wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 32

Wywiad strasznie mi się dłużył. Ceasar zadawał mi wiele pytań, a ja recytowałam z pamięci słowa, których kazał nauczyć mi się Snow. Publiczność wiwatowała i ciągle biła brawa. Kiedy Flickerman nawiązywał do śmierci Primrose, Peety, czy innych moich przyjaciół z trudem hamowałam łzy. Czułam pieczenie pod powiekami, ale dzielnie wytrwałam chwile słabości. Ceasar wiedział, że zadaje mi ból, ale nie przejął się tym zbytnio, gdyż bez ustanku drążył bolesny temat.
Po wywiadzie w eskorcie kilku strażników, wróciłam razem z Veronicą do rezydencji prezydenta Snowa. Dochodziła północ kiedy weszłam do mojego pokoju. Byłam wykończona.
- Nareszcie jesteś - Johanna leżała na łóżku z książką na brzuchu - Jak było?
Wywracam oczami i dosłownie padam na łóżko. Nie mam sił na rozmowę.
- Rozumiem - szepcze Johanna i podchodzi do mnie na palcach - Jutro porozmawiamy... Oczywiście jeśli będziesz miała na to ochotę.
Johanna zarzuca na mnie miękki koc i poprawia moją poduszkę.
- Dobranoc Katniss - mówi kojącym tonem Johanna i wraca na swoje łóżko.
Chciałam zasnąć, ale sen nie przychodził. Leżałam więc przez kilkanaście minut i tępo wpatrywałam się w popękany sufit.
 Kiedy usłyszałam równomierny oddech Johanny doszłam do wniosku, że moja współlokatorka śpi. Jeżeli chcę płakać to teraz jest do tego idealna okazja. Tego dnia nagromadziło się we mnie wiele negatywnych emocji, a płacz pomoże mi się pozbyć choć części z nich.
Tej nocy nie było mi jednak pisane poczuć smaku słonych łez. Chciałam płakać, ale o dziwo płacz nie nadchodził.
Po kolejnej godzinie bezsensownego liczenia pęknięć na suficie, zawładnęło mną uczucie zmęczenia i po chwil otulił mnie sen.

...

Kolejnych kilka dni minęło mi tak samo szybko, jak minione miesiące. Przez cały tydzień bez przerwy przygotowywałam się do tournee. Powtarzałam przemowy, przymierzałam stroje, które projektowała mi Veronica i spotykałam się ze Snowem, aby ostatecznie omówić cały przebieg tournne.
Okazało się, że w trasę ruszę tylko z Effie, nawet Johanna zostaje w Kapitolu.
Nadszedł dzień, którego tak strasznie się obawiałam. Już dziś wyruszę w trasę i odwiedzę każdy z dystryktów. Nie mam pojęcia czy sobie poradzę. Wiem, że prawie wszyscy obywatele Panem, oprócz kapitolińczyków nie są zadowoleni z powrotu rządów Snowa, a co dopiero z powrotu Głodowych Igrzysk. Niestety nie ma mowy o jakimkolwiek powstaniu, gdyż brakuje broni, a przede wszystkim ludzie stracili pewność siebie...
- Katniss - z zamyślenia wyrywa mnie głos Effie, która przed chwilą weszła do mojego pokoju - Dochodzi południe, prezydent powiedział, że już czas.
- Dobrze - odpowiadam cicho i poprawiam broszkę, którą przypięłam do mojej kamizelki. W ręce ściskam perłę od Peety, która dodaje mi pewności siebie.
Wstaję z łóżka i nieśmiało człapię w stronę drzwi.
- Katniss, czekaj - Johanna podbiega do mnie i mnie obejmuje - Poradzisz sobie, wiem to. Nie mogę z tobą jechać, ale obiecuję, że będę trzymała za ciebie kciuki.
- Dziękuję - szepczę i składam pocałunek na policzku mojej przyjaciółki.
Puszczam Johanne i wychodzę na korytarz. Czeka tam na mnie Effie i kilku strażników.
- Idziemy - mówi jeden z nich i wskazuję ręką kierunek, w który musimy się udać.
Po kilkuminutowym spacerze po krętych korytarzach rezydencji, trafiamy do głównego holu. Czeka tam na nas Snow. Obok prezydenta stoi Amelia, na której twarzy widnieje smutny uśmiech.
- Panno Everdeen! - krzyczy Snow i podchodzi do mnie - Życzę powodzenia... - prezydent uśmiecha się nieprzyjemnie - Liczę, że się na pani nie zawiodę.
Skinam głową i spoglądam na Amelie.
- Powodzenia Katniss - mówi dziewczynka. Uśmiecham się do niej i odwracam się w stronę Effie, która w towarzystwie pięciu strażników czeka na mnie przy drzwiach.
Przechodząc przez prób, słyszę jeszcze śmiech Snowa i słowa, na których dźwięk, przechodzi mnie zimny dreszcz:
- I niech los zawsze pani sprzyja!
Wychodzimy przed rezydencje Snowa, po którą czekał na nas czarny samochód. Wsiadamy do pojazdu i po kilku minutach dojeżdżamy na stacje kolejową. Przez całą drogę ukradkiem przyglądałam się Effie. Miała smutną i zadumaną twarz. Wpatrywała się w mijane przez nas budynki. W jej oczach widziałam łzy i tęsknotę. Z resztą się jej nie dziwię. Kapitol to jej dom, tu się wychowała, a teraz po raz kolejny go opuszcza.
Na stacji wita mnie tam tłum roześmianych i wiwatujących kapitolińczyków. Effie cicho informuje mnie, abym zatrzymała się przed drzwiami pociągu i nacieszyła oczy obecnych tu ludzi. Stoję sztywno przez kilkanaście minut, a w spoconej dłoni nadal zaciskam perłę.
- Chodźmy Katniss - mówi Effie i ciągnie mnie lekko za rękaw - Już południe, czas ruszać.
Skinam głową i stawiam stopę na pierwszym stopniu schodków, prowadzących do wagonu. Kiedy drzwi się za mną zamykają, pociąg rusza i w mgnieniu oka nabieramy maksymalnej szybkości, do której na początku ciężko mi jest się przyzwyczaić.
Pociąg wygląda tak jak go zapamiętałam. Podróżowałam nim już tak wiele razy, że prawie w ogóle nie czuję się tu obco. Ściany obite boazerią, błyszcząca podłoga, drogie ozdoby, nic się nie zmieniło.
- Jeszcze dziś wczesnym wieczorem będziemy w Jedynce - informuje mnie Effie - Mamy więc trochę wolnego czasu. Ja niestety mam kilka spraw na głowie, więc nie mogę dotrzymać Ci towarzystwa...
- Nie szkodzi - mówię i rozglądam się po pociągu - Przejdę się.
Effie nie zadaje mi pytań, tylko skina głową i w ciszy kieruję się do wagonu restauracyjnego. Odwracam się na pięcie i obieram wyznaczony przez siebie cel. Kieruję się do ostatniego wagonu w pociągu.
Kiedy docieram na miejsce z trudem hamuję łzy. Jak na złość przypominam sobie moją rozmowę z Peetą podczas tournee. Proponował mi wtedy przyjaźń, rozmawialiśmy o naszych ulubionych kolorach. Nigdy nie zapomnę, że ulubionym kolorem Peety był pomarańczowy, ale nie jaskrawy. Pomarańczowy jak zachód słońca...
Siadam na kanapie i wpatruję się w drzewa, które mijamy z niewiarygodną szybkością. Wpatrywanie się w jeden punkt często powoduje u mnie senność, teraz także się tak dzieje. Powieki zaczynają mi ciążyć, więc prawie nieświadomie kładę się na kanapie i zamykam oczy. Tulę się do malutkiej perły, którą nadal ściskam w ręce i w mgnieniu oka zasypiam.

...

- Katniss - piskliwy głos Effie wyrywa mnie ze snu - Już jesteśmy, musimy wychodzić.
Otwieram oczy i zaspanym wzrokiem spoglądam na twarz mojej opiekunki. Natychmiast orientuję się, że Effie płakała. Na widok jej poczerwieniałych i opuchniętych oczu ściska mi się serce. Nie muszę jednak pytać dlaczego płakała, gdyż doskonale to wiem. Obecna sytuacja przerasta moją opiekunkę, Effie jest zbyt delikatna, a niedawne wydarzenia wytrąciły ją z równowagi.
Wstaję z kanapy i poprawiam moje włosy, które splątały się po dość długiej drzemce. Podnoszę perłę, która spadła mi na podłogę i chowam ja do kieszeni moich spodni, w której będzie bezpieczna. Effie poprawia mi również moją broszkę, która trochę się przekrzywiła. Uśmiecham się krzepiąco do mojej opiekunki, na co ona również odpowiada mi uśmiechem.
Wychodzimy z pociągu i wsiadamy do samochodu, który wiezie nas pod Pałac Sprawiedliwości. Od razu po dotarciu na miejsce, zostaję wręcz wypchnięta na scenę.
Staję na środku estrady i z przerażeniem wpatruję się w tłum mieszkańców Dystryktu Pierwszego, którzy z niecierpliwością wyczekują tego, co mam im do powiedzenia.
Głośno przełykam ślinę i starając się, aby nie mówić drżącym głosem, zaczynam moją przemowę. Bałam się, że zdenerwowanie spowoduje, że zapomnę tekstu, ale na szczęście dokładnie go pamiętam i z udawanym przejęciem recytuję słowa, które tak naprawdę nie płyną z mojego serca. Czuję się tak, jakby przemawiał przeze mnie Snow, a ja jestem zwykłą marionetką w jego rękach.
Mówię o tym, że Rebelia była pomyłką i nie miała ona żadnego sensu. Wspominam, że bardzo żałuję moich czynów, a na koniec dodaję, że ludzie powinni nawrócić się na rządy Augusta Snowa.
Przez całą przemowę byłam silna, głos mi nawet zbytnio nie drżał, ale na samym końcu nie wytrzymałam napięcia... Po policzku spłynęła mi jedna, samotna łza, a na ułamek sekundy moja twarz przybrała zbolały wyraz, tak jakbym krzyczała: "To nie jest prawda, ja tak nie myślę".
Myślałam, że ludzie nie zauważą nagłej zmiany mojego nastroju. Niestety myliłam się, zauważyli.
Nagle dzieje się coś, czego za wszelką cenę chciałam uniknąć. Stojąca w pierwszym rzędzie kobieta o złocistych włosach podnosi lewą rękę do góry... Wykonuje gest z mojego dystryktu, oznaczający szacunek. Chcę krzyczeć, aby opuściła dłoń, ale głos więźnie mi w gardle. Nie mogę nic powiedzieć.
Następnie kolejna osoba podnosi rękę, potem jeszcze jedna, aż w końcu prawie wszyscy ludzie wykonują gest, przez który moje oczy zachodzą łzami.
Dziwę się dlaczego oni to robią. Czemu oddają mi szacunek, skoro przeze mnie zginęli ich bliscy. Do tego Jedynka zawsze była sprzymierzona z Kapitolem, więc nigdy nie spodziewałabym się takiego zachowania w tym dystrykcie. W pozostałych dystryktach jest to bardziej prawdopodobne, ale tutaj?
Krzyk wyrywa mnie z zamyślenia. Dzieje się to, czego najbardziej się obawiałam. Strażnicy przeciskają się przez tłum i wywlekają z niego kobietę, która pierwsza podniosła rękę. Wiem, że ją zabiją, wiem, że jej zachowanie sprowadziło na nią zgubę, a to wszystko z mojego powodu. Mam świadomość, że to przeze mnie kobieta zginie.
Ludzie zaczynają krzyczeć, na placu robi się zamieszanie. Do moich uszy dochodzą tylko niektóre słowa, które obywatele Jedynki wykrzykują w moją stronę: "Nie wierzymy", "Powiedz prawdę"...
Jeden strażników podbiega do mnie i ciągnie mnie za łokieć.
- Koniec przedstawienie - warczy mi do ucha - Idziemy.
Zostaję zaciągnięta do Pałacu Sprawiedliwości, gdzie czeka już na mnie Effie. Obie zostajemy odwiezione na stacje, gdzie wsiadamy do pociągu.
Effie uspokaja mnie, gdyż nadal jestem roztrzęsiona po zaistniałej niedawno sytuacji. Kiedy emocje opadają opiekunka informuje mnie, że noc spędzamy w pociągu. Jutro odwiedzimy kolejne dystrykty.
Wracam do mojego przedziału gdzie czeka na mnie kolacja. Nie apetytu, ale wmuszam w siebie trochę sałatki warzywnej i mojej ulubionej potrawki z jagnięciny. Po sytym posiłku idę wziąć szybki prysznic, a następnie kładę się do łóżka. Choć nie ma jeszcze dwudziestej to czuję się już okropnie zmęczona. Ten dzień był męczący, a jutrzejszy będzie jeszcze cięższy, gdyż odwiedzę aż trzy dystrykty. Kładę głowę na poduszce i zaciskam oczy. Pozwalam, aby pociąg ukołysał mnie do snu.

...

Wstałam wcześnie rano, gdyż już o godzinie ósmej miałam stawić się na głównym placu w Drugim Dystrykcie. Harmonogram dnia był bardzo ciężki, bo po wygłoszeniu przemowy w Dwójce, wsiadałam do pociągu i już w południe zaszczycałam swoją obecnością Trzeci Dystrykt. Ludzie w tych dystryktach, podczas moich przemów byli bardzo spokojni, w ciszy wysłuchiwali tego, co miałam im do powiedzenia. W ich oczach widziałam jednak bunt i niedowierzanie. Doszłam do wniosku, że mi nie wierzą. Z jednej strony cieszę się, że ludzie wiedzą jaka naprawdę jestem i że zauważają manipulacje moich słów. Z drugiej jednak strony na samą myśl, że nie spełniłam oczekiwań prezydenta, przechodzi mnie zimny dreszcz. 
- Katniss - z zamyślenia wyrywa mnie Effie, która stoi teraz w drzwiach mojego przedziału- Już jesteśmy.
Skinam głową i podchodzę do okna. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to błękit morza, które lśni w promieniach zachodzącego słońca.
- Czwórka - szepczę do siebie i od razu przypominam sobie błysk w oczach Finnicka, kiedy opowiadał o tym dystrykcie.
Chociaż nadchodzi wieczór, to mój harmonogram wskazuje, że dziś czeka mnie jeszcze przemowa w tym właśnie dystrykcie.
Wysiadamy z pociągu i pieszo udajemy się na plac pod Pałacem Sprawiedliwości. Jak się okazuje stacja jest bardzo blisko pałacu, więc docieramy tam w kilka minut. Od razu zostaję wypchnięta na scenę. 
Biorę głęboki wdech i zaczynam moją przemowę. Ludzie kręcą głowami. Wiem, że są świadomi tego, że to tak naprawdę nie moje słowa. Mówiąc przyglądam się ich twarzą. Widnieją na nich smutek, strach, nienawiść i złość.
Kiedy kończę przemowę, ukradkiem ocieram łzy, udając, że coś wpadło mi do oka. Tłum bije mi brawo, na które oczywiście nie zasłużyłam. Dziękuję im za uwagę i odwracam się na pięcie. Wchodzę do pałacu, ale zatrzymuje mnie krzyk:
- Panno Everdeen!- odwracam się i zauważam starszą kobietę, która wdrapuje się po schodach na estradę. Na rękach trzyma malutkie, około roczne dziecko. Strażnicy nie protestują, kiedy kobieta przekazuje mi malca.
- Zaraz - protestuję - O co chodzi?
- Nie mam pieniędzy, aby go wykarmić - warczy kobieta - Z reszta zobowiązywałam się, że zajmę się nim tylko na czas Igrzysk. Teraz to nie mój problem - kobieta odwraca się na pięcie i zeskakuje ze schodów - Nazywa się Nick - krzyczy i znika w tłumie.
Dopiero teraz orientuję się kogo trzymam na rękach. Znam jego błękitne, błyszczące włosy. Poznaję rudą czuprynkę, zmierzwioną przez wiatr. To synek Finnicka i Annie.
Nick zaczyna płakać, więc szybko wycofuję się z estrady i wpadam do Pałacu Sprawiedliwości. Effie podbiega do mnie i bierze malucha na ręce.
- Effie, nic nie rozumiem - mówię drżącym głosem - Przecież nie mogę się nim zająć.
- Cii - szepcze Effie, a ja nie wiem czy uspokaja ona mnie, czy Nicka, który przestaje nagle płakać - Tamta kobieta miała racje. Nick nie jest jej odpowiedzialnością, ja się nim zajmę.
- Ale - protestuję, gdyż przekazywanie sobie dziecka z rąk do rąk nie jest moim zdaniem na miejscu.
- Spokojnie - mówi opanowanym tonem Effie - Ja się nim zajmę. Ten maluch nie ma na tym świecie nikogo bliskiego.
Ściska mi się serce kiedy słyszę te słowa, wiem jednak, że to prawda. Jego rodzice nie żyją, jest sam jak palec. 
Ocieram łzy, które nie mam pojęcia kiedy zaczęły płynąć mi z oczu. 
- Chodźmy - mówi Effie, głaszcząc chłopczyka - Wszyscy musimy odpocząć.
Wracamy do pociągu i od razu udajemy się do wagonu restauracyjnego. Czeka tam na nas obiad, złożony z wielu cudownie pachnących dań. 
Effie sadza sobie Nicka na kolanach i karmi go ryżem, zmieszanym z marchewką. Ja zjadam kilka słodkich bułeczek i popijam to gorącą czekoladą. Dziękuję za posiłek i udaję się do mojego przedziału. Nie mam siły, aby brać prysznic. Odpinam tylko broszkę i kładę ją na moim stoliczku nocnym. Z kieszeni wyjmuję perłę, którą wrzucam do szufladki. Dosłownie padam na łóżko i w mgnieniu oka zasypiam. Tournee jest wyjątkowo męczące, nie spodziewałam się, że będzie aż tak ciężko... Najgorsze jest jednak to, że to dopiero początek.

...

Kolejne dni dłużą mi się niemiłosiernie. Codziennie odwiedzam po dwa lub trzy dystrykty, tak że szóstego dnia wieczorem, pociąg wjeżdża na stację w moim ukochanym, Dwunastym Dystrykcie. Przez poprzednie kilka dni nie działo się nic specjalnego. Wygłaszałam przemowy, uśmiechałam się sztucznie do publiczności, a ludzie bili mi nieszczere brawa. Owa rutyna strasznie mnie zmęczyła, ale dziś będzie inaczej, ponieważ dzisiejszą, ostatnią już przemowę wygłoszę przed moimi znajomymi i sąsiadami.
Gdy zegar wybija osiemnasta, pociąg leniwie wtacza się na stację w Dwunastce. Dosłownie przyklejam się do okna i wręcz pożeram wzrokiem cały dystrykt. Patrzę na wzgórza, obrośnięte lasami, do których zapuszczałam się w niedzielne popołudnia. Do oczu napływają mi łzy, kiedy przypominam sobie wszystkie szczęśliwe chwile, jakie tu przeżyłam.
Na stacji zauważam wiele znajomych twarzy i uśmiecham się do nich mimowolnie. Nareszcie jestem w domu.
Zostaję zaprowadzona na plac pod Pałacem Sprawiedliwości, gdzie nowy burmistrz wita mnie ze szczerym uśmiechem. Wchodzę na estradę i najlepiej jak tylko umiem wygłaszam przemowę, napisaną przez Snowa. Nerwy mnie opuściły,  już w ogóle się nie boję. Ludzie w ciszy i spokoju wysłuchują moich kłamstw, a ja jestem pewna, że wiedzą jakie naprawdę jest moje zdanie. Oni mnie znają, wiedzą jaka jest Katniss Everdeen. Tutaj nie jestem marną marionetką Snowa, tutaj jestem sobą.
Po przemowie ludzie biją mi brawo, a ja zauważam, że wielu z nich z trudem powstrzymuje się od wykonania gestu, za który na pewno zostaliby straceni. Przyjmuję tę myśl z ulgą, gdyż nie chciałabym, aby kolejni ludzie za mnie ginęli.
Po przemowie zostaję zaprowadzona do Pałacu Sprawiedliwości. Burmistrz podchodzi do mnie, aby mi pogratulować, a ja przyjmuję jego gratulacje z udawanym uśmiechem. 
Następnie strażnicy prowadzą mnie, Effie i Nicka do pokoi, w których spędzimy noc. Jutro rano bowiem wrócimy do Kapitolu.
Effie dostaje mały pokoik na parterze, w którym zamieszka z Nickiem, a ja zostaję prowadzona na pierwsze piętro, gdzie znajduje się mój pokój.
Jestem strasznie zmęczona, ale zmuszam się do wzięcia prysznica. Po kąpieli zarzucam na siebie miękki szlafrok, który znajduję w szafie i kładę się na łóżku. To będzie pierwsza noc od ponad trzech miesięcy, którą spędzę w moim rodzinnym dystrykcie. Leżę przez kilkanaście minut, tępo wpatrując się w sufit. Myślę o wszystkim co mnie spotkało w minionym czasie. Kiedy zmęczenie bierze nade mną górę, zarzucam koc na głowę i zaciskam powieki.
Nagle słyszę hałas, tak jakby deszcz bębnił o moją szybę. Po chwili dochodzę do wniosku, że nie są to jednak krople deszczu, gdyż uderzenia są nieregularne i zbyt głośne.
Odrzucam koc, wstaję z łóżka i wpół zgięta, ostrożnie kieruję się w stronę okna. Po raz kolejny słyszę uderzenie, a moim oczą ukazuje się mały, dziwny kształ, który zatrzymuje się na ułamek sekundy na szybie, a następnie spada na ziemie. Po chwili namysłu orientuję się, że to kamień. Ktoś chce, abym podeszła do okna.
Prostuje się i z galopującym sercem otwieram okno, które ustępuje z charakterystycznym skrzypnięciem. Wystawiam głowę i spoglądam w dół. Mieszkam na pierwszym piętrze, więc od razu poznaję, dobijającą do mnie postać. Jestem w szoku. Co on tutaj robi? Uśmiecham się mimowolnie i półszeptem pytam:
-Haymitch, skąd się tu wziąłeś?
-Wreszcie postanowiłaś się obudzić skarbie – odpowiada mentor, którego jeszcze kilka sekund temu uważałam za zaginionego – Schodź tutaj szybko!
- Skąd się tu wziąłeś? - pytam nadal zdziwiona zaistniałą sytuacją, a na usta ciśnie mi się jeszcze wiele innych, niemogących czekać pytań, więc oczekuję szybkiej odpowiedzi - O co chodzi?
- Nie zadawaj głupich pytań tylko złaź! Nie mamy czasu, zaraz tu będą strażnicy.
Skinam głową i pędzę do szafy. Zakładam szybko spodnie i sweter, a na górę zarzucam skórzaną kurtkę. Podbiegam z powrotem do okna i zastanawiam się, czy zrobię sobie krzywdę skacząc z tej wysokości. Sobie nie, ale dziecku - owszem.
- Skacz! - Haymitch traci cierpliwość - No już!
- Nie mogę - odpowiadam
- Złapię cię - obiecuje mentor - Katniss proszę cię, nie mamy czasu.
Biorę głęboki wdech i przekładam nogę nad parapetem. Wiem, że prędzej czy później pożałuję mojego czynu, ale nie mam wyboru. Drzwi pilnują strażnicy, więc jedyną drogą ucieczki jest okno.
Liczę w myślach do trzech i skaczę.
Haymitch spełnił swoją obietnicę i mnie złapał. Stracił jednak równowagę i upadł pod moim ciężarem. W innych okolicznościach śmieszyłaby mnie ta sytuacja, ale teraz nie jest mi do śmiechu. Nie mam pojęcia co chce zrobić Haymitch, a strażnicy niedługo zorientują się, że mnie nie ma.
Haymitch łapie mnie za rękę i każe mi biec. Moja kondycja niestety osłabła, a dziecko sprawia mi dodatkowe trudności w poruszaniu się, więc Haymitch co chwilę musi mnie popędzać.
Przecinamy biegiem rynek, a ja dziwię się, że strażnicy nas nie zauważyli. Wbiegamy na ścieżkę, która prowadzi do Wioski Zwycięzców. Haymitch zatrzymuje się pod wielkim dębem i zdyszany mówi:
- Biegnij do mojego domu, tam będziesz bezpieczna. Ja wracam po Effie.
- Haymitch - protestuję - Błagam odpowiedz mi chociaż na jedno pytanie...
- Nie ma czasu - przerywa mi mentor - Niedługo wszystkiego się dowiesz. No już! Biegnij!
Ufam mojemu mentorowi, więc najszybciej jak mogę, biegnę do Wioski Zwycięzców. Po kilku minutach docieram do bramy i wbiegam na główny dziedziniec. Czuję ukłucie w sercu, kiedy spoglądam na mój dom. Odpędzam szybko bolesne wspomnienia i kieruję się szybko w stronę domu Haymitcha. Wbiegam po schodach i naciskam klamkę. Drzwi ustępują pod moim ciężarem. Wchodzę do przedsionka i zatrzaskuję drzwi. Opieram się o nie plecami i głośno dyszę. Niesamowicie zmęczył mnie ten bieg.
Zrzucam z siebie kurtkę i powoli wchodzę w głąb domu. Kieruję się do salonu, skąd bije jasna łuna światła. Domyślam się, że to światło bijące od ognia, który bucha z kamiennego kominka.
Wchodzę do pokoju, wpatrując się w ogień i nagle moich uszu dochodzi głośne, znane mojemu sercu westchnienie. Zamieram.
Odwracam się powoli i w drzwiach prowadzących do kuchni widzę znaną mi postać. Nieświadomie otwieram usta i wydaję z siebie dziwny, dławiący dźwięk.
Kolana uginają się pode mną, a ja padam na ziemię. Kleczę na podłodze i przyciskam dłoń do moich ust. Już nic nie rozumiem, nic nie ma sensu. Tak wiele pytań ciśnie mi się na usta, ale ja nie mam siły ich zadać. Natychmiast z moich oczu wypływają łzy i spływają strumieniami po moich policzkach. Moje serce bije z niesamowitą szybkością, a w głowie mam zupełny mętlik.
Łzy szczęścia zastępują smutek, kiedy silne ramiona obejmują mnie i przyciskają do siebie z niewiarygodną czułością.
- Katniss... - czuły głos wypełnia ciepłem i ulgą moje serce.
- Peeta... - łkam i wtulam się w wgłębienie na jego szyi.
















3 komentarze:

  1. Wiedziałam że Peeta żyje 😀😀😀😀😀😀😀😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że łatwo było to przewidzieć :) Osobiście nie byłabym w stanie uśmiercić naszego Mellarka <3

      Usuń
  2. Why Playing Baccarat in a Casino is Good for You - Worrione
    Playing Baccarat septcasino in a Casino is Good for You · You might be worrione surprised when it comes to playing the hands of pros · You 1xbet might not have a

    OdpowiedzUsuń