ale zdaje mi się, że to Effie tak na niego wpływa. Oboje się zmienili, a przyczyną tych zmian jest cały ubiegły rok. Igrzyska i Rebelia, to zdecydowanie przerosło ich najśmielsze oczekiwania. Musieli nagle zmienić swoje myślenie i nastawienie do całego świata, inaczej mogliby za to przyplacić życiem.
Przypominam sobie jak Haymitch trzymał wczoraj w ramionach Nicka i starał się go uspokoić. Z obrzydliwego pijaka zmienił się w czułego mężczyznę, który dba o swoich przyjaciół. Nagle przypominam sobie, że nie zdążyłam mu podziękować za to, że odbił mnie i Effie z Pałacu Sprawiedliwości. Postanawiam, że podziękuję mu jak tylko się obudzi.
Podchodzę do jednej z kuchennych szafek i oceniam czy cokolwiek z jej zawartości, nadaje się do spożycia. O dziwo, znajduję tam dość pokaźny zapasik przeróżnych warzyw i kilka kurzych jaj. W drugiej szafce znajduję bochenek chleba, a w lodówce natrafiam na mleko i ser. Skoro już się obudziłam, to przygotuję dla wszystkich śniadanie.
Układam wszystkie produkty na blacie i zastanawiam się co mogłabym z tego zrobić. Postanawiam, że zrobię jajecznice i kanapki z serem. Nigdy nie byłam świetną kucharką, ale myślę że przyrządzenie tych potraw nie jest trudne.
Nie myliłam się, gdyż już po dwudziestu minutach smakowity zapach śniadania rozprzestrzenia się po całym domu.
Nakrywam do stołu i nalewam każdemu szklankę mleka. Jak na zawołanie w drzwiach jadalni pojawia się Haymitch, a zaraz za nim Effie z Nickiem, który mamrocze coś wesoło.
- Jak dobrze, że wróciłaś - rzuca Haymitch z uśmiechem i zajmuje jedno miejsce przy stole - Od dawna miałem ochotę na takie śniadanie, bo szczerze mówiąc Peeta jest świetnym piekarzem, ale na tym jego kariera kulinarna się kończy.
- Wcześniej jakoś nie narzekałeś - Peeta pojawia się nagle w drzwiach i uśmiecha się do Haymitcha - Kilka razy nawet mnie pochwaliłeś.
- Zdawało ci się - odpowiada Haymitch żartobliwie. Effie siada koło niego i szczerbiocze coś do Nicka, który odpowiada jej uroczą paplaniną.
Peeta kręci z uśmiechem głową i podchodzi do mnie. Obejmuje mnie i całuje w policzek.
- Kiedy się obudziłem, a ciebie nie było obok mnie - szepcze mi do ucha - Myślałem, że wczorajsze wydarzenia były snem, myślałem, że tylko wyobraziłem sobie twój powrót. A jednak jesteś - Peeta uśmiecha się szeroko, a jego błękitne oczy biją niesamowitym blaskiem, który zwiastuje bezgraniczne szczęście.
- Jestem tu - odpowiadam - I nigdzie się nie wybieram.
Ciągnę Peete za rękę i oboje siadamy przy stole, dołączając do Effie, Nicka i Haymitcha.
Cała nasza piątka w spokoju spożywa posiłek, zamieniając od czasu ze sobą kilka zdań. Nie mogę uwierzyć, że zachowujemy się tak jakby nigdy nic. Czuję się jakby nic się nie stało, a jednak jest to nieprawda. Wiem jednak, że Haymitch jest mądrym człowiekiem i nie postępuje pochopnie. Do tego nigdy nie naraziłby nas na niebezpieczeństwo. Ufam mu i wiem, że jak na razie nic nam nie grozi.
- Posprzątam - oferuje się Haymitch - I tak nie mam nic ciekawszego do roboty.
Effie zabiera małego na górę, a ja z Peetą przechodzimy do kuchni, aby pomóc naszemu byłemu mentorowi.
Już chcę zabierać się za układanie naczyń, kiedy Peeta kładzie swoją rękę na moim ramieniu i delikatnie odciąga mnie do tyłu.
- Ty nie - mówi spokojnie - Nie możesz się przemęczać - z troską dotyka mojego brzucha.
- Peeta - wzdycham z irytacją, ale kiedy ilustruje mnie on zatroskanym wzrokiem poddaje się i opieram o jeden z blatów. Wiem, że gdybym pomogła, nic by mi się nie stało, nie chcę jednak urazić Peety.
Haymitch wybucha śmiechem i klepie Peete po plecach:
- Twoja odpowiedzialność mnie przeraża - Dziwie się skąd Haymitch wie o ciąży, a na pewno wie, gdyż po chwili dodaje, że dziecku nic nie będzie - Effie mi powiedziała - prostuje mentor, kiedy widzi moją zdziwioną minę - Gratulacje.
Peeta i Haymitch zabierają się za mycie naczyń, a ja podchodzę do jednego z okien. Przyglądam się całej Wiosce Zwycięzców i staram się zakodować zmiany, jakie w niej zaszły odkąd opuściłam Dwunastkę. Mój wzrok zatrzymuje się w jednym miejscu, na jednym z domów, stojących na około dziedzińca.
- Peeta... - mówię cicho, nadal nie spuszczając wzroku z budynku.
- Tak?
- Chcę iść do mojego domu.
Haymitch upuszcza jeden z talerzy, który cudem nie zbija się uderzając o podłogę.
- Nie ma mowy! - mówi - Nie pójdziesz, ktoś cię może zauważyć.
- Nie pytałam o zgodę - odcinam się - Z resztą i tak nikt tu się nie zapuszcza.
- Nie sądzę żeby był to dobry pomysł - mówi Peeta.
- Nie możecie mi tego zabronić - protestuje i ze złości ściskam dłonie w pięści.
- Katniss nie bronie ci tego - Peeta podchodzi do mnie i kładzie dłonie na moich ramionach - Ale zrozum, że jest to niebezpieczne. Jeśli cię zobaczą...
- Peeta proszę - szepczę do niego - Tylko na pięć minut.
Peeta wciąga głośno powietrze i odwraca się w stronę Haymitcha z pytaniem w oczach, a mentor podnosi ręce w geście poddania się.
- No dobrze - zgadza się Peeta - Ale tylko na chwilę i idę z tobą. Do tego masz mnie słuchać, jeśli powiem wracaj - wrócisz.
Kiwam głową na znak zgody i całuje go w policzek.
- W takim razie chodźmy - mówię i ruszam w stronę drzwi.
- Teraz? - dziwi się Haymitch - Nie wolisz zaczekać do wieczora, będzie ciemno więc ciężej będzie was zauważyć.
- Jeśli pójdę wieczorem to będę musiała zapalić światła w domu, aby cokolwiek zobaczyć - tłumaczę - Wtedy na pewno ktoś zwróci na to uwagę.
- W sumie to masz racje - potakuje Haymitch - Ale...
Nie słucham co mentor ma mi do powiedzenia, gdyż biegnę już w stronę wyjściowych drzwi. Chwytam za klamkę i otwieram drzwi na oścież. Zimny wiatr smaga moją twarz, a zapach Wioski Zwycięzców przywołuje przeróżne wspomnienia.
-Katniss! - Peeta ciągnie mnie za koszulkę i wciąga z powrotem do domu - Czekaj.
- O co chodzi? - wzdycham z irytacją, kiedy Peeta zatrzaskuje drzwi.
- Nie możesz tak po prostu wyskoczyć z domu - Peeta wydaje się lekko zmieszany - Najpierw muszę sprawdzić czy aby na pewno nikogo tu nie ma.
Zirytowana opieram się o ścianę, a Peeta z ostrożnością uchyla drzwi i wystawia głowę na zewnątrz. Po kilkunastu sekundach macha na mnie ręką i mówi:
- Nikogo nie ma. Musimy jednak pokonać drogę biegiem, gdyż ktoś może się tu przypałętać.
- Uważajcie na siebie - Haymitch pojawia się za nami i opiera się o balustradę - Jeśli cokolwiek was zaniepokoi natychmiast wracajcie.
- Tak zrobimy - zgadza się Peeta - Chodźmy.
Zbiegamy po schodkach i biegiem ruszamy w stronę mojego domu. Mamy do pokonania sporą odległość, więc w połowie dostaję zadyszki i z trudem łapię powietrze. Peeta ma ten sam problem, narkotyk znacznie go osłabił, więc jest to dla niego morderczy dystans.
Kiedy docieramy na miejsce, Peeta łapie mnie za nadgarstek i odwraca twarzą w jego stronę.
- Masz mnie słuchać - mówi - Jeśli cokolwiek by się stało spełnisz moje polecenie, jasne? Teraz nie działasz na własną rękę, nie możesz być nieodpowiedzialna. Nie stracę cię nigdy więcej i nie stracę jej - to mówiąc, spogląda z czułością na mój brzuch - Jesteś odpowiedzialna za was obie.
- Wiem - odpowiadam krótko i obejmuje Peete. Całuje go szybko w usta i zanim zdąży on zareagować, wspinam się już po schodach i napieram na wejściowe drzwi. Ustępują one po chwili z charakterystycznym skrzypnięciem.
Wchodzę do środka i wręcz zamurowuje mnie. Nie dlatego, że nastąpiły tu jakieś zmiany, tylko dlatego, że zupełnie nic się nie zmieniło. Wszystko wygląda tak, jakbym nigdzie nie wyjeżdżała. Moją nieobecność zdradza tylko wszechobecny kurz, który pokrywa meble wokoło mnie.
Nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo chciałam tu przyjść. Nie umiem tego wytłumaczyć. Przyciągnęła mnie tu niezrozumiała siła, która chwyciła moje serce. Może to tęsknota i zwykła ludzka ciekawość mnie tu sprowadziła?
- Katniss - Peeta pojawia się za mną, zamyka drzwi i kładzie dłoń na moim ramieniu - Wszystko w porządku?
- Tak - odpowiadam po chwili namysłu.
Nabieram głośno powietrza. Pierwsze kroki kieruję do kuchni. Obserwuje wszystko uważnie, starając się wyłapać choćby te najmniejsze, nawet nic nie znaczące zmiany. Nic jednak nie wpada mi w oko.
Następnie kieruję się do salonu, jadalni i gabinetu. W każdym pokoju moje myśli są atakowane różnorodnymi wspomnieniami. W jednym widzę wesołą Prim, w drugim uśmiechniętą mamę. Nie sądziłam, że moje wspomnienia mogą być aż tak realne, od czasu do czasu odnoszę uczucie, że moja rodzina naprawdę jest obok mnie, to niesamowite i za razem straszne.
Po ponad kwadransie sprawdzania parteru, wchodzę na pierwsze piętro. Oszczędzam jednak sobie zaglądania do pokoju Prim i mamy, to sprawiłoby mi niewyobrażalny ból. Odwiedzam jednak mój pokój. Tutaj także nie zauważam żadnych zmian. Łóżko wygląda tak jak je zostawiłam kilka miesięcy temu: kołdra jest zwinięta, prześcieradło pomięte, a poduszki zwisają na krawędziach.
Peeta ciągle dotrzymuje mi kroku, więc dzięki jego towarzystwu odważnie wkraczam w głąb sypialni. Wiem czego chce, wiem dlaczego pod chociaż jednym względem tu przyszłam.
Podchodzę do szafy i jednym szarpnięciem otwieram jej drzwi. Czuję ulgę kiedy uświadamiam sobie, że tutaj także wszystko jest w porządku. Wyciągam ręce i jednym, zwinnym pociągnięciem ściągam z wieszaka skórzaną kurtkę mojego taty. Przyciskam ją do siebie i wtulam w nią twarz. Nadal nie straciła swojego zapachu. Zarzucam ją na siebie i starając się pohamować łzy odwracam się do Peety.
-To wszystko - oznajmiam cicho - Możemy wracać.
Peeta skina głową, ale zamiast się odwrócić i wyjść, podchodzi do mnie i przytula mocno.
-Spokojnie - szepcze w moje włosy.
Obejmuje Peete za szyję i pozwalam łzą płynąć. Po kilku minutach podnoszę głowę i składam na jego ustach czuły pocałunek. To pomaga, czuję się bezpieczna.
Wiem także, że muszę być silna - dla niego i dla dziecka.
- Chodźmy - Peeta łapie mnie za rękę i sprowadza w dół po schodach.
Wchodzimy do salonu, omiatam ostatnim spojrzeniem to pomieszczenie i odwracam głowę.
Peeta uchyla drzwi i natychmiast je zatrzaskuje. Na jego twarz maluje się strach i zaskoczenie.
- Co ... - nie kończę pytania, gdyż Peeta przykłada mi palce do ust i szepcze:
- Ciii...
Puszczam jego dłoń i ostrożnie przysuwam się do małego okienka, wychodzącego na dziedziniec.
Zapiera mi dech w piersiach, a serce niebezpiecznie przyspiesza. Igiełki strachu przeszywają moje ciało, a w gardle formuje się wielka gula.
Nie wierzę temu co właśnie widzę. W stronę domu Haymitcha, szybkim krokiem idzie około tuzin strażników. Z czasem kiedy zbliżają się oni do budynku, mój strach rośnie.
Haymitch się mylił, znaleźli nas.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz