wtorek, 15 grudnia 2015

Rozdział 25

To co wtedy poczułam było czymś nie do opisania. Czułam jakby jakaś potężna siła rozrywała mnie od środka, co sprawiało mi przeraźliwy ból. Patrzyłam w stronę, w którą odleciał poduszkowiec z moim Peetą i krzyczałam niezrozumiane słowa. Byłam taka bezsilna... Ból i nagła pustka, które objęły moje ciało, były nie do wytrzymania. Marzyłam o śmierci...
Nagle poczułam, że uścisk Williama staje się słabszy, a po chwili klęczałam już na trawie, wbijając paznokcie w ziemię. Ktoś lub coś odciągnęło ode mnie wroga. Nie miałam pojęcia kto to może być, może Johanna, która odzyskała siły, albo Mark, którego od rana nie widziałam.
Nie mogłam się jednak odwrócić. Szok, spowodowany widokiem bezwładnego ciała Peety otulił mnie jak silne ramiona mojego ukochanego i nie pozwalał się z nich wyrwać.
Usłyszałam krzyk Williama i głośne warczenie. Teraz byłam pewna, że to zmiechy zaatakowały wrogiego mi trybuta.
Wymusiłam na sobie przewrócenie się na plecy, aby odsłonić zmiechom moją szyję. Pragnęłam, aby zatopiły one w niej swoje ostre zębiska i pozbawiły mnie tym samym oddechu.
Kiedy w końcu odwróciłam się w ich stronę, usłyszałam wystrzał, który informował o śmierci Williama.
Teraz moja kolej - pomyślałam i zamknęłam oczy.
W ciszy czekałam na atak zmiechów, ale śmierć z nim związana nie przychodziła. Otwarłam oczy i spojrzałam na rozszarpane ciało Williama. Zrobiło mi się niedobrze, na jego widok, a metaliczny zapach krwi wypełnił moje nozdrza.
Nad jego zmasakrowanym ciałem górował wielki zmiech. Przypominał wielkiego wilka, o oczach czarnych jak węgiel i ostrych zębach, wystających z jego paszczy.
Patrzył na mnie pustym wzrokiem, który przeszywał moje ciało jak ostry sztylet. Czekałam, aż rzuci się na mnie i pozwoli mi umrzeć, ale tego nie zrobił. Cofnął się najpierw o jeden krok, potem odskoczył kilka metrów dalej, a w końcu ruszył biegiem w las. Zniknął z pola mojego widzenia.
W mojej głowie nagromadziło się mnóstwo myśli. Oddychałam ciężko, a zimny pot pokrył moje ciało. Nie wiedziałam dlaczego zmiech tak po prostu mnie zostawił. Przeklinałam go w myślach, gdyż nie spełnił mojego jedynego marzenia. Chciałam śmierci, pragnęłam jej, a on mi jej nie zadał.
Zerwałam się z ziemi i pognałam w stronę łąki. Byłam zagubiona, nie miałam pojęcia co robić. Czułam się tak bezradna jak wtedy, kiedy zmiechy rozszarpywały Finnicka.
Biegłam najszybciej jak mogłam. W sumie nie wiedziałam jaki jest mój cel. Chciałam po prostu jak najdalej oddalić się od ciała Williama.
Dobiegłam do środka łąki. To w tym właśnie miejscu po raz ostatni trzymałam w swoich objęciach Peete.
Wiem, że już nigdy go nie dotknę, już nigdy z nim nie porozmawiam, nie usłyszę jego kojącego głosu, nie zobaczę jego uśmiechu...
Przegrałam.
Snow zatryumfował. Mój koniec jest bliski , a ja z wielką determinacją będę walczyła o jak najszybszą śmierć, która uwolni mnie od niewyobrażalnego bólu i tęsknoty, która rozrywała mnie od środka.
Przebiegłam łąkę i zdyszana wbiegłam do sosnowego zagajnika. Liczyłam, że spotkam tu któregoś z karierowców, ale jestem sama.
Próbuję opanować łzy i drgawki, które męczą mnie odkąd zobaczyłam ciało Peety, ale szok jakiego doznałam nadal nie opuszcza mojego umysłu.
Nagle słyszę przeraźliwy krzyk i dopiero po chwili orientuje się, że to ja krzyczę. Padam na kolana. Moje ciało i umysł odmawiają posłuszeństwa. Uderzam pięściami w ziemię i wykrzykuje obelgi pod adresem Snowa.
Nienawidzę go. Nienawidzę! Zabrał wszystko co miałam. Najpierw Prim, a teraz... Straciłam najważniejszą osobę w moim nędznym życiu. Nigdy nie kochałam nikogo tak mocno jak kochałam Peete...
Wiem, że miłość jaką darzę mamę, Gale'a, Haymitcha, czy Effie, razem wzięta nie uleczy bólu po stracie Peety.
- Pozwólcie mi odejść! - wrzeszczę, wpatrując się w zaciągnięte szarymi chmurami niebo - Błagam!
Kładę się na ziemi i pozwalam kroplą deszczu zalewać moją twarz. Mieszają się one z moimi łzami, których nie umiem pohamować.
Nie chcę już żyć, już nic nie mam. Straciłam wszystko, wszystko! Peeta był najważniejszą osobą w moim życiu, mogę porównać go do mojego tlenu, który nie opuszczał mnie nawet na krok. Jak mam żyć bez tlenu?
Nie wiem ile czasu leżałam tak na deszczu. Drgawki ustały, ale łzy nadal płynęły.
Ciemność otuliła las, a niebo okryło się płaszczem gwiazd. Deszcz i silny wiatr ustały, ale ja byłam cała przemoczona. Było mi strasznie zimno.
Choć mało dziś jadłam to nagle dostałam silnych torsji. Mój żołądek był pusty, ale nie zawracałam sobie teraz głowy polowaniem. Nie obchodziło mnie to, gdyż moje potrzeby fizyczne nie były teraz najważniejsze.
Oprócz torsji, męczył mnie także okropny, silny ból głowy. Miałam rozbite czoło i rozciętą wargę. Tym jednak także się nie przejmowałam.
Leżałam tak kilka godzin. Deszcz obmywał z łez moją twarz. Żałowałam, że nie może on także obmyć moich myśli, które nadal krążyły wokolo niedawnych wydarzeń.
Nagle usłyszałam głośny hymn Panem, który spowodował, że ból głowy przybrał na sile. Otworzyłam oczy i spojrzałam w niebo. Na ekranie zaczęły wyświetlać się twarze poległych:
Will, Beete, Derryl, Tyson, Marchall, Mark, Johanna, Peeta...
Nadal w to nie wierzyłam. Zerwałam się z ziemi i zaczęłam strzelać na oślep.
- Nie! - krzyczałam - Jakim prawem odebraliście mi to, co najważniejsze?!
Byłam w furii. Ból i tęsknota chwilowo mnie opuściły, a ich miejsce zajął ogromny gniew.
Strzały trafiały w drzewa, ziemie, niektóre kierowałam ku górze, trafiając w pole siłowe areny. Kiedy mi się one skończyły, przecięłam cięciwę, zamachnęłam się i rzuciłam łukiem, jak najmocniej mogłam. To samo zrobiłam z kołczanem.
Chciałam być bezbronna i zostać łatwym celem dla Evy. Wywnioskowałam, że to właśnie ona i ja pozostałyśmy w finałowej dwójce.
Mogłam wygrać, ale po co ? Aby się męczyć i żyć ze świadomością, że nie udało mi się ocalić Peety ? Nie. To zdecydowanie za duża cena za życie.
Chcę więc umrzeć, gdyż tylko śmierć przyniesie mi ukojenie.
Znów wybucham płaczem i celowo uderzam głową w wielkie drzewo. Chce stracić przytomność, gdyż będzie to dla mnie przedsmak śmierci, mojego zbawienia.
Udaje mi się to. Po kilku porządnych uderzeniach, robi mi się ciemno przed oczami i zaczyna wirować mi w głowie. Ostatnią myślą, a raczej obrazem, jaki sobie przytaczam, zanim całkowicie stracę przytomność jest widok umierającego Peety.


(...)

Roześmiana twarz Prim, kojący uśmiech Peety, czarujące oczy Finnicka, mądre oczy Beete'go, bezbronny wyraz twarzy Annie, urok Rue, zadziorny uśmiech Johanny...
Widzę ich wszystkich. Stoją naokoło mnie i uśmiechają się wesoło. 
Wiem, że śnię, wiem, że to nie jest rzeczywistość. Rozkoszuje się jednak tą chwilą, gdyż wszyscy moi bliscy, moi przyjaciele są przy mnie. Chociaż w wyobraźni to jednak żywi. 
Najpierw poschodzi do mnie Prim. Ściska mnie i szepcze:
- Dasz radę siostrzyczko, wierze w ciebie.
Po tych słowach obdarowuje mnie miłym uśmiechem i rozpływa się w powietrzu, zniknęła.
Jej miejsce zajmuje jednak Rue. Również mnie obejmuje, a potem jakby nigdy nic odchodzi, a zostaje po niej malutki obłoczek.
Nadal jednak nie jestem sama. Po kolei podchodzi do mnie Finnick, Beete, Johanna i Annie. Przytulają mnie i szepczą te same słowa, które usłyszałam od Prim. Oni także rozmywają się w powietrzu, a ja zostaje sam na sam z Peetą.
Ruszam biegiem w jego stronę. Chcę go objąć, przytulić. Chcę zatopić się w jego silnych ramionach i wreszcie poczuć się bezpieczna.
Zatrzymuje mnie jednak niewidzialna siła. Nie mogę ruszyć nogami, tak jakby wrosły one w ziemię. Podnoszę więc głowę i spoglądam na mojego ukochanego. Z jego twarzy zniknęła radość i spokój. Owszem uśmiecha się, ale jest to smutny uśmiech. Po jego policzkach spływa samotna łza, a ja czuje, że też zaraz się rozpłaczę. 
- Peeta - szepczę do niego - Nie zostawiaj mnie...
Po jego policzku spływa kolejna łza, a jego twarz przybiera jeszcze smutniejszy wyraz. Jest on jednak pełen szczerej miłości i troski.
- Nigdy cię nie zostawię - odpowiada Peeta, smutnym, lecz kojącym dla mnie głosem - Zawszę będę w twoim sercu, pamiętaj o tym. Zawsze...
Po wypowiedzeniu ostatniego słowa Peeta znika. Rozpłynął się w powietrzu tak samo jak Prim, Rue, Johanna, Beete, czy Finnick.
Znów jestem sama i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że ten stan będzie trwał wiecznie...

(...)


Otwieram oczy. Znów jestem na arenie, wróciłam do rzeczywistości, która jest tak naprawdę koszmarem. Wstaję z mokrej ziemi, która po obfitych opadach deszczu zmieniła się w błoto.
Jestem cała brudna i mokra. Nadal boli mnie głowa, a nudności nadal mi towarzyszą. Jestem też głodna i spragniona. Na początku ignorowałam te potrzeby, ale teraz nie dają mi one spokoju. Decyduje się więc na krótkie polowanie. Przypominam sobie jednak, że strzały posłałam w las, a łuk zepsułam, przecinając cięciwę. 
W amoku, który spowodowany jest tęsknotą i bólem, przeklinam samą siebie. Jestem wściekła, smutna, zmęczona, głodna, spragniona.. 
Ruszam jednak w las z nadzieją, że znajdę jakieś jadalne rośliny.
Kiedy w moim umyśle pojawiło się słowo "roślina", przypominam sobie o jagodach łykołaku, które niedawno zebrałam. 
One skończą moją udrękę.
Sięgam szybko do kieszeni mojej kurtki i... Orientuje się, że jej na sobie nie mam. Musiałam ją zgubić, kiedy w szoku przemierzałam las. 
Jestem więc zmuszona, poszukać kolejnego krzaczka z tymi jagodami. To jest mój cel.

(...)

Chodzę po lesie już kilka godzin, ale nadal nie umiem znaleźć łykołaka, ani żadnej jadalnej rośliny. Jestem strasznie osłabiona i kręci mi się w głowie. Kilka razy zatrzymuje się i wymiotuje na sucho. Krew z rany na czole przestała lecieć, ale zaczyna sączyć się z niej ropa, a ból głowy przybrał na sile i jest teraz nie do zniesienia.
Wchodzę na znajomą łąkę. To tutaj po raz ostatni widziałam Peete, to stąd zabrał go poduszkowiec. Decyduje, że skieruje się w stronę naszego starego obozu. Muszę więc przejść przez tę łąkę.
Kiedy jestem już w połowie zauważam, że z lasu naprzeciwko mnie wyłania się postać.
Eva.
W ręce trzyma wielki i ostry miecz, a na plecach ma plecak. W drugiej dłoni także coś trzyma, ale z takiej odległości nie jestem w stanie stwierdzić co to jest. 
Kiedy mnie zauważa natychmiast się zatrzymuje. 
Ona go zabiła - myślę - To przez nią Peeta nie żyje.
Ta myśl wznieca we mnie gniew. Ruszam w stronę Evy, choć nie posiadam żadnej broni. .
Kiedy stajemy w odległości kilku metrów od siebie syczę do niej:
- Zabij mnie.
Spogląda na mnie zdziwiona, ale po chwili odpowiada:
- Jesteś bezbronna, to nie będzie dla mnie zabawa, tylko oddanie ci przysługi.
- Zabij mnie - powtarzam, podnosząc ton
Eva podchodzi bliżej mnie, tak że dzieli nas tylko metr. W tym momencie zauważam, że w dłoni dzierży strzykawkę z jakimś zielonym, mętnym płynem.
- Co to je... - Nie kończę pytania, gdyż Eva rzuca się na mnie, przygniatając mnie swoim ciałem. Nie wymierza mi jednak żadnych ciosów tylko udaje bijatykę. 
Ja wiem, że tak naprawdę nic się nie dzieje, my tylko tarzamy się po ziemi. Widzowie i organizatorzy są jednak przekonani, że to ostatnia, zacięta walka na śmierć i życie.
Eva zachowuje się jakby odgrywała jakąś scenkę, tylko czemu ? 
- Muszę wstrzyknąć ci ten płyn - szepcze, tak cicho, że widzowie nie są w stanie tego usłyszeć - Nie ruszaj się, jasne ? 
Podnosi rękę i już chcę wbić igłę w moje ramie, ale ja natychmiastowo reaguje. Robię unik i po chwili to ja góruje nad Evą, przygniatając ją do ziemi.
Nigdy nie lubiłam zastrzyków i zawsze wystrzegałam się igieł. Może to właśnie to zadecydowało o takiej, a nie innej reakcji mojego ciała.
- Co ty robisz, ja... - Eva nie kończy zdania, gdyż wyrywam strzykawkę i wbijam igłę w jej ramię.
Szybko zeskakuje z trybutki i staje w odległości kilu metrów. 
Zastanawiam się dlaczego dążę do jej śmierci. Przecież to ja mam zginąć, a nie ona, teraz żałuje mojej decyzji. Dlaczego ja najpierw działam, a później myślę ?
Eva wygina się i mamrocze niezrozumiała słowa. Zaczyna ciężko oddychać, a jej oczy zachodzą łzami. Robi się całą czerwona, a jej klatka piersiowa zaczyna szybko unosić się i opadać.
Zdaję sobie sprawę, że jej ciało zachowuje się tak samo jak ciało Johanny, czy Peety. Oni także ciężko oddychali i mamrotali niezrozumiale.
Czy to właśnie mętny płyn, który wstrzyknęłam Evie jest przyczyną śmierci moich bliskich ? 
Przerażona po raz kolejny spoglądam na trybutkę. Już się nie rusza i wtem moich uszu dobiega wystrzał. Moja przeciwniczka nie żyje... To oznacza, że zostałam ostatnim trybutem na arenie...
Przechodzi mnie zimny dreszcz, a oczy zachodzą łzami...
- Nie, nie, nie.. - szepczę, ale wiem, że moje słowa nic tutaj nie zdziałają.
Słyszę głośny hymn i głos dobiegający jakby z nieba:
-"Panie i panowie, oto zwyciężczyni 76 Igrzysk Głodowych - Katniss Everdeen!"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz