Na myśl o Peecie do oczu napływają mi łzy. Istotka, którą noszę pod sercem jest również dzieckiem Peety. To jedyna pamiątka, jaka mi po nim została, jedyna część, która została na tym koszmarnym świecie.
Peeta zawsze chciał mieć dzieci, byłby wspaniałym ojcem. Muszę wziąć się w garść i zadbać o siebie. W końcu życie dziecka zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Nie zawiodę Peety i zrobię wszystko, aby nasze dziecko żyło choć w dostatecznie dobrym świecie. Zadbam o nie i zadbam o siebie. Muszę zacząć jeść i dopuścić do siebie lekarza. Zrobię to wszystko dla Peety, dla dziecka - bo ich kocham.
Powoli wstaję z łóżka i ocieram łzy.
- Weź się w garść Katniss - rozkazuje sobie samej.
Kieruje się do łazienki. Jest ona mała, ale dość przytulna. Podłoga wyłożona jest szarymi płytkami, a ściany tak samo jak w pokoju pokrywa biała farba. Nad umywalką wisi małe lustro.
- Milutko - komentuje i dziwię się, że umiem pozwolić sobie na sarkazm.
Postanawiam, że wezmę gorący prysznic, chociaż wątpię, że mam dostęp do ciepłej wody. O dziwo kiedy odkręcam kurek na moje ciało spływa potok gorącej wody. Ciepły prysznic zawsze mnie relaksował. Kieruje strumień wody na mój brzuch i zaczynem lekko go masować. Na mojej twarzy pojawia się szczery uśmiech, a ja jestem szczęśliwa, że zostało mi dane być matką, gdyż teraz mam dla kogo żyć.
Mój ponury humor znika i zastępuje go uczucie spokoju i szczęścia. Czuje jeszcze ból po śmierci moich przyjaciół i Peety, ale radość spowodowana ciążą, dostatecznie rekompensuje mi utratę bliskich.
Powoli wychodzę spod prysznica. Uważam teraz na moje ruchy, gdyż za żadne skarby świata nie chcę skrzywdzić mojego dziecka.
Owijam się szarym, szorstkim ręcznikiem i kieruje się w stronę komódki, która stoi w rogu mojego pokoju.
Dziękuje Bogu, że prezydent w swojej "łaskawości" pozwolił mi zamieszkać w tym oto pokoju, a nie w prawdziwej celi bez okien, ze skrzypiącą pryczą i brakiem dostępu do bieżącej wody.
Ubieram w czyste ubrania, które znalazłam w komódce. Zakładam brązową bluzkę z długim rękawem i luźne szare spodnie. Pamiętam co mama mówiła ciężarnym kobietą, które przychodziły do niej po pomoc w dwunastym dystrykcie.
Po pierwsze nie mogą one nosić obcisłych ubrań, gdyż zaszkodziłyby one dziecku. Po drugie nie mogą się przemęczać, co mi raczej nie grozi, gdyż najbliższe miesiące spędzę zanudzając się w mojej celi, to znaczy pokoju. Muszę jednak utrzymać sprawność fizyczną i prowadzić zdrowy tryb życia. Tylko jak? Nie będę raczej biegała w kółko po pokoju, czy skakała na łóżku, bo nic mi to nie da. Porozmawiam z Amelią i poproszę ją, aby ona porozmawiała ze swoim wujem. Może Snow zgodzi się, abym przy eskorcie strażników mogła wyjść na krótki spacer.
Ciekawi mnie bardzo jego reakcja, kiedy się dowie, że spodziewam się dziecka, choć nie zdziwiłabym się gdyby już wiedział. W końcu wszystkie informacje dotyczące mojej osoby są niezwłocznie mu przekazywane. Doktor Louis na pewno już poinformował prezydenta o mojej ciąży i jestem mu za to wdzięczna. Nie wiem co bym zrobiła, gdybym to ja musiała przekazać Snow'owi tę nowinę.
Po ubraniu się wracam do łazienki. Na umywalce leży czarny grzebień.Widocznie Snow dba o mój wizualny wygląd.
Rozczesuje moje splątane włosy i zauważam jak bardzo mi one urosły. Sięgają mi prawie do połowy pleców. Mama zawsze mówiła, że prawie robi wielką różnice, ale nie jest to teraz istotne.
Zaplatam włosy w mój ulubiony warkocz i przeglądam się w lustrze. Teraz wyglądam jak prawdziwa Katniss Everdeen. Pod moimi oczami widnieją sińce, świadczące o moim zmęczeniu. Jestem też dość wychudzona.
- Pani Everdeen ? - słyszę głos dobiegający z mojego pokoju. Wychodzę z łazienki i zauważam Amelie, która trzyma wielką tacę z jedzeniem.
- Wuj kazał mi przynieść pani kolacje osobiście - mówi dziewczynka - Smacznego.
- Dziękuje - odpowiadam i siadam na łóżku. Amelia kładzie tacę obok mnie i uśmiecha się nieśmiało. Podchodzi do drzwi i już chce wychodzić, ale zatrzymuję ją:
- Zaczekaj - mówię - Czy dotrzymałabyś mi choć przez chwilę towarzystwa ? - pytam.
Dziewczynka uśmiecha się szeroko, kiedy słyszy moja propozycje. Energicznie kiwa głową i przystawia sobie krzesło obok mojego łóżka.
- Mogłabyś mi opowiedzieć co działo się w Kapitolu po Rebelii, zanim twój wuj przejął władzę ? - pytam, gdyż niezmiernie mnie to interesuje.
- Oczywiście - mówi Amelia, a ja zabieram się za parujące ziemniaki z obłędnie pachnącym sosem - Ale od razu uprzedzam, że nie wiem za dużo. Nie było mnie tutaj, kiedy rebelianci wdarli się do miasta. Kilka dni wcześniej razem z moją opiekunką, zostałam przewieziona po za granice Panem, do Podkapitolu.
- Wiedziałaś o jego istnieniu ?
- Nie do końca. Wiedziałam tylko, że istnieje jakaś organizacja, która jest "planem B" mojego dziadka, ale nie miałam pojęcia gdzie ona się znajduje i jakie cele obrała za swój priorytet.
- Czyli nie było cię tutaj kiedy...
- Kiedy zginął mój dziadek ? - domyśla się dziewczynka - Nie, nadal byłam w Podkapitolu.
- Jak wygląda Podkapitol ? - pytam, gdyż ta informacja byłaby niezbędna, gdyby zaistniała możliwość obalenia dotychczasowych rządów.
Dziewczynka milczy przez chwile, jakby rozważała, czy może zdradzić mi te informacje, czy nie.
- Nie wolno mi o tym mówić - zaczyna - Ale ze względu na sympatię, jaką panią darze - powiem.
- Mów mi Katniss, nie dzieli nas więcej niż pięć lat.
- Dobrze, a więc Katniss powiem to tylko tobie i mam wielką nadzieje, że nie zdradzisz nikomu od kogo masz te informacje.
- Obiecuje - szepczę. Mówię to szczerze, nie chcę, aby ta dziewczynka miała przeze mnie jakiekolwiek problemy. Jest dla mnie bardzo miła, a ja ją polubiłam.
- Podkapitol jest podziemną bazą wojskową - mówi Amelia - Może kojarzyć się on z trzynastym dystryktem, ale te miejsca całkowicie się od siebie różnią. W Podkapitolu brakuje kwater mieszkalnych, gdyż nie ma tam prawdziwych obywateli. Mieszkają tam jednostki wojskowe, które czasowo są zbędne. Żołnierze trenują tam i doskonalą swoje umiejętności. Co do wyglądu to dystrykt ten składa się tylko z kilkunastu, ogromnych sal. W jednej odbywają się treningi, inna traktowana jest jak jadalnia, a jeszcze inna jest na przykład wielkim pomieszczeniem z piętrowymi łóżkami, gdzie śpią żołnierze. To wszystko składa się na tak zwany : Poziom A. Składy broni znajdują się na Poziomie B, a Poziom C zajmuje wielkie więzienie.
- Czyli Podkapitol składa się tylko z trzech poziomów?
- Tak.
- A co z wejściami ? Jest ich dużo.
- Znam tylko wejście główne, którym wprowadzono mnie tam i tunel, którym wlatują poduszkowce. Sądzę jednak, że jest tam o wiele więcej wejść, które są jednak tajne.
- To niewiarygodne, że wcześniej nie mieliśmy pojęcia o istnieniu tego dystryktu - mówię ze szczerym zdziwieniem - A co z twoim wujem ? Czy od zawsze mieszkał w Podkapitolu ?
- Nie. Tak naprawdę to wuj August od zawsze zamieszkiwał Kapitol. Kiedy mój dziadek miał problemy ze zdrowiem, co się często zdarzało, to zastępował go on na przeróżnych, ważnych uroczystościach.
Nie mam już więcej pytań. Siedzimy w ciszy, a ja analizuje usłyszane informacje. Po kilku minutach Amelia wstaje z krzesła i odnosi je na miejsce.
- Robi się późno - mówi - Muszę już iść. Nie jestem pewna, czy wuj będzie zadowolony, że spędzam z panią, to znaczy z tobą czas.
Dziewczynka zabiera tacę z pustymi naczyniami i kieruje się w stronę drzwi.
- Zaczekaj jeszcze chwilkę - mówię - Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę.
- Tak ? - dziewczynka unosi brwi
- Czy mogłabyś porozmawiać ze swoim wujem ? Chodzi o to, że potrzebuje ruchu. Może zgodziłby się on, abym mogła przejść się oczywiście w towarzystwie strażników na krótki spacer, albo...
- Oczywiście, że z nim porozmawiam - zapewnia mnie dziewczynka - Jednak nie mogę obiecywać, że się zgodzi.
- Dziękuje - mówię i uśmiecham się lekko do dziewczynki
- Nie ma za co - odpowiada Amelia - Musisz się ruszać, dla dobra dziecka.
Widząc moją zdziwioną minę dziewczynka mówi ze śmiechem:
- Tak, wiem, że spodziewasz się dziecka. Doktor Louis mi o tym powiedział.
Uśmiecham się do niej i rzucam krótkie "do zobaczenia".
Amelia wychodzi, a ja układam się wygodnie na łóżku i narzucam na siebie szorstki koc. Spodziewam się nocy pełnej koszmarów, ale o dziwo przesypiam ją spokojnie, a rano budzę się wypoczęta.
- To chyba ty tak na mnie działasz - mówię czule i zaczynam delikatnie głaskać się po brzuchu - Przesyłasz mi jakąś taką dziwną, ale kojącą energię, dziękuje.
Ociężale wstaje z łóżka i idę wziąć szybki prysznic. Znów zaplatam włosy w warkocz i zarzucam na siebie wczorajsze ubrania. Nie są brudne, więc postanawiam, że je dziś donoszę.
Siadam na łóżku i zastanawiam się co będę dziś robić - nie mam nic ciekawego w planach.
- Widocznie będziemy się nudzić - mówię do mojego dziecka - To też pewnego rodzaju zajęcie, prawda?
Nagle do mojego pokoju wchodzi awoksa o kasztanowych włosach i podaje mi tacę ze śniadaniem. Patrzy na mnie smutnymi, brązowymi oczami, a na jej twarzy pojawia się dziwny grymas, chyba uśmiech, a zaraz potem odwraca się na pięcie i wychodzi.
Jestem strasznie głodna, więc zjadam śniadanie w mgnieniu oka. Dawniej nie wcisnęłabym takiej wielkiej porcji jedzenia, ale teraz jem za dwóch, a nawet trzech. Nie poznaje siebie samej.
Około południa słyszę pukanie do drzwi.
- Cześć Katniss - Amelia stoi w progu i uśmiecha się promiennie - Rozmawiałam z wujem.
Wstaje z łóżka i z nadzieją czekam na to, co powie mi dziewczynka.
- Niestety nie pozwolił na spacery po Kapitolu - mówi lekko zasmucona, tak jakby była to jej wina - Ale pozwolił ci chodzić na sale treningową w podziemiach posiadłości.
- To znaczy mam sobie spacerować tam i z powrotem aż mi się nie znudzi ? - pytam z sarkazmem w głosie
- Nie, to znaczy, że możesz przychodzić na sale oczywiście w towarzystwie strażników i sobie... Ćwiczyć.
- Ćwiczyć ?
- Jest tam bieżnia, mały basen, a nawet strzelnica. Kiedyś często tam przychodziłam, a moja opiekunka uczyła mnie pływać. Teraz nie mam jednak na to ochoty. Sala jest więc mało używana, więc naprosiłam wuja i zgodził się.
Kiedy usłyszałam słowo "strzelnica" mocniej zabiło mi serce. Łuk i strzały są ze mną od dzieciństwa. Kiedyś przynosiły mi szczęście, później zmartwienia i kolejne ofiary, a teraz są mi obojętne, jednak z wielką chęcią postrzelałabym sobie ot tak, dla rozrywki.
- Dziękuje Amelio - mówię i uśmiecham się do dziewczynki.
- Koniec wizyty - rozmowę przerywa nam wchodzący do pokoju strażnik - Amelio wuj kazał ci udać się do biblioteki, a panna Everdeen ma udać się na spotkanie z nim.
(...)
Kiedy pożegnałam się z Amelią, strażnik zaprowadził mnie do pokoju, w którym wczoraj rozmawiałam ze Snow'em. Siedzę teraz przy biurku i czekam na prezydenta. Nagle drzwi w drugim końcu pokoju otwierają się, a do środka wchodzi Snow.
- Witam panno Everdeen - syczy prezydent i uśmiecha się szeroko - Słyszałem, że spodziewa się pani dziecka, moje gratulacje.
- Dziękuje - odpowiadam krótko i znudzona zakładam nogę na nogę.
- Doskonale rozumiem, że musi pani prowadzić teraz zdrowy tryb życia, wszystko dla zdrowia dziecka - prezydent uśmiecha się jeszcze szerzej, odsłaniając swoje białe zęby - A jest pani moim gościem, więc ja również muszę zadbać o pani potomka. Amelia przekazała pani, że serdecznie zapraszam na salę treningową?
- Tak.
- Doskonale. W takim razie już teraz tam panią zapraszam. Pozwolisz moja droga panno Everdeen, że zaprowadzę panią tam osobiście ?
Wzruszam ramionami, gdyż wszystko mi jedno kto zaprowadzi mnie na salę.
- W takim razie chodźmy.
Wstaję od biurka, a Snow kładzie mi dłoń ma moim ramieniu.
- Tędy proszę - mówi i wskazuje ręką drogę.
Kiedy docieramy na miejsce prezydent zatrzymuje mnie i mówi:
- Będę obserwował panią z trybun. Oczekuje, że zaprezentuje mi pani swoje umiejętności na strzelnicy. Mam wielką nadzieje, że pani strzały przeszyją serca naszych kukieł treningowych.
Prezydent posyła mi jeszcze pełne jadu spojrzenie i kieruje się w głąb korytarza, pewnie to jest droga na trybuny.
Zastanawiam się dlaczego z takim naciskiem wymówił słowo "kukły", a może tylko mi się przesłyszało ? Odkąd czasowo straciłam słuch podczas 74 Igrzysk Głodowych, moje uszy płatają mi czasem figle.
Strażnik, który mi towarzyszy, gestem wskazuje, że mam wejść na sale.
Jest tam dość zimno, a ściany pokryte są szarą farbą. Podłogę stanowią czerwone i niebieskie maty. W jednym końcu sali widzę mały basen, o którym wspominała Amelia. Nad basenem znajdują się trybuny, liczące na oko około dwudziestu miejsc. Zauważam na nich Snow'a i Amelie, która siedzi obok swojego wuja. Ma dziwny wyraz twarzy - strach zmieszany ze zdziwieniem, tak jakby dowiedziała się właśnie czegoś strasznego.
Na końcu sali zauważam strzelnice i oczywiście kieruję swoje kroki właśnie tam. Chwytam najprostszy łuk, a na plecy zarzucam kołczan.
Wchodzę na stanowisko łucznicze i napinam strzałę na cięciwie. Przede mną w odległości około pięćdziesięciu metrów stoi kukła. Celuję w jej serce.
Przed oddaniem strzału spoglądam na trybuny: Amelia wstała z krzesła i podeszła do barierki. Prawie niezauważalnie kręci głową. W jej oczach wyczytuje strach i domyślam się, że chce ona mi przekazać, abym nie strzelała. Tylko czemu ?
Opuszczam łuk i ze zdziwieniem parzę w jej stronę. Snow zajęty jest rozmową z jakimś urzędnikiem, więc nie zwraca na mnie uwagi. Amelia ruchem głowy wskazuje na kukłę i znów kręci głową.
Odkładam łuk i kołczan na ziemię, a na twarzy dziewczynki zauważam ulgę. Schodzę ze stanowiska i kieruję się w stronę kukły. Snow nadal zajęty jest rozmową.
Podchodzę do niej i zauważam, że z bliższej odległości jej postura wygląda całkiem jak... Postura człowieka. Ma ona ręce przywiązane do słupa, a na twarz naciągnięty szary worek.
Z przerażeniem uświadamiam sobie, że jeśli Amelia by mnie nie powstrzymała zabiłabym bezbronnego człowieka. Jego klatka ciężko unosi się i upada, jest przytomny.
Zerkam w stronę trybun. Snow'a tam nie ma, a dziewczynka z nadzieją w oczach patrzy w moją stronę.
Dziękuje Bogu, że Amelia tu jest. Snow na pewno powiedział jej, że kukła to tak naprawdę człowiek, a ona z sympatii do mnie ostrzegła mnie przed tym. Jeśli prezydent myślał, że zostanę jego bronią i bezmyślnie będę zabijała ludzi to się mylił.
Podnoszę drżącą rękę i z szybko bijącym sercem zdejmuje postaci "maskę". Wstrzymuje oddech...
Kiedy spoglądam na twarz mojej niedoszłej ofiary o mało co nie mdleję. Postać spogląda na mnie swoimi wielkimi, przestraszonymi oczami i wypowiada szeptem moje imię : Katniss...
Nogi się pode mną uginają, a do oczu napływają łzy. Nie mogę uwierzyć w to co widzę, a w napływie szoku udaje mi się wyszeptać tylko jedno, jedyne imię:
- Johanna.
Wow czyli ona żyje. Tzn że to była tylko chwilowa trucizna. Ten Snow jest przerażający. Mam nadzieję że się stamtąd wyrwą. I że Peeta też tam jest. Okropność, a było tak blisko... Nigdy nie skończysz z rewelacjami. Dobrze że Katniss nie dała się zabić na arenie. Naprawdę nie spodziewałam się rozdziału dzisiaj. Genialny jest. Teraz czekam z niecierpliwością na kolejny.
OdpowiedzUsuńWesołych świąt!
Bardzo dziękuje i Tobie również życzę wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku! :)
Usuń