Senność nie przychodziła, gdyż moje myśli krążyły wokół Annie i Rose. Było mi strasznie przykro, że już ich z nami niema.
W ciszy żegnałam się z nimi, przypominając sobie wspomnienia z nimi związane.
Roseline znałam krótko, więc wspomnień także mało z nią posiadałam. A jeśli już jakieś się znalazły to nie były one wesołe, wręcz przeciwnie.
Pierwszy raz ujrzałam ją w jedenastce, podczas tournee. Stała na podeście, przygotowanym specjalnie dla rodzin poległych trybutów i podpierała starszą kobietę. Nie miałam pojęcia, czy to jej matka, babcia, a może ciotka. Wiedziałam tylko, że były one spokrewnione, a teraz staruszka została sama.
Wierzę jednak, że znajdzie się choć jedna, współczująca osoba i pomoże samotnej kobiecie.
A Annie... Och Annie... Była moją przyjaciółką. Na początku traktowałam ją jak dziewczynę z problemami, troszeczkę zagubioną. Jednak kiedy bardziej ją poznałam, zrozumiałam, że jest ona.. Była wspaniałą osobą.
Nie licząc momentów kiedy zobaczyłam ją na ekranie mojego telewizora, podczas dożynek i Głodowych Igrzysk to tak naprawdę po raz pierwszy ujrzałam ją po odbiciu jej, Johanny i Peety z Kapitolu.
Przypominam sobie jej ostatnie słowa.. Mówiła jakby do Finnicka. Powiedziała, że za nim tęskniła...
Ale co z jej synkiem ? Mam nadzieję, że ktoś się nim zajmie. Tylko kto ?
- Czemu mnie nie obudziłaś ? - słyszę zirytowany głos Johanny - Już świta, miałam przejąć wartę ponad dwie godziny temu!
Spoglądam w jej stronę. Siedzi kilka metrów ode mnie pod wielką sosną i kurczowo obejmuje się rękoma.
- Zimno ci ? - pytam ignorując jej pytanie - Możemy rozpalić ognisko. Słońce już wschodzi, więc karierowcy nie zauważą ognia.
- Jak chcesz - rzuca Johanna i wstaje - Idę do strumienia, a przy okazji nazbieram suchych gałęzi na ognisko. A co z Roseline ? Wiesz może czy zabrali już ciało ?
- Zabrali. Kilka minut po tym jak zasnęliście nadleciał poduszkowiec.
- Aha - mruknęła Johanna i ruszyła w dół zbocza, wychodząc z naszego zagajnika.
Kiedy wzeszło słońce postanowiłam, że udam się na króciutkie polowanie. Wstałam z ziemi i otrzepałam się z suchego mchu. Peeta, Beete i Mark jeszcze spali. Nie chciałam ich budzić, ale któryś z nich musiał przejąć wartę, skoro inni jeszcze spali.
Uklękłam przy Peecie i delikatnie odgarnęłam mu włosy z czoła. Obudziłam go tym gestem. Powoli otwarł oczy i spojrzał na mnie.
- Coś się stało ? - spytał cicho nadal zaspany.
- Nic takiego - odpowiedziałam - Idę na polowanie i musiałam cię obudzić, abyś na kilka minut przejął wartę. Johanna zaraz wróci znad strumienia.
Peeta rozejrzał się po naszym obozie, zatrzymując na chwilkę wzrok na Beete'm i Marku. Westchnął ciężko i powiedział:
- Nie puszczę cię samej, nawet o tym nie myśl.
- Peeta nic mi nie będzie - zaprotestowałam - Nie pójdę daleko.
- Nie ma mowy, idę z tobą - bruknął Peeta, podniósł się z ziemi i popatrzył mi w oczy.
- Peeta -westchnęłam - Poradzę sobie, wiesz o tym.
Mój ukochany spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem, ale po chwili skinął głową.
- Dobrze, idź - powiedział- Ale jeśli nie wrócisz za godzinę...
- Wrócę za pół godziny, obiecuje - zapewniłam go
Peeta uśmiechnął się i ujął moją twarz w swoje dłonie. Spojrzał mi w oczy i czule pocałował.
Wstałam z przyklęku, zarzuciłam na siebie mój kołczan i wzięłam do ręki łuk. Uśmiechnęłam się do Peety na pożegnanie i ruszyłam w dół zbocza.
W lesie było cicho i spokojnie. Słyszałam śpiew ptaków i szum strumienia. Szłam z strzałą na napiętej cięciwie. Niepokoiłam się, że mogą mnie znów zaatakować zmiechy. Nie wyczuwałam jednak niczyjej obecności i nie słyszałam jakichkolwiek odgłosów, wskazujących na obecność wrogów.
Czułam się jak na polowaniu w dwunastce. Wyobrażałam sobie, że jest niedzielny poranek, a ja z moim przyjacielem Gale'm skradamy się po lesie i polujemy na zwierzęta. Tęskniłam za tamtymi czasami. Był to okres mojej beztroski i w pewnym sensie szczęścia. Tak, można powiedzieć, że byłam dostatecznie szczęśliwa.
Kolejny raz zastanawiam się po co była mi ta cała Rebelia. Owszem, na kilka miesięcy zapanował spokój, a Panem odrodziło się po wojnie, jednak nikt z nas nie wiedział o istnieniu Podkapitolu.
August Snow zbierał siły i powoli szykował się do przejecia władzy. Gdyby się tak zastanowić to może śmiech poprzedniego prezydenta podczas egzekucji, nie był wywołany śmiercią Coin. Może Snow śmiał się ze mnie, gdyż miał świadomość, że moja mała wojenka się kończy ?
Męczyły mnie jednak te myśli, więc starałam się skupić na polowaniu.
Po dziesięciu minutach skradania się po lesie upolowałam wiewiórkę, a po następnej minucie kolejną. Udało mi się postrzelić je w ich oczy.
-Szybko poszło - bąknęłam sama do siebie.
Wyjęłam z upolowanych wiewiórek zakrwawione strzały i otarłam je o mech. Powietrze wypełniła metaliczna woń, a na moich dłoniach pojawiły się mokre, czerwone plamy. Dawniej na widok krwi robiło mi się słabo, ale teraz się do niej przyzwyczaiłam.
Wrzuciłam czyste strzały do kołczanu i podniosłam zdobycze.
Stwierdziłam, że na razie tyle powinno nam wystarczyć, a że Peeta na pewno się o mnie martwił, postanowiłam, że pora wracać do obozu.
Na miejscu zastałam Johanne, Marka i Peete grzejących się przy ognisku. Faktycznie zrobiło się dość zimno.
-Już jestem - powiedziałam, przerywając im rozmowę - Mam śniadanie - Podniosłam wiewiórki w górę z tryumfalnym uśmiechem.
- No, no. Niezła zdobycz - zagwizdał Mark - Jednak umiesz trafić w oko.
- Mówiłam ci - bąknęła do niego Johanna i dorzuciła kilka suchych gałęzi do ognia.
Usiadłam obok Peety i zabrałam się za obdzieranie wiewiórek ze skóry. Było to dość obrzydliwe zajęcie, więc zrobiło mi się trochę niedobrze.
- A gdzie Beete ? - zapytałam.
- Poszedł na stronę - uśmiechnęła się Johanna i zabrała ode mnie jedną wiewiórkę, aby podzielić ją na kilka mniejszych części.
Nabiliśmy kawałki mięsa na zaostrzone nożem patyki i zaczęliśmy opiekać je nad ogniem. Zjedliśmy je razem z chlebem i popiliśmy świeżą wodą. Rozmawialiśmy przy tym o wszystkim i o niczym. Zwykła przyjacielska pogawędka. Zaczęłam się jednak denerwować, gdyż odkąd wróciłam z polowania minęło już około pół godziny, a Beete' go nadal nie było.
- Gdzie on jest ? - zapytałam samą siebie. Wstałam z ziemi i zaczęłam rozglądać się po lesie.
- Katniss ? Coś się stało ? - spytał Peeta i szybko stanął obok mnie.
- Beete - odpowiedziałam - Nadal go nie ma. Coś mogło się stać.
- O Boże - jęknęła Johanna i zerwała się z ziemi - Zapomniałam o nim.
Mark także wstał i zarzucił na siebie swój plecak.
- Musimy go poszukać - zarządził - Katniss ma rację. Możliwe, że coś mu się stało i potrzebuje naszej pomocy.
Wygasiliśmy ognisko, bo ostatniego czego potrzebowaliśmy był pożar na arenie. Zebraliśmy szybko nasze rzeczy i ruszyliśmy w stronę, w którą udał się Beete.
Nie mogliśmy krzyczeć, gdyż stalibyśmy się łatwą zdobyczą dla dzikich zwierząt i innych trybutów. Nawoływaliśmy więc zaginionego sojusznika stłumionym głosem. Nikt w większym obrębie nie był w stanie nas usłyszeć.
- Gdzie on mógł pójść ? - spytała Johanna z irytacją - Mówił, że za chwilkę wróci. Ewidentnie w jego mniemaniu chwilka trwa odrobinę dłużej.
- Nawet godzinę - dopowiedział Mark, rozglądając się na boki.
- Nie mamy pewności, czy sam gdzieś poszedł... - powiedział Peeta - Nie wiemy czy...
- Nie słyszeliśmy wystrzału - odgoniłam wątpliwości mojego narzeczonego - Beete żyje, ale jestem pewna, że nasza pomoc jest mu niezbędna.
Ruszyliśmy, więc dalej nawołując sojusznika. Jednak nikt nam nie odpowiadał. Teraz już naprawdę zaczęłam się martwić. Bałam się, że jeśli uda nam się go znaleźć to będzie już za późno.
Nie możemy stracić kolejnego sojusznika, nie możemy - powtarzałam sobie w myślach - Mijała już druga godzina, a jak Beete'go nie było, tak nie ma.
- Może poszedł jednak w inną stronę ? -pomyślała na głos Johanna.
- Może - powiedział Peeta - Wydaje mi się, że powinniśmy wrócić i poszukać z drugiej strony wzgórza. Istnieje także możliwość, że Beete'mu nic się nie stało i wrócił do naszego obozu.
- Obyś miał rację - bąknął Mark - Wracamy.
Odwróciliśmy się na pięcie i ruszyliśmy w stronę obozu. Nie przeszliśmy jednak nawet kilku kroków, gdy usłyszeliśmy krzyk.
- To Beete! - wrzasnęłam i ruszyłam biegiem w stronę, z której dochodził krzyk.
Mark, Peeta i Johanna pobiegli za mną i po chwili zrównali się ze mną w biegu. Znów usłyszeliśmy krzyk. Przyspieszyłam.
Po chwili wpadliśmy na wielką polanę. Nikogo tu jednak nie było.
Nagle naszych uszu dobiegł wystrzał.
- Słyszeliście ? - spytała Johanna - Wystrzał! Ktoś zginął!
Zaczęłam modlić się, aby nie był to Beete. Zauważyliśmy poduszkowiec nadlatujący nad sosnowy las. Wypuściły się z niego metalowe szczypce i zniknęły pomiędzy drzewami. Po kilkunastu sekundach zobaczyliśmy ciało, które było wciągane na pokład poduszkowca. Staliśmy na tyle blisko, że byłam w stanie rozpoznać, kto opuszcza arenę.
- Beete - szepnęła Johanna, a ja poczułam, że uginają się pode mną kolana - To...
- To Beete - potwierdził smutno Mark.
To niemożliwe. To nie jest prawda. Nie wierzę, że straciliśmy kolejnego sojusznika... Przyjaciela.
Chciałam pobiec w jego stronę, ale Peeta złapał mnie za rękaw kurtki i rzucił na ziemie. Padł obok mnie i zasłonił mi ręką usta. Johanna i Mark, także rzucili się na mokrą trawę.
Leżeliśmy w wysokiej trawie, nic nie mówiąc. Nagle z sosnowego lasu, naprzeciwko nas wybiegło pięć osób.
- Karierowcy - szepnęła Johanna - Mogłam się tego spodziewać...
- Cii - uciszył ją Mark - Mogą nas..
- Nie usłyszą nas z takiej odległości - warknęła na niego Johanna
- Johanna przestań - uciszył ją Peeta.
Przyjrzałam się im uważnie. Byli to Will, Eva, Derryl, Tyson oraz Marchall. Najniebezpieczniejsi trybuci. Nie wyglądali oni na zmęczonych, rannych, czy wychudzonych. Pomijając fakt, że zajęli róg obitości i mogli do woli korzystać z jego zawartości to mogłam się również założyć, że za sprawą samego prezydenta są utrzymywani przy życiu.
Maszerowali,śmiejąc się wesoło przez łąkę, kierując się w naszą stronę.
- Cholera - zaklnął pod nosem Mark - Znajdą nas.
- Nie ruszamy się stąd - szepnął Peeta, uważnie obserwując wrogów - Nie zdążymy uciec, a może szczęście nam dopisze i zmienią oni kierunek.
I miał rację. W połowie polany karierowcy skręcili w lewo, w stronę oddalonych na dość dużą odległość od nas zarośli. Kiedy znikneli w lesie, zerwaliśmy się z ziemi i pobiegliśmy szybko w przeciwną stronę.
- Biegniemy do obozu ? - spytałam dysząc
- Nie! - odkrzyknął mi Peeta - Musimy wynieść się stąd jak najdalej. Oni mają przewagę liczebną, łatwo by nas pozabijali.
Biegliśmy przed siebie, potykając się o korzenie drzew. Peeta przewrócił się, gdyż przez swoją protezę, nadal miał problemy z bieganiem. Szybko pomogłam mu wstać i ruszyliśmy dalej.
Kiedy żadne z nas nie umiało już złapać tchu, postanowiliśmy, że zrobimy mały postój. Schowaliśmy się w gęstych zaroślach i usiedliśmy na miękkim mchu.
Przedzierając się przez krzaki, rozcięłam sobie dość głęboko policzek, który piekł mnie teraz niemiłosiernie. Peeta przeraził się kiedy zobaczył moją ranę i natychmiast zrobił mi prowizoryczny opatrunek, składający się ze skrawka materiału.
Obmył mi także policzek wodą, delikatnie dotykając opuszkami palców mojej rany.
- Będzie mi go brakowało - powiedział Mark, ciężko dysząc - Beete był wspaniałym człowiekiem.
- To nie czas na takie wyznania - warknęła Johanna.
- Johanna spokojnie - powiedział zdziwiony Mark - Czemu jesteś taka nerwowa?
Pytanie moim zdaniem było trafne. Od jakiegoś czasu Johanna nie była za miła, nawet dla mnie. Wróciły jej dawne odzywki i wredne dogadywanie.
Johanna rzuciła Markowi wściekłe spojrzenie i starając się nie podnieść głosu wysyczała:
-Dlaczego jestem nerwowa ? Naprawdę nadal nic nie rozumiesz ?! Jestem nerwowa, gdyż co chwila tracimy kogoś nam bliskiego. Jeszce przed chwila żyliśmy w spokoju i staraliśmy się zapomnieć o koszmarze, który niedawno się wydarzył, a teraz ?! Teraz znów siedzimy na arenie. Jestem tutaj po raz trzeci! Trzeci, rozumiesz?! I po raz kolejny tracę bliskie mi osoby! Wy naprawdę nic nie rozumiecie? Nie widzicie tego?
Spojrzała po naszych twarzach, ale chociaż wiedziałam o co chodzi nie odzywałam się,
- Jeśli szczęście nam dopisze - kontynuowała Johanna - To spośród nas zginą trzy osoby. Pff, jeśli można by to było nazwać szczęściem. Chociaż wolałabym znaleźć się w gronie zmarłych, a wiecie dlaczego? A dlatego, że osoba, która wygra do końca życia będzie zmagała się z myślą, że osoby, które kochała już nie żyją. Zostanie ona sama, samiutka, ze świadomością, że nie mogła nic zrobić, aby ocalić bliskich...
Na chwilę zapadła cisza. Wszyscy wpatrywaliśmy się w obojętną twarz Johanny. Po jej zaczerwieniałych od złości policzkach, spływały łzy.
Ja także poczułam, że wilgotnieją mi oczy, więc szybko przetarłam je rękawem mojej brudnej kurtki. Nagle Johanna wzięła głęboki wdech i tym razem spokojnym tonem powiedziała, zwracając się do mnie:
- Katniss, nawet nie wiesz ile bym dała, abyś razem z Peetą wróciła bezpiecznie do domu. Przeżyliście już wystarczająco dużo złego i nie zasługujecie na taki los. Jestem w stanie oddać za was życie, rozumiesz ?
- Johanna nie... - chciałam zaprotestować, ale przerwał mi Mark:
- Jestem tego samego zdania co Johanna. Nas nic już nie trzyma na tym świecie, ale wy macie siebie..
- Przeżyje tylko jedna osoba - wtrącił smutno Peeta
- Ostatnio się udało - powiedziała Johanna - Może teraz też tak będzie.
- Już nie jest tak jak kiedyś - szepnęłam- Nie mamy szans na szczęśliwe życie...
Kiedy to powiedziałam Peeta natychmiast przysunął się bliżej mnie i objął mnie czule. Wtuliłam się w niego i zamknęłam oczy. Pragnęłam znaleźć się w naszym domu, w dwunastym dystrykcie. Chciałam w końcu żyć spokojnie, ale to były tylko marzenia.
(...)
Mark
odkrył, że kilkanaście metrów od miejsca, w którym się ukrywaliśmy
także płynie strumień, a raczej strumyk, gdyż jego szerokość wynosiła
niecałe pól metra. Postanowiliśmy więc, że tutaj zostaniemy.
Dość gęste zarośla uniemożliwiały znalezienie nas przez karierowców, ale my także mieliśmy ograniczoną widoczność.
Zapasy
nam się kończyły. Na chlebie pojawiły się zielone plamy, co oznaczało,
że nie nadaje się on już do spożycia. Musiałam więc zapolować. O dziwo, w
tym malutkim strumyczku udało mi się złowić rybę, która ewidentnie
wpłynęła do niego przypadkiem. Upolowałam także jedną wiewiórkę i
zająca.
Peeta instruowany moimi
wskazówkami nazbierał jadalnych roślin. W malutkim zagajniku trafił
nawet na grzyby, ale stwierdziliśmy, że bezpieczniej będzie je wyrzucić,
gdyż nie byliśmy pewni czy są one jadalne.
(...)
Już
dwa dni spędziliśmy w naszej nowej kryjówce, a nadal nic się nie
działo. Dziwiłam się, że organizatorzy nie spuszczają na nas żadnych
plag. Karierowcy także dali nam spokój. Widocznie znajdowaliśmy się w
całkowicie innej części areny niż oni.
Rankiem
wybrałam się na polowanie, gdyż kończyły nam się zapasy. Krążyłam po
lesie około dwóch godzin jednak nic nie udało mi się upolować.
Stwierdziłam, że nie ma sensu dalej szukać zwierzyny, więc postanowiłam,
że wrócę do obozu.
Po drodze natrafiłam na krzaczek dobrze znanych mi jagód.
Łykołak.
Przerzedł
mnie dreszcz, kiedy na niego spojrzałam. Jednak pokusiło mnie i
zerwałam kilka jagód. Wrzuciłam je do kieszeni i ruszyłam dalej.
Pomyślałam, że widownia będzie miała niezły ubaw, kiedy to zobaczą. Na
pewno zastanawiają się po co mi jagody. W sumie to wcale ich nie
potrzebuje, chociaż gdybym przypadkiem została sama na arenie, co jest
moim zdaniem jednak nieprawdopodobne, jagody łykołaka będą moim
wybawieniem.
Niebo nad areną zachmurzyło
się i zaczął padać deszcz. Do tego zerwał się porywisty wiatr.
Przyspieszyłam, więc tempa, gdyż takie warunki nie sprzyjały samotnym
przechadzkom trybutów po lesie.
Kiedy
dotarłam do naszego obozu nikogo tam nie zastałam. Poczułam niepokój i
nerwowo rozejrzałam się wokół siebie. Wypatrywałam Marka, Johanny, a
przede wszystkim Peety, ale nikogo tu nie było.
Zdecydowałam się więc na dość niebezpieczne posunięcie.
- Peeta! - krzyknęłam - Johanna! - Ale nikt mi nie odpowiadał.
Nagle
usłyszałam szelest, dobiegający z pobliskich zarośli. Serce zabiło mi
mocniej, a ja nie zważając na wszelakie niebezpieczeństwa, biegiem
ruszyłam w ich stronę.
- Johanna -
szepnęłam i uklękłam obok swojej przyjaciółki. Leżała ona na mokrej
trawie ze swoją siekierą w ręce. Miała półprzymknięte oczy i ciężko
oddychała.
- Johanna, co się stało ? - wydusiłam przez łzy.
- Karierowcy - szepnęła prawie bezgłośnie Johanna - Peeta i Mark uciekli w stronę łąki. Zostaw mnie, musisz im pomóc.
Po tych słowach Johanna całkowicie zamknęła oczy. Usłyszałam wystrzał i z przerażeniem spojrzałam na twarz mojej przyjaciółki.
Zauważyłam
jednak, że nadal ona oddycha, więc to nie jej śmierć obwieścił owy huk.
Zerwałam się więc z ziemi i popędziłam w stronę łąki. Ciężko było mi
zostawić tak moją przyjaciółkę, ale moje serce dyktowało mi inne
zachowanie, a w moich myślach bezustannie krążyło jedno imię : Peeta.
Biegłam
przez las, nie zwracając uwagi na wielkie krzaki, które kaleczyły mi
dłonie i twarz, swoimi ostrymi gałęziami. Potknęłam się o gruby konar,
przez co przewróciłam się i wylądowałam twarzą w błocie. W innej
sytuacji, byłoby to niezmiernie komiczne, ale moje położenie nie
pozwalało na śmiech.
Otarłam więc szybko
twarz i znów ruszyłam biegiem. Cieszyłam się, że dość dobrze orientuje
się w terenie, gdyż w niecałe dziesięć minut udało mi się dotrzeć do
łąki.
Przez smugi deszczu, który
przybrał na sile nic na początku nie widziałam. Kiedy jednak przyjrzałam
się uważniej, na środku łąki zauważyłam ciało. Serce zabiło mi mocniej,
a łzy napłynęły do oczu... To był Peeta. Pobiegłam w jego stronę i
uklękłam przy jego bezwładnym ciele. Objęłam go ramionami i położyłam
jego głowę na moich kolanach. Odgarnęłam mu delikatnie włosy z czoła i
zaczęłam szeptać: Peeta, Peeta...
Mruknął coś niezrozumiale.
To,
że nie rozumiałam jego słów nie było jednak najgorsze. Nie rozumiałam
również co się stało z nim i Johanną. On, tak samo jak ona, leżał
bezwładnie na ziemi, ciężko oddychając, tak jakby był ranny. Nie
zauważyłam jednak żadnych ran, choćby nawet małego rozcięcia na skórze.
Nie widziałam żadnej krwi. Więc co się stało ?
Pocałowałam
go delikatnie w usta, łudząc się, że ocucę go tym zachowaniem. Jednak
to nic nie dało. Chciałam pogłaskać go po policzku, jednak przerwał mi
przeraźliwy ból głowy.
Upadłam na
ziemie i dopiero teraz zorientowałam się, że ktoś uderzył mnie w głowę.
Podniosłam się powoli i spojrzałam na mojego oprawcę. William.
Górował nade mną, złośliwie się uśmiechając.
- To koniec dwunastka - syknął - Pożegnaj się z narzeczonym, spotkacie się w innym świecie.
Po
tych słowach uniósł mnie, jakbym była szmacianą lalką i rzucił mną, jak
piłką na odległość kilku metrów. Ból głowy i rozmazany obraz nie
pozwalał mi na logiczne myślenie. Czułam się jakby moje ciało zostało
nagle spowolnione. Wolniej myślałam, jak i wolniej się poruszałam.
Po
raz kolejny usłyszałam wystrzał. Spojrzałam z przerażeniem na Peete.
Jaką ulgę poczułam, kiedy zobaczyłam, że chociaż ciężko, to nadal
oddycha.
Podniosłam się powoli z ziemi,
ale zanim zdążyłam dobyć strzały, William rzucił się na mnie i po raz
kolejny odepchnął mnie na odległość kilku metrów.
Zrozumiałam, że chce on odciągnąć mnie od Peety, tylko dlaczego ?
-
Nie możemy tu być kiedy nadleci poduszkowiec - warknął, jakby wyczytał z
moich oczu pytanie - Z resztą wolisz chyba umrzeć wśród drzew, co ?
Podobno lubisz takie klimaty.
Powiedział to i po raz kolejny zadał mi cios w brzuch. Skuliłam się pod drzewem i zawyłam z bólu.
- Jaki poduszkowiec - jęknęłam - Przecież...
I po raz kolejny usłyszałam wystrzał.
William
złapał mnie i odwinął moje ręce do tyłu, uniemożliwiając mi wyrwanie
się. Brutalnie odwrócił moją twarz w stronę łąki i syknął:
- Pożegnaj się.
Spojrzałam na Peete i omal nie upadłam z przerażenia. Wybuchłam płaczem i dławiąc się łzami, zaczęłam wrzeszczeć:
- Nie! Błagam, nie!
Ale
było już za późno. Wielkie, metalowe szczypce zamknęły się na
bezwładnym ciele mojego ukochanego i zaczęły podnosić Peete w górę, ku
niebu.
Wielkie Wow ale jestem przerażona. Jak to wszystko możliwe? Tyle śmierci... To co się stało z Johanną nawet do mnie nie dotarło bo zaraz wyskoczylaś z Peetą. Nie rozumiem co się dzieje Oni żyją czy zginęli? I jak karierowcy to zrobili? To się przecież nie może tak skończyć. Ile planujesz rozdziałów tej historii? Po prostu to niemożliwe żeby w tej sytuacji mieli umrzeć.
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie jest jednym z najlepszych jakie czytałam. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału.
pozdrawiam
Alexis Mellark
Taki właśnie był mój zamysł - Zaskoczyć i nie wyjaśnić. Niestety nic nie mogę zdradzić, wszystko wyjaśni się w kolejnych rozdziałach, których będzie jeszcze dużo.
UsuńBardzo dziękuje za tak pozytywne komentarze! :)