wtorek, 1 grudnia 2015

Rozdział 23

Pogoda nam sprzyjała. Drzewa osłaniały nas przed gorącymi promieniami słonecznymi, a lekki wiaterek owiewał nasze twarze. Nie było, ani za gorąco, ani za zimno. Temperatura była po prostu w sam raz. Dziwił mnie jednak trochę ten fakt. Myślałam, że organizatorzy, sprawią że arena będzie dla nas istnym piekłem, nie tylko ze względu na innych, wrogich trybutów. Byłam przekonana, że pogoda będzie niesprzyjająca, a zmiechów będzie tu na pęczki. Czułam się jednak, jakbym była na spokojnym spacerze z przyjaciółmi, a nie z sojusznikami na arenie.
Niebo przybierało już pomarańczową barwę - ulubiony kolor Peety. Wędrowaliśmy od ponad półtorej godziny, ale nadal nie umieliśmy znaleźć wody.
Beete obliczył, że znajdujemy się już kilka kilometrów od rogu obfitości, a wody jak nie było tak nie ma. Usta mi spierzchły, a mój język wysechł na wiór. Nie tylko mi chciało się pić. Wszyscy ciężko dyszeli, pragnąc zwilżyć usta choćby jedną kroplą wody.
Szłam z Peetą na samym końcu. Najchętniej złapałabym go za rękę, ale okoliczności na to nie pozwalały, więc zamiast jego dłoni, dzierżyłam w ręku łuk, który zabrałam spod rogu.
Podczas postoju podzieliliśmy chleb z plecaka Marka na siedem części, każdy dostał po jednej. Wszyscy zdążyli już zjeść swoją porcję. Wszyscy oprócz mnie. Nie byłam głodna, wręcz przeciwnie. Czułam się pełna, a uczucie mdłości nieprzerwanie mi towarzyszyło.
Ustaliliśmy, że po drodze będziemy wypatrywać zwierzyny, aby uzupełnić zapasy. Rozglądałam się uważnie po lesie. Nie widziałam jednak żadnych zwierząt oprócz malutkich, kolorowych ptaszków, siedzących na drzewach. Zauroczyły mnie one swoim wyglądem i śpiewem, więc ciężko mi było jakiegokolwiek zestrzelić. Dałam im spokój.
Nagle zauważyłam, że kilka metrów od nas, coś się poruszyło w krzakach. Gestem kazałam moim sojusznikom zamilknąć i zatrzymać się. Zza krzaków wyszedł powoli mały jeleń, rozglądając się niespokojnie.
Wyciągnęłam szybko strzałę z mojego kołczanu, napięłam cieniutką cięciwę i strzeliłam. Położyłam jelenia jedną strzałą. Z rany na jego szyi wypłynął czerwony płyn.
- Nie pogardzę taką kolacją - powiedział zadowolony Mark - Choć mogłaś go trafić w oko, nie marnując przy tym mięsa z karku. Podobno tak potrafisz.
- Jeśli coś ci się nie podoba, to następnym razem sam coś upoluj - warknęłam.
- Spokojnie, to był tylko taki żart. Nie znasz się na żartach? - bruknął zdziwiony Mark.
- W moim życiu było tak mało szczęśliwych chwil, że mogłabym zliczyć je na palcach mojej jednej ręki - odpowiedziałam z obojętnością - Więc pojęcie "żart" nie jest mi zbytnio znane.
Podeszłam powoli do nieżywego zwierzęcia. Wyciągnęłam z rany strzałę i wrzuciłam ją z powrotem do kołczanu.
Już chciałam wołać Peete i Marka, aby pomogli mi ze zdobyczą, ale ogarnęła mnie nagła fala niepokoju. Coś było nie tak, czułam to. Mój umysł mi to podpowiadał, tak jakby jakiś głos w głowie mówił mi: Uciekaj Katniss, zaraz wydarzy się coś złego.
Podniosłam głowę i powoli wstałam z przyklęku. Rozejrzałam się po lesie. Było tu zbyt cicho.
- Cisza przed burzą - szepnęłam do siebie.
Usłyszałam szelest liści i spojrzałam w ogarnięty już wieczornymi szarościami las. Wyglądało to dość upiornie, a moje serce przyspieszyło.
- Katniss ? - usłyszałam  głos Peety - Katniss, chodź tu do nas...
Wyczułam w jego głosie zaniepokojenie, ale zignorowałam jego słowa. Widocznie on też poczuł, że coś się zbliża. Zrobiłam krok w stronę zarośli. Usłyszałam trzask łamanych gałęzi.
- Katniss chodź tu! - rozkazała stanowczym głosem Johanna - W tej chwili!
Ją także zignorowałam. Wyciągnęłam strzałę i napięłam cięciwę. Nagle z krzaków wyłoniła się drobna postać.
- Katniss cofnij się! Już! - Peeta był przerażony, podbiegł do mnie i chwycił mnie za ramię. Ja jednak zaparłam się i nie pozwoliłam się odciągnąć od stojącej przede mną posataci.
- Prim - szpnęłam - Siostrzyczko.
Patrzyłam na nią, ona stała przede mną. Ubrana była tak jak na dożynkach, kiedy ją wylosowano. Złote włosy okalały jej twarz. To nie był sen, to była rzeczywistość.
Opuściłam łuk i rozłożyłam ramiona, pragnąc przytulić moją siostrę. Z amoku wyrwał mnie jednak krzyk Peety"
- Nie! To nie ona, to zmiech! Katniss uciekaj!
Spojrzałam w oczy Prim. Nie były błękitne tak jak zwykle. Były czarne jak smoła, pozbawione blasku. Nic w nich nie widziałam, tylko pustkę.
- To nie jest twoja siostra! - krzyknęła Johanna
Ale ja byłam jak w transie. Nic do mnie nie docierało. Nie umiałam zrozumieć, dlaczego Prim stoi przede mną żywa, a tłumaczenia innych, że to zmiech nawet do mnie nie docierały. Nie wierzyłam im.
Kąciki ust mojej siostry podniosły się, a z jej gardła wydobył się cichy charkot. Jej oczy błysnęły i zanim myśl, że to jednak nie moja siostra dotarła do mnie, Prim rzuciła się na mnie i wyrwała mnie z uścisku Peety. Zacisnęła swoje dłonie kurczowo na mojej szyi i z niesamowitą siłą rzuciła mną w pobliskie drzewo. Uderzyłam głową w twardy pień i bezwładnie upadłam na ziemie. Zmiech ruszył w moją stronę, upiornie się uśmiechając. Zobaczyłam, że Peeta z przerażeniem na twarzy także biegnie w moją stronę.
Johanna i Mark rzucili się nam na pomoc, ale dwie, potężne istoty zagrodziły im drogę. Kolejne zmiechy.
Peeta złapał "Prim" i odrzucił na bok. Uderzyła ona w drzewo i upadła.
Mój narzeczony złapał mnie za ręce i próbował podnieść, ale kolejny zmiech uniemożliwił mu to i odepchnął go na bok, przy czym Peeta upuścił swój miecz.
Zignorowałam tępy ból głowy i wkładając w to całą swoją energie podbiegłam do miecza. Podniosłam go i ruszyłam na pomoc Peecie.
"Prim" zdążyła się już podnieść i powolnym krokiem szła w moją stronę. Musiałam się śpieszyć.
Zmiech przygniótł Peete i zacisnął dłonie wokoło jego szyi. Gdyby nie moja szybka reakcja, udusiłby go. Uniosłam wysoko miecz i z impetem wbiłam go w plecy zmiecha. Krzyknął on przeraźliwie i upadł na mokrą trawę.
Mój ukochany podniósł się szybko i wyrwał mi miecz. Rzucił nim w stronę mojej "siostry" i przeszył jej szyję.
Zamurowało mnie. Spojrzałam na zakrwawione ciało zmiecha. Chociaż wiedziałam, że to nie moja siostra, to i tak poczułam się dziwnie patrząc na jej śmierć.
Odwróciłam wzrok i spojrzałam w stronę Peety. Stał nad ciałem zabitego przeze mnie zmieszańca. W jego oczach zobaczyłam ból. Podeszłam szybko do niego i...Och.. Znałam tego człowieka. Do oczu napłynęły mi łzy. Był to ojciec Peety, to znaczy zmiech, który wyglądał jak ojciec mojego narzeczonego.
Z transu wyrwał mnie krzyk Johanny. Napierał na nią zmiech, przypominający Rue. Serce zabiło mi szybciej, a po plecach przeszedł mnie zimny dreszcz. Wyciągnęłam strzałę i napięłam cięciwę, jednak zawahałam się przed oddaniem strzału.
- Katniss to nie jest Rue! - krzyknął Peeta - Wypuść strzałę!
 Posłuchałam mojego ukochanego i strzeliłam.Z rany na jej plecach trysnęła krew, a ciało zmiecha bezwładnie upadło na ziemię.
Wyciągnęłam kolejną strzałę i oddałam ją tym razem w stronę zmiecha, atakującego Beete'ego. Nie trudno było zgadnąć, pod jaką postacią występował ten zmiech. Była to Wiress.
Rozejrzałam się wokoło, ale nie zauważyłam już innych zmiechów. Podeszłam cicho do Peety i oboje ruszyliśmy w stronę Marka, Johanny i Beete'ego. Stali oni obok Roseline, która klęczała nad ciałem, zabitego przez nią zmieszańca. Nie spojrzałam na trupa. I tak wiedziałam kim on jest.
- Tresh - szepnął cicho Peeta.
Tak myślałam. Nasłali na nas osoby, na których nam najbardziej zależało. To było okrutne posunięcie ze strony organizatorów, chociaż mogliśmy się tego spodziewać.
- Gdzie jest Annie - spytała Johanna.
Odpowiedział jej krzyk zaginionej. Wszyscy ruszyliśmy biegiem w stronę, z której dochodziły wrzaski.
Wpadliśmy na małą polankę. Zobaczyłam Annie, która z wyrazem bólu na twarzy trzymała się za swoją kostkę i górującego nad nią zmiecha. Nie atakował on jej. Stał nad nią i patrzył się jej w oczy.
Peeta i Mark ruszyli jej na pomoc, ale zatrzymała ich niewidzialna bariera. Uderzyli z impetem w pole siłowe i z okrzykiem opadli na ziemię.
- Annie! - wrzasnęła Johanna - Uciekaj!
Zmiech spojrzał w naszą stronę, a na widok jego twarzy ugięły się pode mną kolana.
- Finnick - powiedziałam cicho, a oczy zrobiły mi się mokre od łez.
- Katniss - zmiech przemówił do mnie nieprzyjemnym głosem, niepodobnym do głosu Finnicka - Miałem nadzieję, że cię tu spotkam.
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Stałam i patrzyłam się na niego z otwartymi nieświadomie ustami.
- Nie pamiętasz mnie ? To dziwne - zaśmiał się gardłowo - Jak możesz nie pamiętać kogoś, kogo z zimną krwią zabiłaś.
Szybko pozbierałam myśli i starając się, aby mój ton głosu brzmiał jak najodważniej odpowiedziałam:
- Nie zabiłam Finnicka. Był moim przyjacielem. Zginął z ręki takich jak ty - zmiechów.
W ostatnie słowo postarałam się włożyć jak najwięcej jadu, ale zmiech najwyraźniej się tym nie przejął.
- Zabije ją - wskazał na Annie - Chcę, abyś była świadkiem jej śmierci. Będziesz miała kolejne osoby na sumieniu.
- Zostaw ją!- wrzasnęła Johanna.
- Powstrzymaj mnie - zaśmiał się zmiech i uniósł nóż, którego wcześniej nie zauważyłam - Chociaż wątpię, że zdążysz.
Przycisnęłam dłonie do niewidzialnej bariery i zaczęłam wrzeszczeć:
- Błagam! Zostaw ją! Słyszysz ?! Zostaw ją!
Moi pozostali sojusznicy także zaczęli walić pięściami w niewidzialną szybę, ale ona nie ustępowała. Nadal odgradzała nas od Annie.
Zmiech zamachnął się w wbił nóż w brzuch bezbronnej sojuszniczki. Wrzasnęłam i w tym momencie bariera ustąpiła. Napięłam cięciwę i bez chwili zastanowienia wypuściłam strzałę, zabijając "Finnicka".
Wszyscy podbiegliśmy do Annie. Leżała na mokrej od swojej krwi trawie, mówiąc coś cicho. Beete i Peeta starali się zahamować krwawienie, ale ich wysiłki poszły na marne. Krew bez przerwy sączyła się z rany.
Złapałam Annie za rękę i dławiąc się łzami szeptałam, że wszystko będzie dobrze. Wiedziałam jednak, że to nieprawda.
- Mój synek - szepnęła prawie bezgłośnie Annie - Zadbajcie o niego, proszę.
- Wrócisz do niego - szeptałam - On na ciebie czeka, wrócisz do niego.
Annie spojrzała w rozgwieżdżone niebo. Uśmiechnęła się lekko i cichutko powiedziała:
- Finnick. Tak bardzo za tobą tęskniłam.
To były jej ostatnie słowa. Jej klatka piersiowa przestała się podnosić co oznaczało śmierć. Peeta zamknął jej oczy i pomógł mi wstać z ziemi.
- Katniss, musimy ją zostawić - szeptał czule.
Objął mnie i zaprowadził w stronę lasu. Obejrzałam się za siebie. Mark szedł obok Johanny, trzymając dłoń na jej ramieniu. Płakała. Śmierć Annie musiała ją naprawdę zaboleć, gdyż jeszcze nigdy w życiu nie widziałam, aby Johanna Mason uroniła choćby jedną łzę.
Roseline szła obok Beete'go, który ocierał ukradkiem łzy, spływające po jego policzku.
Weszliśmy do lasu. Peeta posadził mnie przy dużym drzewie i ukląkł naprzeciwko mnie. Nasi sojusznicy usiedli obok nas.
Schowałam twarz w dłoniach, a moje łzy przybrały na sile. Dziwnę, że mój organizm posiada jeszcze jakąkolwiek wodę. Byłam przecież straszliwie spragniona.
Nie myślałam jednak o tym, gdyż cały mój umysł zajęły niedawne wydarzenia. Przed oczyma miałam twarz zmarłej Annie, słyszałam jej słowa, kiedy mówiła o swoim synku. Nie mogłam jej pomóc i to jest najgorsze. Wiem, że to moja wina. Gdybym posłuchała Peety i Johanny i od razu zastrzeliła zmiecha, przypominającego Prim, zdążyłabym z pomocą Annie. Kolejna ofiara, którą dopisuje do swojej listy.
- Katniss - słyszę szept Peety - Spokojnie. Annie jest już dobrze, znów jest z Finnickiem.
Peeta objął mnie czule i zatopił twarz w moich skołtunionych włosach. Wtuliłam się w niego. Pragnęłam, abyśmy znaleźli się teraz w domu, w dwunastce. Aby minione wydarzenia nigdy nie nastąpiły. Marzyłam o tym, aby wpisać Annie na listę gości na nasz ślub. Obie te rzeczy były jednak po za moim zasięgiem. Annie już nie ma, a ślubu nie będzie.
- Katniss - tym razem przemówiła do mnie czułym głosem Johanna - Musimy iść. Trzeba znaleźć miejsce na nocleg, jest już późno.
Słyszałam w jej głosie ból i smutek. Ona także przyjaźniła się z Annie, a jej śmierć była dla Johanny naprawdę czymś ciężkim.
Peeta pomógł mi wstać. Pogłaskał mnie po policzku i lekko się uśmiechnął. Jego uśmiech zawsze dobrze mi robił. Nie potrafiłam odwzajemnić uśmiechu, więc musnęłam lekko jego wargi i ruszyłam za Markiem, który razem z Roseline, Beete'm i Johanną kierowali się już w głąb lasu.
Trzymałam Peete za rękę. Miałam bowiem przeczucie, że zaraz ktoś mi go zabierze i zostanę zupełnie sama.
Szliśmy niecałe piętnaście minut. Weszliśmy na małe wzgórze, ukryte w sosnowym zagajniku. Mieliśmy stąd dobry punkt widokowy, więc zadecydowaliśmy, że zostaniemy tu na noc.
Rozsiedliśmy się na miękkiej trawie i podzieliliśmy chleb Beete'go na sześć części. Każdy dostał po jednej. Dopiero teraz przypomniało mi się, że zostawiliśmy upolowanego jelenia. Jednak mięso było już na pewno zepsute, może nawet inne dzikie zwierzęta się nim raczyły, więc nie było sensu się po nie wracać.
- Ustalmy pierwszą wartę. Czuwamy po dwie osoby - powiedział Mark - Ja z Johanna, Beete z Rose, a Katniss z Peeta. Pierwszą wartę weźmie...
- Cicho... - szepnął Peeta - Słyszycie ?
Wszyscy nadstawiliśmy uszu.
- Słyszę coś - powiedział Beete - To brzmi jak...
- Szum wody! - pisnęła Johanna i popędziła w stronę, z której dobiegał odgłos.
Wszyscy podążyliśmy za nią. I rzeczywiście! Kilkanaście metrów w dół wzgórza płynął strumyk z czystą, zimną wodą.
Nabrałam wody w dłonie i zwilżyłam sobie język i usta. Wypiłam łapczywie jeszcze kilka następnych porcji, a następnie obmyłam sobie dłonie i twarz z zaschniętej krwi.
Napełniliśmy bukłaki świeżą wodą i wróciliśmy do obozowiska. Najedzeni i napojeni rozsiedliśmy się ponownie w naszym zagajniku.Mieliśmy wodę, a to było niezbędne do przetrwania. Pierwszą wartę wziął Beete i Roseline. Mieli obudzić mnie i Peete po dwóch godzinach.
Nagle usłyszeliśmy hymn. Na wielkim ekranie na niebie pojawiły się twarze zmarłych trybutów. Była tam między innymi Enobaria, Annie, czy zabita przeze mnie Chaya. Na koniec na ekranie pojawił się David, na co Roseline zareagowała cichym jękiem. Na prawdę jej współczułam.
Hymn ucichł, a my podliczyliśmy, że na arenie zostało jeszcze jedenastu trybutów. Trzynastu poległo podczas walk w kopułach, a pozostałymi dwoma osobami była zabita przez Johanne kobieta z dziewiątki i Annie.
- Nas jest sześciu - pomyślał glośno Beete - Więc karierowców jest pięciu. Nadal mamy przewagę.
- To nie ma różnicy - szepnęła cicho Rose - I tak w najlepszym przypadku piątka z nas zginie.
Wszyscy zamilkliśmy. Zastanowiłam się nad słowami Rose i pomyślałam, że ma ona niestety prawdę.
Peeta ułożył się obok mnie, a ja położyłam głowę na jego torsie. Mój narzeczony objął mnie swoimi silnymi ramionami i pocałował czule na dobranoc.
Bałam się, że po dzisiejszych, straszliwych wydarzeniach nie zasnę. Bałam się, że będą mnie męczyły koszmary. Jednak sen przyszedł szybko. Zasnęłam wtulona w mojego ukochanego.
Śnił mi się nasz ślub. Widziałam siebie w sukni ślubnej, uszytej przez Cinne, zmierzającą u boku Haymitcha w stronę ołtarza, przy którym czekał na mnie Peeta. Widziałam łzy szczęścia, spływające po policzkach mojej mamy. Wreszcie byłam szczęśliwa.
Ze snu wyrwał mnie krzyk Johanny. Obudziłam się i spytałam Peete co się dzieje.
- Johanna nas woła - odpowiedział z zaniepokojeniem w głosie - Coś się stało.
Wstaliśmy szybko i pobiegliśmy w stronę strumyka, gdyż stamtąd dochodziły krzyki.
- Boże, Roseline - usłyszałam głos Marka.
Podeszliśmy z Peetą bliżej. Nad brzegiem strumienia leżała Rose. Jej nadgarstki były zakrwawione, a krew wypływająca z ran pozostawiała czerwone smugi na wodzie.
Chciałam krzyczeć, aby inni jej pomogli, aby zahamowali krwawienie, ale w tym momencie usłyszałam wystrzał.
Roseline nie żyje.
Wróciliśmy do obozu, gdyż musieliśmy odsunąć się od zwłok. Byłam zszokowana. Znów poczułam piekące łzy i ból w klatce piersiowej. Do tego znów zrobiło mi się niedobrze.
Usiadłam na swoje miejsce i po raz kolejny wtuliłam się w Peete.
- Jak to się stało - spytał równie zszokowany Mark - Johanna byłaś tam, widziałaś to. Czemu ona to zrobiła?
Johanna otarła łzę, spływającą po jej policzku i powiedziała cicho:
- Obudziłam się, gdyż chciało mi się pić. Nie chciałam grzebać w plecakach, więc stwierdziłam, że pójdę nad strumień. Beete powiedział, że Rose także przed chwilą poszła nad wodę...
- Powiedziała, że chce się obmyć - wtrącił smutno Beete.
- Poszłam więc nad strumień, a na brzegu zastałam leżącą Roseline. - kontynuowała Johanna - Podcięła sobie żyły. Kiedy do niej podbiegłam jeszcze żyła, zaczęłam więc krzyczeć, aby was obudzić. Resztę już znacie...
Każdy wiedział czemu Rose to zrobiła. Zabiła się, gdyż nie mogła znieść myśli, że jej ukochanego już przy niej nie ma.
Ja i Peeta przejęliśmy wartę. Mark, Beete i Johanna szybko zasnęli.
Wtuliliśmy się w siebie i w ciszy obserwowaliśmy rozgwieżdżone niebo. Spojrzałam na Peete. On również zwrócił twarz w moją stronę. Odgarnął mi włosy z twarzy i delikatnie pocałował w usta.
- Chcę, żebyś coś wiedział - szepnęłam. Peeta zrobił zdziwioną minę, ale skinął głową, czekając na to co miałam mu do powiedzenia.
- Zrobię to samo. - powiedziałam cicho. Na jego twarzy zauważyłam lekką konsternacje, więc uściśliłam moje słowa - Jeśli zginiesz, popełnię samobójstwo.
- Katniss - zaoponował przerażony Peeta, ale przyłożyłam mój palec do jego ust, uciszając go.
- Peeta, czy rozumiesz, że bez ciebie moje życie nie ma sensu ? Doskonale rozumiem zachowanie Roseline - powiedziałam cicho - Ja także nie potrafię bez ciebie żyć, ponieważ cię kocham. Kocham cię najmocniej na świecie i nie pozwolę, aby cokolwiek nas rozdzieliło.
Na twarzy mojego ukochanego malował się smutek. Po jego policzku spłynęła łza, którą natychmiast otarłam.
- Rozumiem - szepnął smutno Peeta i złączył nasze usta w czułym i długim pocałunku.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz