niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział 30

Choroba nie opuszczała mnie przez tydzień. Całe dnie spędzałam w łóżku, nakryta kilkoma grubymi kocami. Johanna wmuszała we mnie jedzenie, gdyż apetyt na dobre mnie opuścił.
Codziennie odwiedzał mnie również doktor Louis i Amelia. Choć dawniej twierdziłam, że trudno mi zawiązywać nowe przyjaźnie, to zaprzyjaźnienie się z wnuczką mojego największego wroga przyszło mi z łatwością. Dzisiaj także odwiedziła mnie Amelia. Znów zdradziła nam kilka informacji, które podstępem wyciągnęła od swojego wuja.
Wiemy, że niektórzy podkapitolińscy żołnierze zdradzili Snow'a i przeszli na "dobrą" stronę. Nie rozumiem jednak co oznacza w tym przypadku dobra strona. W żadnym dystrykcie oprócz Trzynastki nie ma broni. Niestety cały jej arsenał jest pod władzą Kapitolu, więc nikt nie jest w stanie się do niego dostać. Do tego Amelia powiedziała, że rozmawiała na nasz temat z wujem.
Snow wyraził się raz, a jasno: Nie zrobi nam krzywdy, ale wolności nigdy już nie odzyskamy.
To chyba najlepsza opcja, jaka mogła nam się przytrafić. Za moje zachowanie, czyli nawoływanie ludzi do buntu, sprzeciw Kapitolowi i przewodniczenie Rebelii, powinnam już dawno zostać stracona. Snow jednak okazał mi i innym zwycięzcom łaskę, co jest w moim mniemaniu bardzo, bardzo dziwne.
- To chyba jakaś ironia - powiedziała Johanna, kiedy zatrzasnęły się drzwi za Amelią - Wnuczka twojego największego wroga zdradza ci sekrety kraju.
- Ironią jest fakt, że naprawdę ją polubiłam - odpowiadam i przeciągam się na łóżku. Czuję się już o wiele lepiej, doktor Louis pozwolił mi już nawet opuszczać moje "gniazdko", które Johanna uwiła mi z kilku koców i puchowych poduszek.
- To jest po prostu dziwne - rzuciła Johanna, przeczesując palcami swoje włosy, które zdążyły jej już urosnąć i sięgają za ramiona.
- Co w tym dziwnego?
- Naprawdę tego nie widzisz ?
Kręcę przecząco głową, a Johanna wzdycha i z miną męczennicy mówi:
- Ona jest wnuczką twojego wroga, największego wroga. On zniszczył twoje życie, zabił twoją rodzinę, przyjaciół, zrównał z ziemią twój dystrykt, a ty zaprzyjaźniasz się z jego jedynym potomkiem. Każdy inny człowiek, który znalazłby się na twoim miejscu zabiłby tę dziewczynkę, a ty zamiast nienawiści żywisz do niej prawdziwą sympatię. Co z tobą jest nie tak Katniss?
- Ze mną wszystko jest nie tak - szepczę - Zgłosiłam się na Głodowe Igrzyska, nie ocaliłam Rue, chociaż byłam w stanie to zrobić, zbuntowałam się zasadą rządzących Panem, wszczęłam bunt w dystryktach, wypuściłam strzałę w stronę pola siłowego, opuściłam Peete, przez co trafił on do Kapitolu, poprowadziłam rebeliantów, co doprowadziło do śmierci Boggsa, Jackson, Mitchella, Homesa, sióstr Leeg, Finnicka - podnoszę głos i ze łzami w oczach wymawiam jedno imię, na którego dźwięk czuje, że moje serce po raz tysięczny rozpada się na kawałki - Prim... A teraz z mojej głupoty straciłam Peete. Więc proszę nie pytaj co jest ze mną nie tak, jeśli chcesz usłyszeć jeszcze więcej imion, których właściciele już nie żyją.
- Katniss - Johanna ze skruchą siada obok mnie na łóżku, ociera łzę spływającą po moim policzku i kładzie dłoń na moim ramieniu - Przepraszam, znów doprowadziłam cię do łez. Nie jesteś winna żadnej z wymienionych przez ciebie śmierci, tym bardziej śmierć Peety nie jest twoją winą.
- Jest - łkam przez łzy - Zostawiłam was i poszłam na polowanie, obiecałam Peecie, że już nigdy go nie zostawię, ale zostawiłam. Złamanie obietnicy doprowadziło do jego śmierci, gdybym przy nim była, obroniłabym go, on by żył.
- Skąd miałaś wiedzieć, że karierowcy zaatakują, a po za tym...
Trzask zamka w drzwiach przerywa jej w pół słowa. Drzwi otwierają się i staje w nich Philip.
- Katniss chodź - mówi i gestem wskazuje, że mam z nim iść.
Wstaję z łóżka i bez słowa zakładam znoszone, skórzane buty. Ze zdziwieniem na twarzy idę za Philipem. Johanna pyta gdzie mnie zabiera, ale mężczyzna nie odpowiada.
Od kilku minut idziemy ciemnym, zimnym korytarzem. Jestem ubrana w cienki szary sweter i długie spodnie do kompletu, więc jest mi dość chłodno. Obejmuję się rękoma i odchrząkuję. Chcę zwrócić na siebie uwagę Philpa, ale on nie reaguje. Po kilku próbach nabieram głośno powietrza i pytam:
- Gdzie mnie prowadzisz?
Philip zwalnia kroku, aby wyrównać się w marszu ze mną. Choroba i ciąża trochę mnie osłabiły i nie nadążam za tak krzepkim i zdrowym mężczyzną.
- Prezydent Snow chce z tobą rozmawiać. Nic więcej nie wiem i lepiej mnie o nic już nie pytaj, bo strażnicy mogą się zorientować, że wam pomagam, co pogorszy waszą i moją sytuację.
Jestem posłuszna Philipowi i mu ufam, więc przez całą drogę do prezydenckiego gabinetu, która zajmuje nam około pięciu minut nie odzywam się ani słowem. Zastanawiam się o czym prezydent chce ze mną rozmawiać. Przechodzi mnie zimny dreszcz, kiedy snuję domysły na temat naszej rozmowy. Boję się, że zagrozi ona mojemu dziecku.
Już naturalnym odruchem jest, że kiedy znajduję się w stresującej lub niebezpiecznej sytuacji kładę dłoń na brzuchu, tak jakbym chciała zasłonić dziecko. Tak samo robię wchodząc do gabinetu Snowa.
Prezydent czeka już na mnie i popija coś z porcelanowej filiżanki. Po zapachu jaki panuje w pomieszczeniu domyślam się, że to kawa. Robi mi się niedobrze, kiedy pomyślę o tym napoju. Dawniej ją lubiłam, ale odkąd jestem w ciąży zapach kawy przyprawia mnie o mdłości.
- O, witam panno Everdeen! - wykrzykuje entuzjastycznie prezydent, kiedy siadam na krześle przy biurku.
- Witam - odpowiadam oschle i wbijam wzrok w podłogę.
- Dochodzi południe, jest może pani głodna lub spragniona? Noszenie tak małego człowieka pod sercem na pewno odbiera wiele energii - mówi Snow i zanosi się śmiechem.
Podnoszę głowę i spoglądam prezydentowi w oczy. Obdarzam go najzimniejszym spojrzeniem, jakie zdołam z siebie wydobyć, po czym odpowiadam krótko:
- Nie, dziękuje - I znów opuszczam wzrok. W sumie to coś bym chętnie zjadła, gdyż jestem bez śniadania, ale nie zniżę się do tak niskiego poziomu, aby prosić Snowa o jedzenie. Dawniej chodziłam głodna po kilka dni, więc kilka godzin głodu mi nie dokuczy, gorzej z dzieckiem.
- Ekhem - odchrząkuje Snow i poprawia czerwoną muchę - Zaprosiłem panią, gdyż musimy porozmawiać. Amelia poinformowała panią, że za niecałe trzy miesiące odbędzie się tournee zwycięzców, prawda? Uda się na nie pani razem z panną Mason. Pozostali zwycięzcy zostaną w Kapitolu.
Mark i Beete zostaną tutaj - myślę. Może to i dobrze, tu będą o dziwo bezpieczniejsi.
- Powiedzmy sobie wprost - kontynuuje Snow - Na tournee musi pani przekonać ludzi, że Rebelia była nieudolna próbą odebrania władzy prawowitym... osobą. Razem z moim doradcą napiszemy przemowy, których nauczy się pani na pamięć i z nawet przesadną skruchą wygłosi w każdym dystrykcie.
- Wiedziałam - szepczę do siebie.
- Słucham?
- Odwiedzę tylko dwanaście dystryktów, tak? - zmieniam temat i udaję, że te pytanie męczy mnie od dawna.
- Tak - odpowiada prezydent - Trzynastka nie jest przystosowana do takich imprez. Odwiedzi pani dwanaście dystryktów, weźmie pani udział w dwunastu przyjęciach i dwanaście razy wygłosi pani przepraszającą przemowę. Czy jest pani w stanie to zrobić?
- Jestem - odpowiadam krótko.
- Wspaniale - Snow klaszcze w dłonie i wstaje z krzesła - Omówiliśmy już wszystko, więc teraz proszę za mną.
- Słucham?
- Ach zapomniałbym - rechocze prezydent - Zapomniałem o jeszcze jednej, jakże istotniej sprawie. Przed tournee trzeba wlać w ludzi, choć trochę przekonania, co do słów, które będą wchodzić w skład pani przemowy.
- To znaczy? - pytam zdezorientowana. Nie mam pojęcia o co mu chodzi, niby jak mam przekonać ludzi do moich słów, skoro nie będą one szczere.
- Nakręcimy kilka propagit - odpowiada Snow i znów zanosi się swoim okropnym śmiechem - Podobno jest pani w tym dobra? Dawniej kręciliście je, aby zagrzać rebeliantów do walki, teraz nakręcimy je, aby przekonać obywateli do twoich słów i... do moich rządów.
Teraz wszystko rozumiem. Te krótkie filmiki są puszczane w telewizji tak długo, aż nie wryją się ludziom w pamięć. Prezydent ma racje, po propagitach z moim udziałem, przekonają się oni co do jego rządów.
Wstaję z krzesła i idę za Snowem. Wychodzimy z gabinetu i idziemy długim korytarzem. Dziwię się, że nie towarzyszą nam żadni strażnicy. Mogłabym powalić prezydenta jednym ciosem i uciec. Ale co potem? Nie wyszłabym z tego budynku, to istna twierdza. Odrzucam więc plan ucieczki i skupiam się na powierzonym mi zadaniu - na propagitach.
Po kilku minutach wchodzimy do małego pomieszczenia, który jest raczej przedsionkiem. Ściany i podłoga pomalowane są na biało, stoi tu drewniane, oczywiście białe krzesło, a naprzeciwko mnie zauważam drzwi, na których wisi wielkie lustro. Panuje to nieskazitelna czystość i jest tu strasznie jasno.
Przeglądam się w lustrze i dopiero teraz zauważam jak strasznie wyglądam. Cienie pod oczami, zwiastują moje zmęczenie, skołtunione włosy oblepiają moją twarz, a ubrania są zabrudzone i wiszą na mnie jak na lalce.
- Proszę wejść - mówi prezydent i wskazuje na lustrzane drzwi - Miłej zabawy - rechocze Snow wychodząc, a ja zostaje sama.
Spełniam polecenie prezydenta i powoli otwieram drzwi. Na początku oślepia mnie jeszcze większa jasność, ale po chwili mój wzrok się przyzwyczaja i rozglądam się z czujnością po pokoju. Liczyłam, że zobaczę jakieś wielkie studio filmowe, a moim oczom ukazuje się pomieszczenie, które przypomina wielki salon kosmetyczny.
Wszędzie wiszą lustra, w powietrzu niesie się zapach kwiatów, nie ma tu okien, ale światło zastępują ogromne żyrandole. Na środku stoi ogromna wanna, wypełniona wodą po brzegi, piana wylewa się na podłogę, a ja powstrzymuję się, aby do niej nie wskoczyć. Przy ścianach stoją toaletki, komódki, szafeczki i Bóg wie co jeszcze. Na nich znajdują się różnorodne kosmetyki; tusze, cienie do powiek, perfumy, szminki, szampony, płyny i wiele innych. Widocznie zanim pokażą mnie ludziom, zmienią mnie nie do poznania. Będę umyta, uczesana, wymalowana i ubrana w najmodniejsze stroje.
- Dzień dobry Katniss - słyszę damski głos i spoglądam w stronę z której on dochodzi.
Moim oczom ukazuje się średniej wysokości kobieta z długimi czarnymi włosami, które sięgają jej do pasa. Ubrana jest w czarną koszulę z krótkim rękawem i czarne, obcisłe spodnie. Na szyi zawieszone ma kilkanaście przeróżnych naszyjników. Nie ma ani grama makijażu, z resztą się jej nie dziwię. Jej piękne, wielkie oczy wynagradzają jego brak. Podsumowując kobieta wygląda na mniej więcej dwadzieścia lat, może jest nawet w moim wieku, a w oczach posiada znajomy błysk, którego nie potrafię rozszyfrować.
- Dzień dobry - odpowiadam nieśmiało - Czy my się znamy?
- Ja cię oczywiście znam - mówi dziewczyna - Jesteś legendą.
- Upadłą legendą - poprawiam nieznajomą
Dziewczyna nabiera głośno powietrza i mówi:
- Znałaś dobrze mojego brata, mówił, że się przyjaźnicie.
Spoglądam na dziewczynę jak na wariatkę i zastanawiam się, czy aby na pewno pochodzi ona z Kapitolu, gdyż nie miałam tutaj żadnych przyjaciół... Chociaż...
- Och! - wciągam ze świstem powietrze, gdyż zorientowałam się o kogo chodzi - Cinna...
- Zgadza się - odpowiada smutno dziewczyna - Jestem młodszą siostrą Cinny. Nazywam się Veronica i zostałam powołana przez prezydenta na twoją stylistkę. Mój brat darzył cię zaufaniem, więc ja także ci ufam.
- Nie wiem co mam powiedzieć... - raczej nie powiem, że przykro mi z powodu śmierci jej brata, gdyż jest to jednak prawdą to na pewno nie podniesie jej na duchu.
- Nie musisz nic mówić. Ból po jego stracie już minął. Teraz czuję tylko uciążliwą pustkę, ale ty chyba wiesz o co mi chodzi.
Kiwam głową i staram się nie rozpłakać. Przypominam sobie Cinne, a tęsknota za nim, za moim przyjacielem wzbiera na sile.
- Dobrze - wzdycha Veronica - Weźmy się do pracy, mamy mało czasu. Najpierw kąpiel. Zdejmij te brudne ubrania i wejdź do wanny, Gorąca kąpiel dobrze ci zrobi.
Nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Myśl o przyjemnej, ciepłej kąpieli sprawia, że się uśmiecham. Szybko zrzucam z siebie strój i powoli wchodzę do ogromnej wanny. Veronica odwraca się, aby dać mi trochę prywatności, ale nie czuję się zbytnio zawstydzona. Poprzednia ekipa przygotowawcza także widziała mnie nagą, ale zawstydzenie taką sytuacją już dawno mi minęło. Nie przejmuję się moją nagością, a fakt, że Veronica także jest kobietą podnosi moją pewność siebie.
Zanurzam się w gorącej wodzie, która oblewa moje ciało aż do ramion. Pachnąca piana otacza mnie ze wszystkich stron, a ja opieram głowę na obudowie wanny i rozkoszuję się tą cudowną chwilą.
Po kilku minutach przychodzi Veronica i zaczyna proces mojej przemiany. Na początku obmywa mnie i szoruje moje ciało przeróżnymi, pachnącymi płynami. Następnie myje moje włosy i rozczesuje je.
- Ubierz to, a ja za chwilkę wrócę - mówi Veronica i podaje mi bawełnianą bieliznę.
Ocieram się miękkim ręcznikiem i spełniam polecenie mojej stylistki. Po chwili dziewczyna wraca z wielkim, różowym pudłem.
- Teraz cię uczeszemy i zrobimy makijaż, dobrze?
Kiwam głową i siadam na skórzanym fotelu. Veronica suszy mi włosy i układa je w prostą fryzurę - jednego warkocza. Wypuszcza dwa pasma włosów, które okalają teraz moją twarz.
Następnie Veronica zajmuje się moją twarzą.
- Nie będę robiła ci zbyt mocnego makijażu. Pominiemy szminkę i puder - mówi - Podkreślę tylko twoje oczy, robiąc kreski i nałożę odrobinę tuszu. Zgadzasz się?
- Zgadzam się - mówię cicho - Ale i tak mój głos jest już nic nie znaczący.
- Ja szanuje twoje zdanie - odpiera dziewczyna - I jest ono dla mnie ważne.
Nic nie odpowiadam. Zaciskam usta w wąską kreskę i przeglądam się w wielkim, błyszczącym lustrze. Nie wyglądam teraz jak umęczony, kapitoliński więzień. Znów jestem piękna, wyglądam jak dawna dziewczyna igrająca z ogniem. Zmienił się tylko mój wyraz twarzy, który wyraża mój bezkresny smutek, a gruby, ciemny warkocz, spływający po moim ramieniu jest o wiele dłuższy.
Po nałożeniu makijażu Veronica przynosi mi strój, wybrany przez samego prezydenta Snowa. W tym właśnie kostiumie wystąpię w propagitach.
- Mam założyć sukienkę? - pytam zdziwiona i ze zdezorientowanym spojrzeniem spoglądam na przyniesiony przez stylistkę strój.
- Właściwie to suknię - odpowiada Veronica - Wiem, że to dość dziwne, abyś wystąpiła w propagitach w sukience, ale tak postanowił Snow. Chce zrobić z ciebie bezbronną i delikatną dziewczynę, która nie będzie miała nic wspólnego z dawnym Kosogłosem, który poprowadził ludzi do walki. Uważa, że jeśli zmieni twój wygląd, to ludzie automatycznie zmienią swój stosunek do jego rządów.
- Mało prawdopodobne -burczę, ale posłusznie zakładam strój.
Suknia jest czarna, co choć trochę polepsza moje mniemanie o niej. Jest ona dość długa, gdyż sięga mi trochę za kolana, rękawy zaś sięgają mi do łokci. Posiada mały dekolt, co także poprawia mój humor. Nie ma żadnych błyszczących wstawek, wstążek i ani jednej dziwaczniej ozdoby. Szczerze mówiąc to nie jest aż taka zła, przyznam że jest nawet dość ładna.
Nie wszystko jednak jest takie różowe jak się wydaje. Muszę założyć do niej czarne szpilki. Nie cierpię chodzić w butach na wysokim obcasie. Moje nogi są stworzone do noszenia ciężkich buciorów, a nie leciutkich szpileczek.
- Chodź - mówi Veronica, kiedy jestem już gotowa - Zaprowadzę cię do studia.
- Dobrze - odpowiadam i chwiejnym krokiem podążam za stylistką.
Jak się okazuje studio znajduje się po drugiej stronie korytarza. Dochodzę do wniosku, że rezydencja prezydenta jest o wiele większa niż mi się na początku wydawało. Sala treningowa, salon kosmetyczny, studio... Jakie tajemnice kryją jeszcze te mury?
- Nie mogę wejść z tobą - mówi cicho Veronica - Powodzenia.
Dziewczyna odchodzi i znika w ciemnym korytarzu zanim zdążę cokolwiek powiedzieć. Nieśmiało popycham masywne drzwi i wchodzę do owego studia filmowego.
Faktycznie jest tu jak w studiu. Teraz znajduję się w małym pomieszczeniu dla kamerzystów, scenarzystów i innych ważnych osób, a za szybą z której składa się jedna ze ścian widzę mały podest. Zapewne na nim mnie umiejscowią.
Zakładam kosmyk za ucho i przyglądam się uważniej pomieszczeniu w jakim się znajduję. Wcześniej wydawało mi się, że jestem tu sama, ale dopiero teraz, kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do oślepiającego światła, zauważam chuderlawą postać wpatrującą się we mnie z zaciekawieniem.
- Nazywam się Samuel- mówi dumnie nieznajomy, którego wiek oceniam na około trzydzieści lat - Jestem asystentem.
- A ja nazywam się Katniss i jestem więźniem - odpowiadam zirytowana, gdyż nie wiem czemu, ale jego osoba działa mi na nerwy.
- Och wiem kim pani jest - wykrzykuje entuzjastycznie Samuel - To zaszczyt dla mnie poznać legendę.Wyglądasz, to znaczy wygląda pani przepięknie, anioł nie kobieta! Nie mogę uwierzyć, że jesteśmy razem w jednym pomieszczeniu. Ach, mój brat mi nie uwierzy! On także panią uwielbia, chociaż ja jestem najwierniejszym fanem!
Cudem powstrzymuję się od komentarza. Zamiast tego zaciskam dłonie w pięści i pytam z udawanym spokojem:
- Kiedy zaczynamy?
- Och za kilka minutek - mówi Samuel cukierkowatym tonem - Czekamy na reżysera. Przecież bez niego sobie nie poradzimy?
Samuel wybucha niekontrolowanym śmiechem, a ja zastanawiam się za jakie grzechy trafiłam na człowieka, który sam śmieje się ze swoich żartów, które i tak pod żadnym względem nie są śmieszne.
Staję w kącie pomieszczenia i staram się nie patrzeć na Samuela, który wręcz ślini się na mój widok. Ohyda.
Po kilku minutach drzwi studia otwierają się i staje w nich dobrze znana mi osoba.
- Cressida! - wykrzykuję i podbiegam do niej. Obejmuje ją i ze wzruszeniem szepczę jej do ucha tak, aby Samuel nas nie usłyszał - Jak dobrze widzieć cię całą i zdrową.
Mówię tak ponieważ martwiłam się o nią i zastanawiałam się co Snow z nią zrobił. Bałam się, że za pomoc w naszych propagitach i za wtargnięcie do Kapitolu razem z Drużyną Gwiazd, Cressidzie grozi śmierć. Jednak Snow ją oszczędził.
August jest inny niż jego zmarły brat. Może są jak dwie krople wody to jednak ich osobowość znacznie się różni.
Coriolanus zabijał dla przyjemności, dla władzy, życie ludzkie było dla niego niczym. Każdy obywatel Panem był jego marną siłą roboczą. August natomiast ceni sobie utalentowanych ludzi. Ocali tylko tych, którzy przyniosą mu jakiekolwiek pozytywne korzyści. Potrzebuje mnie, bo jestem najbardziej rozpoznawalną osobą w Panem, jestem legendą. Potrzebuje Johanny, Beete'go, czy Marka, gdyż wie jak ważni są dla społeczeństwa zwycięzcy. Owszem, Mark nie jest zbyt znany, ale Snow ocalił go, gdyż nie mógłby stracić tak dobrego wojownika. Cresside ocalił zaś, gdyż jest ona najlepszym reżyserem w całym Panem. Ona jest mu potrzebna, gdyż żadne propagity nie będą tak dobre, jak te jej autorstwa. I August o tym wie.
- Ze mną wszystko w porządku - odpowiada Cressida i spogląda mi w oczy - Tak mi przykro z powodu Peety Katniss...
- Mi też - szepczę i aby zapobiec łzą, zmieniam temat - A co z Polluxem? Gdzie on jest?
- Snow po raz kolejny zrobił z niego awokse - mówi smutnym tonem Cressida - Jest tutaj, w rezydencji, usługuje prezydentowi.
Z jednej strony czuję ulgę, że Polluxowi nic nie jest, ale z drugiej ogarnia mnie wielki smutek. Żal mi Polluxa, który już tak wiele przeszedł, a jego cierpienia nie mają kresu.
Cressida ukradkiem ociera łzy. Wydaje Samuelowi pewne polecenie i mówi, tym razem zwracając się do mnie:
- Zaczynamy. Wejdź na tamte podwyższenie. Stań pewnie, nie garb się. Twoja twarz ma wyrażać wielką skruchę, ale też determinację. Jesteś w stanie to zrobić, to znaczy tak zagrać?
Kiwam głową i kieruję się na metalowy podest. Staję na środku i przybieram taką pozę, jaką poleciła mi przybrać Cressida.
- Bardzo dobrze - mówi Samuel - Teraz podam pani krótki tekst, który musisz, to znaczy musi pani zapamiętać, dobrze?
- Dobrze - odpowiadam. Już nie raz musiałam uczyć się nie zbyt krótkich tekstów na pamięć. Teraz też dam radę.
Samuel odczytuje krótki tekst, który ma na celu uwidocznienie moich słabości, przyznanie się do winy i utwierdzenie ludzi w przekonaniu, że Rebelia była niepotrzebnym rozlewem krwi. Na koniec muszę dodać, że rządy Snowa były bez skazy, a więc ludzie mają zaufać Augustowi.
Powtarzam tekst po Samuelu, udając skruszoną dziewczynę, która zaburzyła wspaniały system funkcjonowania Panem.
Nagrania trwają kilka godzin, więc kiedy Cressida ogłasza koniec, wręcz padam z nóg. Schodzę z podestu i wracam do reżyserki, gdzie razem z Samuelem i Cressidą oglądam powstały materiał.
Wyglądam jak przestraszona nastolatka, którą w rzeczywistości nie jestem. Kapitol po raz kolejny mnie zmanipulował.
Kiedy propagita dobiega końca Samuel z przesadnym zachwytem chwali mnie za moją pracę. Cressida ucisza go spojrzeniem i podchodzi do mnie. Obejmuje mnie i szepcze mi do ucha:
- Powodzenia Katniss.
Nic nie odpowiadam tylko wymuszam uśmiech i odwracam się na pięcie. Drzwi studia otwierają się i staje w nich strażnik.
- Zaprowadzę panią do pokoju - informuje mnie mężczyzna - Za mną proszę.
Kultura tego strażnika nieco mnie zadziwia. Wykonuje jednak jego polecenie i posłusznie wychodzę na korytarz. Po kilku minutach docieramy do mojego pokoju. Chcę już otwierać drzwi, ale strażnik staje mi na drodze. Posyłam mu zdziwione spojrzenie, a on podnosi swoje ręce. Odskakuję od niego, gdyż nie mam pojęcia co on chce zrobić, ale po chwili oddycham z ulgą, gdyż strażnik zdejmuje swój hełm - maskę, przez którą nie widziałam jego twarzy.
Stoję teraz twarzą w twarz z Markiem. Wytrzeszczam oczy i nieświadomie otwieram usta.
- Cześć Katniss - mówi Mark i obejmuje mnie - Wszystko u was w porządku?
Mówi to tak jakby nic się nie stało. Ton jego głosu nie zdradza przeżytych przez niego wydarzeń. Gdybym była kimś nieznajomym nigdy nie zgadłabym, że był on trybutem i że "umarł" pod wpływem trucizny, przez co został ocalony od nieuniknionej śmierci. Odchrząkuję i głęboko nabieram powietrza.
- Można tak powiedzieć - odpowiadam nadal zaskoczona tą sytuacją - Ale nie rozumiem dlaczego Snow zrobił z ciebie strażnika... I dlaczego właśnie ty miałeś mnie eskortować?
- Sam chciałem zostać strażnikiem, może kiedyś się to przyda kto wie? A Snow zgodził się na moją propozycje. Co do eskorty wydaje mi się, że on chce abyśmy się spotkali.
To możliwe. Snow uważa, że jeśli zobaczymy, że nikomu z nas nic się nie stało, pełni wdzięczności zaczniemy z nim współpracować.
- W takim razie wejdź - mówię i wskazuję na drzwi - Przywitaj się z Johanną. Ona się o ciebie martwi...
Na dźwięk jej imienia w oczach Marka zapłonęła iskra, którą dawniej widywałam w oczach Peety.
- Dobrze - odpowiada Mark po chwili zastanowienia - Ale tylko na chwilę, wątpię, że Snow będzie zadowolony z moich odwiedzin.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz