sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 33

Miałam niespełna cztery lata kiedy Prim przyszła na świat. Pamiętam jak tata zaprowadził mnie do naszego małego pokoiku i wskazał na łóżko, na którym leżała mama z małym zawiniątkiem na rekach. Podeszłam tam powoli i prawie że bezszelestnie. Zaparło mi dech w piersiach kiedy mama z uśmiechem odsłoniła twarz mojej malutkiej siostrzyczki. Czułam wtedy bezgraniczną radość, która objęła całe moje ciało. Podniosłam rękę i pogłaskałam Prim po jej główce, na której zauważalny już był złotawy meszek. Już wtedy planowałam wszystko czego ją nauczę i o czym jej opowiem. Przysięgłam sobie, że będę o nią dbać i i bronić przed złem całego świata. Uważałam się wtedy za najszczęśliwszą osobę na świecie i byłam pewna, że już nigdy w życiu nie będę czuła tak wielkiej radości.
A jednak się myliłam. To co czuję teraz, kiedy obejmuje Peete, uważanego jeszcze niedawno przeze mnie za zmarłego, jest nieporównywalnie z tamtym szczęściem. Wplatam palce w jego włosy i przykładam czoło do jego czoła. Oboje placzemy, ale nie odzywamy się ani słowem. Chłonę jego widok, zapach, czy nawet bliskość, której tak okropnie mi brakowało. Myślałam, że zostałam sama. Myślałam, że najważniejsza osoba w moim życiu nie żyje. Zaczynam zastanawiać się jak doszło do tak okrutnego i bolesnego w skutkach nieporozumienia. Odganiam jednak szybko te myśli i znów skupiam się na Peecie. Teraz istnieje dla mnie tylko on. Nadrabiam stracone chwile, tuląc się do niego i powtarzając co chwila z niedowierzaniem jego imię.
-Peeta...- szepczę.
-To ja - odpowiada drżącym głosem i przyciska mnie mocniej do siebie.
Nie hamuje łez, pozwalam im swobodnie płynąć. Nie przeszkadzają mi, gdyż są to szczere łzy szczęścia, które tak długo nie gościły już na moich policzkach.
Gdyby kilka minut temu ktoś powiedział mi, że za chwile po raz kolejny będzie mi dane ujrzeć i dotknąć Peete, za nic bym mu nie uwierzyła. Mój umysł zakodował sobie, że mój narzyczony nie żyje. Byłam o tym przekonana, wmawiałam sobie, że on zginął, gdyż nie uchroniłam go przed śmiercią na arenie. Nie jestem w stanie pojąć co się dzieje.
Peeta ujmuje moją twarz w swoje dłonie i obdarowuje mnie zatroskanyn uśmiechem. Nie jestem w stanie odwzajemnić uśmiechu, gdyż szok nadal mnie nie opuścił. Zamiast tego z moich oczu wylewa się jeszcze większy strumień łez. Peeta ociera je i składa na moich skroniach czuły pocałunek. Zaciskami oczy i staram się zapamiętać wszystko, co się teraz dzieje. A co jeśli to tylko sen? Co jeśli Peeta istnieje tylko w mojej wyobraźni? Jeśli tak, to muszę wszytko z niego zapamiętać, aby wracać później do tych niesamowitych chwil.
-Katniss jestem tu - szepcze Peeta do mojego ucha, tak jakby poznał moje myśli - Już nigdy cię nie zostawie, nigdy.
Uśmiecham się mimowolnie i otwieram oczy. Pochłaniam widok jego twarzy i jego zapach. Nadal nie wierzę w moje szczęście. Peeta do mnie wrócił, znów mam go na wyciągnięcie ręki.
Nasze oczy się spotykają. Zatapiam się w błękicie jego tęczówek, którego tak strasznie mi brakowało.
Z galpującym sercem obserwuję, jak Peeta zbliża się do mnie tak, że nasze usta dzielą centymetry. Uspokajam się kiedy jego wargi odnajdują moje usta. Peeta czule przyciska mnie do siebie i całuje w taki sposób, że robi mi się słabo. Przylgnęliśmy do siebie, całkowicie zatraceni w naszych uczuciach. Był to długi, z początku czuły pocałunek, który pod wpływem żaru tęsknoty zmienił się w namiętne doznanie. Nie odrywaliśmy od siebie tak długo, aż zabrakło nam powietrza. Wciągnęłam je z głośnym sykiem i spojrzałam na Peete. Na policzkach miał czerwone rumieńce, czoło pokrywały kropelki potu, a w oczach ujrzałam iskry szczęścia i pożądania, będącego efektem długotrwałej rozłąki. Był piękny, idealny. Był mój.
Po raz kolejny wtuliłam się w mojego narzeczonego i zamknęłam oczy. Jedyne co teraz odczuwałam to radość. Dałam sobie nawet spokój z ciekawością i pytaniami, których miałam na pęczki. Siedzieliśmy tak na podłodze, tuląc się do siebie. Przylożyłam ucho do klatki piersiowej Peety i ze spokojem słuchałam bicia jego serca, które było dla mnie najpiękniejszą muzyką.
Nasz spokój przerwały kroki na korytarzu. Do pokoju wszedł Haymitch, a kiedy zobaczył nas razem, tulących się do siebie, uśmiechnął się, a jego oczy zaszły łzami. Nigdy nie widziałam, żeby Haymitch płakał, a jednak.
Po Haymitchu do pokoju weszła Effie ze śpiącym Nickiem na rękach. Na jej twarzy najpierw odmalowuje się strach, później zdziwienie, a wręcz szok, a na koniec gości na niej szczęście i szeroki uśmiech. Oddaje ona delikatnie Nicka w ramiona Haymitcha i truchta w naszą stronę. Kuca obok nas i obejmuje naszą dwójkę.
- Boże Peeta - wydukała Effie, a jej oczy zaszły łzami - Ty żyjesz...
Uświadamiam sobie, że dla Effie to także jest szok, gdyż odrazu przed Igrzyskami została zabrana do Kapitolu, gdzie nikt jej o niczym nie informował. Tak samo jak ja była ona przekonana o jego śmierci.
Tulimy się tak przez chwilę, po czym Effie wstaje i otrzepuje swoją spódnice oraz ukradkiem ociera łzy.
Podchodzi ona do kanapy, na której już siedzi Haymitch z Nickiem na rekach. Effie siada obok nich i ze zmęczeniem opiera głowę na jego ramieniu.
-Usiądźmy - proponuje Peeta i wskazuje na drugą kanapę, ustawioną pod oknem - Spokojnie, nie puszczę twojej ręki na ani sekundę.
Kiwam głową i wstaję z podłogi. Siadam obok Peety i po raz kolejny się w niego wtulam.
Haymitch spogląda na mnie z troską i pyta:
- Jeśli chcesz to opowiemy ci o wszystkim co naprawdę się zdarzyło, poznasz prawdę. Widzę jednak, że jesteś zmęczona, więc jeśli chcesz to poczekamy z tym do jutra.
- Nie - protestuję - Chcę znać prawdę...
- Katniss - uspokaja mnie Peeta - To może zaczekać. Wiem, że zobaczenie mnie żywego było dla ciebie wielkim szokiem, więc...
- Peeta - przerywam mu, czule dotykając jego policzka - Chcę wiedzieć...Mam tak wiele pytań do zadania, tak wiele jest dla mnie niewyjaśnionym. Nie zasnę, jeśli się nie dowiem.
- No dobrze - wzdycha Haymitch - To dość skomplikowane, ale z naszą pomocą wszystko zrozumiesz.
Kiwam głową, a Haymitch zaczyna opowieść.
- Przed rozpoczęciem Igrzysk umówiłem się z Philipem, że wspólnymi siłami wyciągniemy was wszystkich z areny. Plan jednak spalił na panewce, gdyż urwał mi się z nim kontakt i w żaden sposób nie umiałem go odbudować. Postanowiłem więc działać na własną rękę. Albo się uda, albo nie. I udało się, lecz tylko po części. W ostatni dzień Igrzysk zakradłem się na kapitolińskie lotnisko, do jedego z hangarów i ogólnie rzecz biorąc przejąłem jeden z poduszkowców, który okazał się być tym, który wyciąga was z areny. Powiem wam, że strażnicy szybko kupili bajeczke o nagłym zebraniu..
- Jak? - zdziwiłam się - Przecież wiedzieli, że jesteś mentorem.
- Och skarbie to było dziecinnie proste, dopiero później zaczęły się schody - uśmiechnął się Haymitch - Z pomocą jednego ze znanych mi stylistów zmieniłem się w dowódcę strażników, przec co mnie oni nie poznali. W poduszkowcu na bierząco oglądałem Igrzyska i kiedy zobaczyłem, ze rozpoczęła się zaplanowana przez nas akcja ruszyłem w stronę areny.
Domyslilam się, że mówiąc "akcja" miał na myśli działania Evy, związane z uśpieniem nas.
- Kiedy tam przybyłem - kontynuuje Haymitch - Było już za późno. Udało mi się wyciągnąć tylko Peete. Czekałem na ciebie, ale kiedy się okazało, że wygrałaś, czym prędzej stamtąd odleciałem. Uniósłem poduszkowiec najwyżej jak mogłem, aby ominąć radary Kaiptolu, które ustawione były na niższej wysokości. Faktem jest że ryzykowałem wtedy moje i Peety życie, ale udało mi się w końcu niezauważenie przemknąć do Dwunastki. Lądowałem na wielkiej polanie, w lesie pomiędzy Dwunastym, a Jedenastym dystryktem. Resztę drogi pokonaliśmy pieszo, a bardziej ja pokonałem, gdyż musiałem na pół wlec, a na pół nieść Peete. Był nieprzytomny.
- Jak długo trwał ten stan? - pytam, a moje plecy przenika nieprzyjemny, zimny dreszcz.
- Pytasz jak długo był nieprzytomny? - zadumał się Haymitch - Jakieś trzy, może cztery dni.
Przełykam ślinę i zadaję najbardziej nękające mnie pytanie:
- Philip mówił, że dopiero po Igrzyskach zorientował się, że narkotyk, który podaliście Peecie, Johannie i innym, w połączeniu z jadem os gończych, który nadal nie opuścił jego organizm jest śmiertelny. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie żyjesz - te zdanie skierowałam tylko do Peety - Jak to możliwe, że przeżyłeś.
- Widzisz , jadu jest już bardzo mało w moich żyłach - wyjaśnia Peeta glaszcząc mój policzek - Dlatego nic mi się nie stało, jestem zdrowy.
- Wątpię, aby słowo "zdrowy"określało twój stan - bruknął Haymich.
- Jego stan? - spojrzałam z przerażeniem na Haymitcha, później znowu na Peete.
- Nic mi nie jest - broni się Peeta, choć wiem, że kłamie. On tylko próbuje oszczędzić mi cierpienia.
- Nic mi nie jest to dość okrojony opis - westchnął Haymitch - Peeta jest chory i to poważnie.
Moje serce przeszywa bolesne ukłucie. Spoglądam na mojego narzeczonego i staram się wyczytać wszystko z jego twarzy, jak z otwartej księgi.
- Jad dostatecznie osłabił moje serce - szepcze Peeta, nie przestając głaskać mnie po głowie - Narkotyk, który mi wstrzyknięto pogorszył sprawę. Choć z zewnątrz wyglądam jak okaz zdrowia, wewnątrz jestem wrakiem człowieka. Jestem okropnie osłabiony, podstawowe czynności sprawiają mi trudność. Po przejściu kilkunastu stopni schodów dostaje duszności i zaczyna mi się kręcić w głowie - ton Peete przeszedł w smutny szloch - Nie umiem nawet podnieść worka z mąką...
Peeta wtula się we mnie i chowa głowę pod moim ramieniem. Ostatnie wydarzenia zniszczyły naszą psychikę, a teraz to... To koszmar, z którego w żaden sposób nie jesteśmy w stanie się obudzić.
- Dochodzi północ - mówi cicho Haymich - Musicie się przespać..
- A co ze strażnikami - pytam cicho - Znajdą nas tu...
- Spokojnie jesteśmy bezpieczni, do czasu... Nikt nie zapuszcza się do Wioski Zwycięzców odkąd ponownie wyszliście na arenę. Ludzie mówią, że nad tym miejscem krąży niebezpieczne fatum i dotknie ono każdego kto postawi tu stopę. Do tego dzięki małej pomocy Śliskiej Sae po dystrykcie rozeszła się plotka, że są tu wszędzie pozakopywane miny - Haymitch parska śmiechem, ale po chwili kontynuuje wyjaśnienia - Kilka razy widziałem strażników, którzy stawali pod bramą i kłócili się, który pierwszy wejdzie, aby sprawdzić to miejsce. Był to przezabawny widok, gdyż oni także się boją i w końcu żaden z nich nie postawił tu stopy. Narazie jesteśmy bezpieczni, bo szczerze mówiąc sądzę, że zaczną cię szukać po lesie, więc krzyżyk im na drogę.
Uśmiecham się mimowolnie, bo chodź radość mnie nadal nie opuściła to w moim sercu zagościł również niepokój.
- No już - pogania nas Haymitch - Idźcie spać. My z Effie musimy jeszcze porozmawiać.
Spoglądam na Peete, który odpowiada na moje spojrzenie kojącym uśmiechem. Nadal trzymając się za rękę, wstajemy z kanapy i kierujemy się w stronę schodów. Na pierwszym piętrze znajduje się kilka pokoi, które stoją puste od wielu lat. Haymitch zamieszkuje ten dom już ponad ćwierć wieku, ale jest on jedynym domownikiem. Jeden pokój służy mu za sypialnie, reszta jest więc do naszej dyspozycji.
Pomagam Peecie wejść po schodach, gdyż faktycznie sprawia mu to trudność. Kiedy docieramy na piętro, spoglądam na niego ukradkiem i nadal nie mogę uwierzyć, że on żyje.
-Haymitch udostępnił mi ten pokój - mówi Peeta, wskazując na ostatnie drzwi - Jeśli chcesz to możesz spędzić tę noc ze mną. Zrozumiem jednak, jeśli się nie zgodzisz. Byłem dla ciebie umarły, przekreśliłaś mnie i jeśli cię do siebie zraziłem to zrozumiem, że nie chcesz...
Zamykam mu usta pocałunkiem. Nie chcę dlużej tego słuchać.
- Peeta - szepczę mu do ucha - Nie wierzę, że tak myślisz.
Peeta uśmiecha się do mnie, jakby moje słowa sprawiły mu nieopisaną radość. Odwzajemnia uśmiech i mocniej zaciskami dłoń na jego dłoni.
Wchodzimy razem do pokoju, uśmiechając się do siebie. Panuje tam nieprzenikniona ciemność i tylko księżyc, którego światło wpada przez okna i rozświetla choć w małej mierze te pomieszczenie.
Siadamy z Peetą na łóżku i patrzymy sobie głęboko w oczy. Marzyłam o tej chwili, a teraz nie wiem co mam powiedzieć, od czego mam zacząć.
- Ten chłopczyk to synek Finnicka i Annie, tak? - pyta Peeta przerywając nasze milczenie.
- Tak - odpowiadam cicho - Skąd wiesz?
- Domyśliłem się. Te rude włosy i błękitne oczy mogą należeć tylko do dwóch, znanych mi osób.
- Został sam - wzdycham - Nie ma nikogo na świecie.
- Myślę, że Effie się nim zajmie - uspokaja mnie Peeta - Przy niej nic mu nie grozi.
Kiwam głową i nagle nachodzi mnie myśl czy Peeta i Heymitch oglądali tournée, albo mój wywiad z Ceasarem. Myślę, że nie, gdyż  po pierwsze nie zauważyłam tu telewizora, a po drugie na pewno któryś z nich zacząłby temat. W takim razie Peeta nie wie o ciąży, nie wie, że będzie ojcem.
Wtulam się w niego i zaciskam palce na jego koszuli. Peeta uśmiecha się i zaciska swoje ramiona wokoło mnie.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wróciłeś - szepczę - Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę...
- Spokojnie - odpowiada Peeta - Teraz jestem przy tobie, nie zostawię cię - Uśmiecham się do niego, a on składa na moich ustach czuły pocałunek.
W pokoju jest dość ciepło, więc zrzucam z siebie gruby sweter, który zarzuciłam na siebie przed ucieczką z Pałacu Sprawiedliwości. Odkładam również na małą szafeczkę nocną broszkę z kosogłosem i sięgam do kieszeni spodni, aby wyjąć z nich perłę.
- Nadal ją masz - na twarzy Peety maluje się szczere zdziwienie - Myślałem, że...
- Perła była jedyną pamiątką jaka mi po tobie została - odpowiadam spokojnie - Jest dla mnie bardzo ważna.
- Uchylę okno - mówię, a Peeta kiwa głową. Nadal pamiętam, że zasypia on tylko przy oknach, więc wykonując ten drobny i w sumie mało znaczący czyn, udowadniam mu moją miłość do niego.
Odwracam się od okien i kieruję się w stronę łóżka.
- Katniss - szepcze nagle Peeta i podpiera się na łokciach. Zastanawiam się o co mu chodzi, zachowuje się tak jakby zobaczył coś zaskakującego i dziwnego. Po chwili orientuję się, że patrzy on na mój brzuch.
Otwieram usta, ale nie wiem co mam powiedzieć. W tym całym zamieszaniu zapomniałam powiedzieć mu o dziecku.
Podchodzę szybko do łóżka i chwytam dłoń Peety. Przykładami ją do mojego brzucha i ze łzami w oczach obserwuje jego reakcję.
Peeta wytrzeszcza oczy i nieświadomie otwiera usta. Spogląda to na mnie, to na swoją dłoń. Przez ponad minutę stoję w bezruchu, a Peeta zszokowany wpatruje się mi w oczy. Nagle obejmuje mnie w pasie oboma rękami i przykłada policzek do mojego brzucha. Wplatam mu palce we włosy, a na mojej twarzy pojawia się delikatny uśmiech.
Po chwili Peeta wstaje i przyciąga mnie do siebie. Wtulam się w niego i zaciskam palce w jego włosach.
-Dziękuję - szepcze mi Peeta do ucha, a ja czuję, że do oczu napływa mi co raz więcej łez.
Przełykam ślinę i mocno nabieram powietrza. Przykładam czoło do czoła Peety i uśmiecham się do niego.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę - mówi Peeta i uśmiecha się szeroko, odsłaniając zęby.
-To dziewczynka..- szepczę- Będziemy mieli córkę...
Nagle w przypływie euforii, Peeta podnosi mnie i okręca wokoło siebie. W jego oczach widzę szczęście. Czyste, szczere szczęście.
Następnie kładzie mnie delikatnie na łóżko, nadal nie przestając się uśmiechać.
Nie miałam pojęcia, że można być tak szczęśliwym i to jeszcze w tak strasznych czasach. Moja radość sięga granic, a radość Peety ewidentnie je przekracza. Wiedziałam, że chciał on mieć dzieci, ale nie miałam pojęcia, że będzie tym aż tak szczęśliwy.
Peeta kładzie się obok mnie, a ja wtulam się w niego. Obdarowuje mnie on jeszcze jednym, czułym pocałunkiem. Kładę dłoń na jego policzku i szepczę:
- Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiada.
Zamykam oczy. Czuję oddech Peety na mojej twarzy, słyszę bicie jego serca. Po raz pierwszy od kilku miesięcy zasypiam w szczęściu i nadziei na lepsze jutro. Czuję się bezpieczna.




3 komentarze: