Widząc moją przyjaciółkę czuję nieopisaną ulgę zmieszaną
z ogromnym zdziwieniem. Już nic nie rozumiem. Przecież widziałam
jak umiera, widziałam jej twarz, wyświetloną na polu siłowym
areny.
Moje słowa najpierw składają się w niezrozumianą paplanine, a
po chwili z moich słów wylewa się potok słów, a dokładniej
pytań.
Johanna ucisza mnie spojrzeniem i wskazuje na sznur, którym
przywiązana jest do metalowego słupa. Natychmiast zabieram się za
rozwiązywanie supła. Uwijam się w niecałe pół minuty, a to
wszystko zasługa Finnicka, który mnie tego nauczył.
Uwalniam Johanne i obejmuje ją, a ona odwzajemnia mój uścisk.
- Myślałam, że nie żyjesz - szepczę przez łzy - Myślałam..
- Ja także myślałam, że już po mnie- mówi Johanna z jej
sławnym, zadziornym uśmiechem - A tu proszę, obudziłam się w
dość przytulnym pokoiku, moje rany były opatrzone, czego chcieć
więcej?
Uśmiecham się szeroko, ale po chwili uśmiech schodzi z mojej
twarzy. Zastępuje go strach, który ewidentnie jest widoczny na
mojej twarzy, gdyż mina Johanny także zrzedła.
Snow podstawił Johanne, bo chciał żebym ją zabiła, ona nie
jest mu potrzebna. Przecież od zawsze zależało mu, to znaczy im -
Corolianusowi i Augustowi - na zabiciu zwycięzców, którzy są im
zbędni. Prezydent ją zabije, a ja nie mogę nic zrobić.
Próbuję wymyślić jakieś sensowne rozwiązanie, rozglądając
się gorączkowo po całej sali. Ucieczka nie wchodzi w grę, ukryć
Johanny nie ukryje, bo raczej nie będę jej kazała siedzieć w
basenie z głową pod wodą przez bliżej nieokreślony czas. Musi
być inne wyjście, musi...
- Panno Everdeen! - ktoś wykrzykuje moje nazwisko, a ja z
przerażeniem odwracam się w stronę z której owy głos dochodził.
Bałam się, że to jakiś strażnik lub co gorsza Snow, ale zamiast
nich moim oczom ukazuje się Philip - mężczyzna, który towarzyszył
nam w poduszkowcu, w drodze do Kapitolu. Wtedy zdradził on nam plany
prezydenta i ostrzegł przed opłacanymi trybutami. Pomógł nam, ale
teraz nie wiem czego mam się spodziewać.
Mężczyzna wchodzi na sale i podbiega do nas szybko. Łapie mnie
za ramię, a ja wyrywam się i cofam o kilka kroków.
- Katniss, nic ci nie zrobię - mówi Philip i podnosi ręce w
górę tak jakby się poddawał - Chcę wam pomóc.
- Niby jak ? - warczę.
- Spokojnie - uspokaja mnie Johanna - Philip jest po naszej
stronie.
- Skąd wiesz ? - pytam i posyłam mężczyźnie podejrzliwe
spojrzenie.
- Długa historia, pozwól, że opowiem ci o niej kiedy indziej.
Philip wyprowadza nas z sali i prowadzi nas długim korytarzem.
Schodzimy po krętych, marmurowych schodach prosto do zimnej piwnicy.
Mężczyzna wyciąga z kieszeni swojej burej marynarki mały,
srebrny kluczyk i otwiera mosiężne drzwi, które ustępują mu z
głośnym skrzypnięciem.
Całą drogę zastanawiałam się dlaczego żaden strażnik nie
zwraca na nas uwagi. Ciekawość wygrała i kiedy schodziliśmy po
schodach, spytałam o to Philipa. Odpowiedział, że jest on dość
wysoko postawiony w kapitolińskiej hierarchii ważności, więc
strażnicy nie mają prawa zwracać mu jakiejkolwiek uwagi. Jego
ojciec był zaufanym doradcą Corionalusa Snow'a, można powiedzieć,
że nawet się przyjaźnili. Był, gdyż zginął podczas Rebelii.
Kolejna osoba, którą dopisuje do listy moich ofiar. Chociaż to
nie ja osobiście zabiłam ojca Philipa to pośrednio jest to moja
wina.
Johanna dodaje, że zginął on podczas wybuchu bomb pod
prezydencką rezydencją.
- Ja także straciłam tam członka mojej rodziny, moją siostrę
- mówię cicho.- Przykro mi z powodu twojego ojca Philipie.
- Każdy kogoś stracił - bruknął Philip i machnął ręką,
tak jakby go to nie obchodziło - A ich śmierć poszła na marne.
Rozglądam się po małym pokoju, do którego właśnie weszliśmy.
Ściany pomalowane są na brudnozielony kolor, a na drewnianej
podłodze leży szary dywan. Panuje to nieskazitelny porządek. Pokój
oświetla. tylko mała żaróweczka zwisająca z sufitu, gdyż brak
tu jakiegokolwiek okna. Pod ścianą stoją dwa łóżka, przykryte
zielonym i brązowym kocem. W rogu stoi mała drewniana szafa, obok
której znajdują się drzwi, z których żółta farba odpada
wielkimi płatami.
- Tam jest łazienka - mówi Philip i wskazuje na owe drzwi.
- Dlaczego nas tu przyprowadziłeś ? - pytam i obejmuje się
rękami, gdyż jest tu dość chłodno.
- Zostańcie tu - odpowiada i podchodzi do drzwi - Pójdę
porozmawiać ze Snow'em.
- Po co? - burczy Johanna i opada na łóżko z brązowym kocem -
Lepiej by było, gdyby raczej nie wiedział gdzie jesteśmy, co ? To
jak zabawa w chowanego. Mam ci wytłumaczyć zasady tej gry ?
Philip kręci przecząco głową i chce coś powiedzieć, ale
Johanna przerywa mu z nutą sarkazmu w głosie:
- Jeśli ktoś się chowa i nie chce, żeby szukający go znalazł,
bo na przykład chce go zabić, to raczej nie zdradza mu swojego
położenia, prawda ?
- Wiem na czym polega chowany - warczy Philip i rzuca Johannie
wściekłe spojrzenie - Snow i tak wie, że jesteście ze mną.
Strażnicy nas razem widzieli, więc mogę się założyć, że ta
informacja już dotarła do prezydenta. Spróbuję go przekonać,
żeby zachował ciebie Johanno przy życiu i nie ukarał Katniss za
jej niesubordynacje.
- Niby jak chcesz to zrobić ? - pytam zirytowana - Snow robi to
co chce, a nie to co podyktował mu jego podwładny.
- Nie jestem jego podwładnym - oburza się Philip - I mam swoje
sposoby, aby mnie wysłuchał i choć w połowie spełnił moje
oczekiwania. Zostańcie tu, wrócę po was.
Kiwam zgodnie głową. Mężczyzna chce już wyjść, ale zatrzymuje się raptownie i podchodzi do mnie.
- Zapomniałbym - mówi i wyciąga z kieszeni małe zawiniątko, które mi podaje - Strażnicy mi to przekazali. Wydaje mi się, że chcesz mieć te przedmioty z powrotem.
Rozwijam papier, w który zawinięte są owe przedmioty i moim oczom ukazuje się moja broszka z kosogłosem i perła Peety. Zaciskam je w dłoni i dziękuje cicho Philipowi:
- Dziękuje, one wiele dla mnie znaczą.
Philip wychodzi, a trzask jaki usłyszałyśmy
oznacza, że zamknął nas na klucz.
- Co się tam stało ? - pytam, kiedy cichną kroki Philipa na korytarzu.
- Gdzie ? - Johanna podnosi głowę i spogląda na mnie zdekoncentrowanym wzrokiem.
- Na arenie. Zostawiłam was rano i poszłam na polowanie, nie było mnie góra godzinę.
Johanna nabiera głośno powietrza i skubiąc koc mówi cicho:
- Siedzieliśmy razem z Peetą i Markiem przy ognisku. Rozmawialiśmy i ustalaliśmy pewną strategię. Nagle zza zarośli z krzykiem wybiegli karierowcy. Na mnie rzuciła się kobieta z Jedynki - Eva, nie miałam czasu, aby spojrzeć z kim walczy Peeta i Mark. Wszyscy byliśmy zdezorientowani, co opóźniło naszą reakcję, a do tego broń leżała w pewnej odległości od nas. Eva uderzyła mnie w twarz, stąd ten siniak - Johanna wskazuje na swój policzek, na którym rzeczywiście widnieje fioletowa plama - Upadłam i tyłem głowy niefortunnie uderzyłam w korzeń drzewa. Wtedy straciłam całkowitą kontrolę nad swoim ciałem, chociaż próbowałam się bronić to Eva przyszpiliła mnie swoim ciałem do ziemi i nagle poczułam ukłucie powyżej obojczyka, tak jakby coś mi wstrzyknęła. Miejsce gdzie zagłębiła się igła zaczęło mnie niemiłosiernie piec, a ogień rozlał się po całym moim ciele. Eva zeszła ze mnie i szepnęła, że mam się nie ruszać. To trochę dziwne prawda ? Gdybym mogła to splunęłabym jej w twarz, ale całkowicie straciłam panowanie nad moim ciałem. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam nic powiedzieć. Leżałam tak kilka minut, aż usłyszałam twój krzyk i wtedy do mnie podbiegłaś, resztę już znasz.
Kiwam głową i wstaje z łóżka. Siadam obok Johanny i kładę rękę na jej kolanie. Mam nadzieję, że będzie to dla niej krzepiący dotyk.Widzę strach w jej oczach.
Johanna próbuje się uśmiechnąć, ale zamiast uśmiechu na jej twarzy pojawia się wymuszony grymas.
- A co z tobą ? - pyta Johanna - Wiem, że po raz trzeci wygrałaś te cholerne Igrzyska, ale jak to się stało ? Wybacz, że pytam, to czysta ciekawość, jeśli nie chcesz to nie odpowiadaj.
Wymuszam uśmiech i relacjonuje jej przebieg wydarzeń. Wspominam o Evie, ataku Williama i o śmierci Peety. Kiedy mówie o tym ostatnim do oczu napływają mi łzy, a całe moje ciało zaczyna drżeć.Johanna obejmuje mnie i szepcze kojące słowa.
Głęboko nabieram powietrza i kontynuuje moją historię. Opowiadam przyjaciółce o Amelii, o doktorze Louisie i o moich rozmowach ze Snow'em. Po skończeniu relacji podnoszę rękę i zaczynam gładzić mój brzuch. Wydaje mi się, że to naturalny odruch, ale Johanna spogląda na mnie z lekkim zdziwieniem.
Przypominam sobie, że ani słowem nie wspomniałam o dziecku.
- Jestem w ciąży - rzucam, zanim pomyślę, czy chcę o tym teraz rozmawiać.
Johanna rozdziawia buzie i wytrzeszcza oczy.
- W czym jesteś ? - pyta nie kryjąc zdziwienia.
- To dziecko Peety - mówię, ignorując jej pytanie - Jedyne wspomnienie jakie mi po nim zostało.
- Nie wiem co mam powiedzieć - szepcze Johanna.
- Nie musisz nic mówić - mówię i wracam na swoje łóżko.
Rozkładam się na nim i obejmuje poduszkę, wmawiając sobie, że zamiast kawałku materiału obejmuję Peete. Tak strasznie mi go brakuje. Z oczu zaczynają płynąć mi łzy, ale szybko je ocieram. Nie mogę płakać, nie mogę.
Johanna także się położyła. Obie nie mamy ani siły, ani nawet ochoty na rozmowę. Mija pierwsza godzina, potem druga i trzecia, a Philipa nadal nie ma.
Rozmyślam o przyszłości. Zastanawiam się jak to będzie, kiedy urodzi się moje dziecko. Pozwalam sobie nawet na rozmyślania na temat, czy będzie to chłopczyk, czy dziewczynka. Jest mi wszystko jedno. Zależy mi tylko, aby było ono zdrowe i wychowywało się w choć dostatecznych warunkach.
Zapewne będę tego żałowała, ale dopuszczam do sobie myśl, co by było gdyby Podkapitolu nie było, a taka osoba jak August Snow nigdy by nie istniała. Jestem pewna, że Peeta szalał by z radości, gdyby dowiedział się o dziecku. Razem urządziliśmy mu pokój, razem czekalibyśmy na jego narodziny, a kiedy by ono dorosło, przejęłoby piekarnie Peety. Ale to tylko nieosiągalne marzenia, które nigdy się nie spełnią...
Rozmyślania przerywa mi odgłos przekręcanego klucza w drzwiach. Podnoszę się i opieram na łokciach. Johanna siada na łóżku i podejrzliwie spogląda na drzwi.
Pojawia się w nich Philip. Ma nieodgadnięty wyraz twarzy, a jedną rękę trzyma w kieszeni. Mężczyzna wchodzi do pokoju i staje naprzeciwko nas.
- Prezydent zapiera się, że nie miał pojęcia, że jesteś podstawiona za kukłę - mówi Philip, zwracając się do Johanny Ale nie wierz w to, to na pewno nie jest prawda.
- Domyślam się - burczy Johanna.
- Czy to oznacza, że jesteśmy bezpieczne ? - pytam i kładę rękę na moim brzuchu.
- W Kapitolu nikt nie jest bezpieczny - odpowiada Philip - A ja nie mogę zapewnić wam stuprocentowego bezpieczeństwa, chociaż będę do tego dążył, obiecuje. Prezydent stwierdził, że nie chce was zabijać, gdyż jesteście dla niego zbyt cenne.
Johanna prycha i zakłada nogę na nogę.
- To znaczy ? - pyta z irytacją
- To znaczy, że jesteście mu potrzebne - mówi Philip - Zamieszkacie w tym pokoju, a za trzy miesiące obie ruszycie na tournee.
- Dziwi mnie spokój Snowa - mówię po dłuższym czasie nieodzywania się.
- Nie doszedłem do najgorszego - wzdycha mężczyzna - Prezydent jest wściekły. Oprócz was przeżyło jeszcze troje trybutów...
- Kto ? - wykrzykuje Johanna i zrywa się z łóżka.
W moim sercu odżywa nadzieja. Może wśród tej trójki jest Peeta? Może jest mi dane jeszcze kiedykolwiek go zobaczyć, dotknąć, porozmawiać z nim.
Philip nabiera powietrza i ze spokojem w głosie mówi:
- Beete, Mark i...
Kiedy wymienił imię Beete'go ulżyło mi choć w małej części. To mój przyjaciel, muszę cieszyć się, że przeżył. Gdy padło imię "Mark" Johanna z ulgą wypuściła powietrze i opadła na łóżko. Tak nie reaguje twarda i chłodna Johanna Mason. Mogę się założyć, że Mark nie jest tylko jej znajomym z dystryktu.
- Kto jeszcze ? - pytam, gdyż irytuje mnie ta kilkusekundowa cisza.
- Beete, Mark i Eva - mówi Philip, a ja czuje, że moje serce przeszywa fala bólu - Tak mi przykro Katniss.
W sumie to czego się mogłam spodziewać? Przecież wiedziałam, że Peeta nie żyje, więc krótkotrwały szok jakiego teraz doznałam jest bezsensowny. Zaciskam usta w wąską kreskę i opieram się o ścianę. Johanna spogląda na mnie ze współczuciem w oczach, a Philip siada na krześle w kącie, którego wcześniej nie zauważyłam.
- To był większy plan - szepcze mężczyzna.
- Jaki plan ? - pytam zdziwiona
- Zaplanowałem to wszystko razem z Haymitchem podczas przelotu poduszkowcem z Dwunastki. Chcieliśmy was wszystkich wyciągnąć z areny.. Mieliśmy nadzieje, że jeśli ostatnio się udało to teraz też się uda.
- Nic nie rozumiem - mówię - Jak chcieliście tego dokonać?
- Wszystko wydawało się takie proste - wzdycha Philip - Eva była naszą sojuszniczką.
- Sojuszniczką? - dziwę się
- Tak. Otrzymała od nas spadochron ze strzykawką. Zawierała ona specjalnie zmodyfikowany płyn, który po wstrzyknięciu powodował omdlenie, drgawki. Osoba, która miała go we krwi sprawiała wrażenie umarłej. Poduszkowiec wyciągał ciała "poległych" trybutów z areny, a po przylocie do Kapitolu zamierzaliśmy przejmować ciała i odsyłać je do rodzinnych dystryktów. Trucizna była tymczasowa, działała góra 24 godziny, to był genialny i przemyślany plan, ale...
- Ale coś się nie udało - kończy Johanna - Owszem żyjemy, ale nie jesteśmy w naszych dystryktach, czemu ?
- Po pierwszym dniu Igrzysk z niewiadomych powodów straciłem kontakt z Haymitchem, nie miałem również dostępu do poduszkowców. Rozważałem przewiezienie was pociągiem, ale na granicach z dystryktami prezydent ustanowił kontrole. Jeśli strażnicy by was znaleźli, zabiliby was bez zastanowienia. To wszystko sprawiło, że nasz plan stał się czymś niemożliwym i nieosiągalnym, przepraszam.
Zapada krótkotrwała cisza, a po chwili głos przejmuje Johanna:
- Gdzie jest Mark i Beete ? - pyta z napięciem w głosie
- W Kapitolu, ale są bezpieczni. O nich również rozmawiałem z prezydentem. Snow potrzebuje Beete'go, a raczej jego mózgu, a Mark to świetny wojownik, prezydent wie, że ich śmierć byłaby stratą dla całego Panem.
- Peeta - szepcę i spoglądam na Philipa - Gdzie on jest ? On także miał wstrzykniętą truciznę, jak to możliwe, że nie przeżył.
- Katniss, my nie mieliśmy pojęcia - broni się mężczyzna - Dowiedzieliśmy się o tym podczas trwania Igrzysk, nie mogliśmy zatrzymać Evy, było za późno.
- O czym nie mieliście pojęcia? - pytam i czuję, że wzrasta we mnie wściekłość
- Trucizna, którą mu wstrzyknęliśmy pomieszana z jadem os gończych, który jeszcze nie do końca opuścił jego krwiobieg powoduje śmierć. Katniss my...
Nie pozwalam mu skończyć. Zrywam się z łóżka i podbiegam do mężczyzny i rzucam się na niego.
- To wy go zabiliście! - wrzeszczę - To przez was Peeta nie żyje!
Johanna podbiega do mnie i odciąga mnie od Philipa.
- To niech ich wina! - krzyczy Johanna, próbując mnie uspokoić - Snow go zabił, nie oni!
Wyrywam się z objęć Johanny i cofam się w kąt pokoju. Oddycham ciężko, ale ze względu na dziecko próbuje się uspokoić. Z oczu ciekną mi łzy, mam wypieki na twarzy i zaciskam dłonie w pięści tak, że paznokcie boleśnie wbijają mi się w skórę. Patrzę na Johanne i Philpa zbolałym wzrokiem i nieświadomie kładę swoją rękę na brzuchu.
Johanna szepcze coś do Philpa, po czym wychodzi on z pokoju i zamyka drzwi na klucz. Nie patrząc na przyjaciółkę kładę się na łóżku i podwijam kolana. Narzucam na siebie koc i zamykam oczy. Słyszę, że Johanna także kładzie się na swoim łóżku.
- Katniss dochodzi osiemnasta - szepcze moja przyjaciółka - Jeśli chcesz powiadomię strażnika, aby przyniósł nam kolację.
- Nie chcę - rzucam szybko i naciągam koc na głowę. Wiem, że muszę jeść, ale nie przełknęłabym teraz ani jednego kęsa. Jestem strasznie zmęczona i nie mam na nic siły. Rozluźniam się i próbuje zasnąć, gdyż sen wyzwoli mnie od realnego koszmaru. W dłoni ściskam perłę od Peety. O dziwo zasypiam szybko, ale sen nie jest ukojeniem. Całą noc nękają mnie koszmary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz