niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 29

Na początku chcę was wszystkich serdecznie zaprosić na moje drugiego bloga "Igrzyska Śmierci oczami Peety Mellarka". Proszę też, aby czytelnicy tego bloga, przeczytali pierwszą notkę na tamtym blogu ("Zaczynamy"), bo jest tam kilka informacji dotyczących wstawiania rozdziałów :)

Ten rozdział dedykuje mojej kuzynce Oli :)  

 Budzi mnie głośny hałas. Zrywam się z łóżka i spoglądam w stronę Johanny, która z zawstydzoną miną podnosi leżące na podłodze krzesło.
- Przepraszam - wydukała Johanna - Nie chciałam cię obudzić, ale przypadkiem uderzyłam w te cholerne krzesło.
- Niech żyje zgrabność - rzucam zirytowanym tonem i znów zakopuje się pod kocem.
Czuję się okropnie, a tak naprawdę to w ogóle się nie czuję. Boli mnie całe ciało, a zwłaszcza głowa. Jest mi strasznie niedobrze i jestem otępiała. Nie mogę normalnie oddychać przez nos, gdyż jest on zatkany, a gardło piecze mnie niemiłosiernie tak jakby rozszalał się tam ogień. No pięknie, tylko choroby mi brakowało...
Będę musiała wezwać doktora Louisa. Polubiłam go i obiecałam sobie, że ze względu na dziecko będę się z nim często spotykała, ale nie mam na to ochoty.
Od pewnego czasu pogorszył się mój humor. Z resztą się nie dziwię. Mój niedawny dobry nastrój był wywołany nagłą i niespodziewaną informacją o ciąży. Można powiedzieć, że byłam w lekkiej euforii. Teraz, kiedy emocje opadły wróciłam do dawnego samopoczucia, z czego się nie cieszę. Niestety nic na to nie poradzę. Zawsze byłam zimna w stosunku do innych ludzi, może nawet trochę oschła, nic tego nie zmieni. Tylko jedna, jedyna osoba umiała wywołać szczery i długotrwały uśmiech na mojej twarzy. Tylko w stosunkach z właśnie nim, z Peetą zmieniłam się nie do poznania.
Kiedy wróciliśmy do dwunastki po Rebelii, Haymitch zaprosił nas na kolacje i sam wtedy przyznał, że przy Peecie zachowuje się nie jak prawdziwa Katniss Everdeen, tylko jak jakaś głupiutka kapitolińska dziewczyna. Pamiętam, że obruszyłam się trochę słysząc jego słowa. Nie cierpię kiedy ktoś porównuje mnie do tego obrzydliwego Kaiptolu, a jeśli zostanę porównana do osoby tam mieszkającej wzbiera we mnie szczera złość.
Kiedy więc Haymitch zobaczył moją minę od razu sprostował, że nie chodzi mu o sposób bycia. Wytłumaczył, że jestem po prostu słodziutka i milutka. Nadal nie wierzę, że określenie słodka i miła do mnie pasuje, no ale cóż. Jeśli mój mentor tak mnie określił to musi w jego słowach być choć szczypta prawdy.
Teraz jednak, jeśli jakaś miła strona we mnie istniała to wyparowała na zawsze. Może udało by mi się wyskrobać jej kawałaczek w relacjach z moimi przyjaciółmi, ale wątpię w to szczerze.
Snow mnie zniszczył. Jestem zmiechem bez głębszych uczuć. Ciekawi mnie do czego mnie wykorzysta. Za kilka miesięcy tournee, więc ruszę w podróż po Panem i będę wciskała ludziom kity podczas przemów, które z całą pewnością napisze dla mnie prezydent. Zapewne będę musiała przekonywać ich, że Rebelia była wielką pomyłką. Snow będzie chciał abym publicznie okazała skruchę i przyznała się do błędów, a on wspaniałomyślnie oszczędzi mi życie. Ale co to za życie ? Będę jego kukłą, marionetką z którą będzie robił co tylko zechce. Gdyby nie dziecko, miałabym to gdzieś. I tak prędzej czy później umarłabym z żalu i tęsknoty za Peetą. Teraz także okrutnie cierpię, a moje serce już dawno roztrzaskało się na kawałki, ale mała istotka, która we mnie rośnie utrzymuje mnie przy życiu. Tylko dzięki niej nadal oddycham, a moje serce nadal bije.
Chciałabym, aby dziecko odziedziczyło chociaż oczy po Peecie. Marzę, aby były one błękitne i aby posiadały błysk, który miały oczy Peety. To podniosłoby mnie na duchu i choć w małej mierze ukoiło moje zbolałe serce. Cudownie by było, gdybym znów mogła patrzeć w te przepiękne oczy, przypominające bezkresny ocean nawet jeśli nie należałyby one do Peety.
Powoli wstaję z łóżka. Irytuje mnie brak okna w tym pomieszczeniu. Czuję się taka zamknięta, uwięziona, chociaż jakby na to spojrzeć z troszkę innej perspektywy to jestem przecież więźniem Snowa, a ten pokój to prawdziwy luksus. Powinnam się cieszyć, że trafiłam właśnie tu, a nie do prawdziwej, zimnej celi, w której spędzałabym ciemne noce samotnie.
Spoglądam na bok i przypatruje się mojej przyjaciółce z niekrytym zdziwieniem w oczach. Johanna siedzi na swoim łóżku i czyta jakąś książkę.
-Skąd ją masz ? - pytam zdziwona – I od kiedy Johanna Mason czyta książki ? 
-Philip przyniósł nam kilka książek – mówi Johanna i leniwie wskazuje na stosik lektur, położony na krześle – A czytam, bo się nudzę. Podobno czytanie poszerza horyzonty, nie mam nic do stracenia.
-Aha – mruczę pod nosem i kieruje się do łazienki. Po drodze omało co się nie przewracam, a to wszystko spowodowane jest zawrotami głowy.
Zrzucam z siebie ubranie, czyli brudnozielony sweter i szare spodnie, które nosiłam wczoraj. Dzisiaj także je założę, więc staram się ich nie ubrudzić, ani zagnieść, chociaż i tak na żaden pokaz mody się nie wybieram. Uznałam jednak, że jeżeli chcę widzieć się z lekarzem, to kulturalnie by było wyglądać choć w miarę schludnie.
Wchodzę pod prysznic i odkręcam kurek. Liczę, że wezmę gorący prysznic ale moje pragnienia w mig pryskają jak bańka mydlana. Zamiast kojącej, ciepłej wody na moje ciało wylewa się potok zimnej wody. Klnę pod nosem, ale kontynuuje prysznic, Powinnam się cieszyć, że mam chociaż dostęp do bierzącej wody, a ja znów wybrzydzam. Teraz faktycznie zachowuje się jak kapitolińska dziewczyna. Jakby się zastanowić to Haymitch naprawdę czasami ma rację.
Wychodzę spod prysznica i wycieram się małym, szorstkim ręcznikiem, który nieprzyjemnie drapie moje ciało.
Ugh znów wybrzydzam. Katniss weź się w garść - nakazuje sobie, wciągając spodnie.
Staje przed brudnym, popękanym lustrem, ale powstrzymuje się od komentarza. Rozpuszczam włosy, aby po chwili znów zrobić z nich warkocz. W nim czuję się najlepiej.
Brakuje mi tutaj szczoteczki do zębów. Źle się czuję, jeśli nie mogę umyć zębów rano, czy wieczorem. Mama uczyła mnie i Prim jak należy dbać o higienę. Zęby były zawsze na pierwszym miejscu, a teraz nie jestem wstanie o to zadbać. Nabieram więc wody w ręcę i wypłukuje usta. Wiem, że to nic nie da, ale może jakoś oszukam moją podświadomość.
Na koniec staję przed lustrem i opuszczam ręce wzdłuż tułowia. Przyglądam się sobie uważnie i z ulga stwierdzam, że nie sprawiam jakiegokolwiek wrażenia,abym była w ciąży, Cieszy mnie to, gdyż nie chcę wzbudzać sensacji, którą i tak już się stałam.
Już widzę te nagłówki w gazetach: "Igrająca z Ogniem spodziewa się potomka", "Legenda Panem spodziewa się dziecka". Brr, okropieństwo. Wiem jednak, że za kilka miesięcy, choćbym nie wiem jak się starała to zamaskować, ludzie prędzej czy później zauważą, że mój brzuch się zaokrąglił co da im do myślenia i zorientują się, że jestem w ciąży.
Wzdycham głośno i chwiejnym krokiem wychodzę z łazienki. Siadam na łóżko i pociągam nosem. Johanna podnosi głowę znad książki i zmierza mnie przenikliwym wzrokiem.
Akurat teraz zebrało mi się na kaszel i zaczynam głośno i jakby to moja mama określiła "brzydko" kaszleć. Taki kaszel zwiastuje chorobę i Johanna o tym wie, Odkłada książkę i podchodzi do mnie.
Protestuje ale Johanna ucisza mnie i kładzie swoją dłoń na moim czole.
-Jesteś rozpalona – wyrokuje – Ewidentnie masz gorączkę. Wskakuj pod koc, a ja zawiadomię Philpa 
-Nic mi nie jest – bronię się, ale zaraz przypominam sobie, że potrzebuję pomocy ze względu na dziecko i natychmiastowo dodaje – Dobrze, wezwij Philipa. Czuję się okropnie.
Johanna spogląda na mnie jak na wariatkę, zdziwiona moją nagłą zmianą zdania, ale po chwili wzrusza ramionami. Zapewne myśli, że gadam bzdury, a jest to spowodowane gorączką. Pomaga mi się położyć i okrywa mnie szczelnie kocem.
-Czuję się jak naleśnik – marudzę – A raczej jak nadzienie naleśnika. 
-Zdecydowanie bredzisz – podsumowuje Johanna starając się nie parsknąć śmiechem – Pilnuj mamy – mówi Johanna czule i delikatnie dotyka mojego brzucha, a raczej koca, pod którym na znacznej głębokości zakopany jest mój brzuch.
Johanna puka w drzwi, a po chwili otwierają się one i staje w nich strażnik,Johanna coś do niego mówi, a kiedy on przecząco kręci głową, zmierza go ona swoim zimnym i sławnym wzrokiem, a strażnik ustępuje jej bez słowa. Johanna wychodzi, a drzwi zatrzaskują się za nią.
Leżę w bezruchu, Otępienie bierze nade mną górę.

Próbuje zacząć racjonalnie myśleć, albo choć zostać przy mojej inteligentnej stronie, ale niestety nasuwają się mi na myśl kolejne głupie pytania, które odrzucam potrząsając głową. Po kilkunastym potrząśnięciu, ból głowy wzbiera na sile, a ja przeklinam siebie samą za moją głupotę.
Nagle drzwi otwierają się i staje w nich Johanna. Wchodzi ona z wielką tacą jedzenia, a za nią niepewnym krokiem wtacza się doktor Louis.
-Miałaś wezwać Philipa – oskarżam przyjaciółkę i piorunuje wzrokiem doktora. Nie byłam przygotowana na tak szybkie spotkanie z medykiem, chociaż nie mam pojęcia na czym owe przygotowania miałyby polegać. 
-Po co? - pyta Johanna i unosi brwi – Byłam u niego, a on od razu wezwał Louisa. 
-Właściwie to Louis to moje nazwisko – wtrąca się doktor cichym głosem – Na imię mam Gary. 
-Gary Louis?- Johanna uśmiecha się ironicznie – Dziwny zbitek, nie sądzi pan? 
-Nie, nie sądzę – mówi doktor lekko urażony i poprawia granatową muchę. 
Johanna ściąga książki z krzesła i kładzie je na podłodze. Ironiczny uśmiech nadal nie zniknął z jej twarzy. Podsuwa krzesło bliżej mojego łóżka i kiwa głową na doktora.
-Proszę usiąść – mówi i zanosi się śmiechem – Doktorze Gary Louis. 
Lekarz nic nie odpowiada i z zakłopotaną miną siada na krześle.
Oto prawdziwa Johanna Mason. Nie wiem co właściwe śmieszy ją w imieniu i nazwisku lekarza, bo wydaje mi się ono całkiem normalne, jednak złośliwe uśmieszki i kąśliwe uwagi to cała ona, cała Johanna. 
-Ekhem, dobrze – odchrząkuje lekarz – Pani Mason opowiedziała mi po drodze o pani dolegliwościach. Oprócz gorączki, bólu głowy, kaszlu i kataru coś jeszcze pani dolega? 
-Jest mi niedobrze - odpowiadam słabym głosem 
-To akurat zrozumiane, jest pani w ciąży.
- Co pan nie powie? – wtrąca się złośliwie Johanna. 
Przewracam oczami, a doktor po raz kolejny ignoruje jej uwagę. Lekarz dotyka mojego czoła i ogląda moje gardło. Bo dokładnych oględzinach wyrokuje:
-Ze względu na dziecko nie mogę podać pani żadnych silnych leków, a tych słabszych nie ma sensu podawać na tak wysokie stadium choroby. To niestety grypa. Ogólnie nie jest ona szkodliwa, ale boję się, że dokuczy ona dziecku. Musi więc pani dbać o siebie, jak najbardziej pani potrafi, Polecę Amelii, aby przynosiła pani codziennie ziołową herbatę, która powinna pomóc w walce z chorobą. Oczywiście ma pani zakaz opuszczania łóżka, a tym bardziej pokoju. Proszę na siebie uważać. 
Kiwam posłusznie głową. Doktor wstaje z krzesła i żegna się z nami. Odprowadzam go wzrokiem, a kiedy zamykają się za nim drzwi opadam na poduszkę i zamykam oczy.
Cały dzień spędzam w łóżku. Zmuszam się do zjedzenia śniadania i wypiciu kilku szklanek wody. Niestety po niecałej godzinie od posiłku z małą pomocą Johanny docieram do łazienki, gdzie zwracam całe śniadanie. 
Późnym popołudniem odwiedza nas Amelia. Wchodzi ona z niepewnym uśmiechem i podaje Johannie kubek z jeszcze ciepłą, parującą herbatą ziołową, o której mówił nam lekarz.
Dziewczynka odwraca się na pięcie i chce już wychodzić, ale zatrzymuje ją i przeraźliwie chrypiąc mówię jedno, jedyne słowo, które wyraża moje emocje:
- Dziękuję.
Amelia uśmiecha się szeroko. Wie, że nie dziękuję tylko za herbatę. Dziękuję jej, że ocaliła Johannie życie. Gdyby nie ona, moja przyjaciółka już by nie żyła, a zginęłaby z mojej ręki.
Dziewczynka wychodzi i jak najciszej potrafi zamyka drzwi.
Johanna podchodzi do mnie i podaje mi herbatę. Z czoła zabiera mi okład, który tam wcześniej umieściła. Nie powiem, przynosi on malutką ulgę.
- Pójdę go zmoczyć - mówi i kieruje się w stronę łazienki - Jesteś chodzącym grzejnikiem. Mam jednak nadzieje, że po tej magicznej herbatce gorączka spadnie.
Mimo zmęczenia uśmiecham się do siebie. Wszyscy są dla mnie mili. Doktor Louis i jego pokrzepiający, ciepły uśmiech, Amelia i jej śmiejące się, wesołe oczy i Johanna... Po prostu Johanna.
Uśmiecham się szeroko, kiedy przypominam sobie pewną scenę: Johanna rozbiera się do rosołu w windzie przy mnie, Haymitchu i Peecie. Wtedy miałam ochotę wydrapać jej oczy, a kiedy komentowałam jej poczynania w myślach użyłam bliżej nieokreślonego wachlarzu przekleństw. Nigdy nie sądziłabym, że Johanna Mason zrobi dla mnie choć jedną miłą rzecz, a tu proszę. Obsługuje mnie i dba o mnie, i o moje dziecko.
- Widzisz? - mówię czule głaszcząc się po brzuchu - Istnieją jednak jeszcze dobrzy ludzie.

2 komentarze:

  1. piekne, az się sie to czytać.:)
    Zapraszam na moje dwa blogi.
    Z opowiadaniami
    angell-story.blogspot.com
    I o mnie :)
    myhearrt-mysoul.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń