środa, 25 listopada 2015

Rozdział 22

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Próbowałam zmusić się do snu, ale moje chęci nie wystarczyły. Chociaż ciało domagało się upragnionego odpoczynku, umysł na to nie pozwalał.
Moje myśli zajmowało tylko jedno imię: Peeta...
Odebrali mi go, zabrali mi największy skarb jaki dotychczas posiadałam. Nie uspokajał mnie fakt, że zobaczymy się jutro na arenie. To nie będzie to samo. Nie mam pewności, czy nie uprzedzi mnie jakiś wrogo nastawiony trybut i poderżnie mi lub Peecie gardło, zanim zdążymy do siebie podbiec.
Noc dłużyła się niemiłosiernie. Kiedy minęła trzecia nad ranem, zwlokłam się z łóżka i usiadłam przy oknie. Otuliłam się ciepłym kocem i w ciszy przyglądałam się księżycowi, który wychylił się zza chmur. Tak samo spędziłam noc przed 74 Igrzyskami Głodowymi... Problem jest jednak w tym, że towarzyszył mi wtedy Peeta, a teraz ? Jestem sama...
Kiedy nocne ciemności ustąpiły i zza horyzontu zaczęło wschodzić słońce, postanowiłam, że zacznę przygotowywania, które będą początkiem końca. Końca mojego życia.
Na początku udałam się do łazienki. Zrzuciłam z siebie koszulę nocną i weszłam pod prysznic. Pozwoliłam gorącej wodzie otulić moje ciało. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się przyjemną chwilą. Stałam tak ponad piętnaście minut. Było idealnie, chociaż do osiągnięcia maksymalnego szczęścia brakowało mi Peety. Wychodząc spod prysznica zastanawiałam się co robi i o czym myśli. Co do pierwszego nie byłam pewna, ale najprawdopodobniej tak samo jak ja i inni trybuci przygotowywał się do Igrzysk. Miałam jednak pewność, że myśli o mnie i czuje to samo co ja - ból i tęsknotę.
Spojrzałam w lustro. Moje włosy sprawiały wrażenie,jakby nie były czesane od kilku dni. No trudno, to już nie mój problem. Włosami zajmie się Venia i Octavia.
Wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę szafy. Zdecydowałam, że założę luźny, szary dres. Przed Igrzyskami i tak otrzymam inny kostium, więc to jak wyglądam teraz nie jest istotne. Do kieszeni włożyłam broszkę i perłę, które były moim zdaniem niezbędne przed wejściem na arenę.
Po uporaniu się z rękawami bluzki, które okazały się odrobinę za ciasne, postanowiłam, że udam się do jadalni. Dochodziła godzina ósma, więc tak jak zakładałam, spotkałam tam Haymitcha. Zajadał się złocistymi naleśnikami z owocami i cukrem.
- Witaj Katniss - przywitał się, kiedy mnie zauważył - Jak się trzymasz ?
- Dlaczego to zrobili ? - spytałam zirytowana, choć w moim głosie wyłapałam iskierkę smutku.
- Chodzi ci o rozdzielenie trybutów, tak ? - spytał mentor, a kiedy pokiwałam głową, kontynuował - Mówiłem wam, że te Igrzyska będą inne. Nie mają one na celu rozbawienie tłumu, jak poprzednie siedemdziesiąt pięć edycji. Przecież wiesz, że ich jedynym celem, do którego zmierza prezydent, organizatorzy i połowa trybutów jest zabicie zbędnych jednostek. Wiesz o kim mowa. Aby to osiągnąć użyją oni wszelkich środków, jakie mają do dyspozycji. Chcą was wymęczyć fizycznie, ale i psychicznie. A rozdzielenie ciebie od Peety jest dla nich genialnym posunięciem, rozumiesz?
- Rozumiem - westchnęłam - W takim razie mam się spodziewać nieznanych wcześniej trybutom pułapek ?
- Tak Katniss - odpowiedział krótko Haymitch, a ja zauważyłam, że zaszkliły mu się oczy.
Zjadłam obfite śniadanie, wmuszając w siebie jedzenie, ponieważ wczorajsze mdłości jeszcze całkowicie nie ustąpiły. Wypiłam kilka szklanek wody, aby się maksymalnie nawodnić oraz kubek parzonych ziół.
Kiedy zegar wybił dziesiątą, drzwi windy otworzyły się i wyszła z niej rozchichotana Venia i Octavia.
- Katniss! - pisnęła Octavia - Poduszkowiec już czeka!
- Będziemy ci towarzyszyły w podróży i przygotujemy cię  przed wyjściem na arenę - powiedziała równie piskliwym głosem Venia - Chodźmy, bo się spóźnisz!
Spóźnię się na śmierć ? Wątpię.
- Już idę - odpowiedziałam i leniwie wstałam od stołu - Haymitch ? Lecisz z nami ?
Chciałam, aby mi towarzyszył, potrzebowałam go. Spojrzałam na niego z nadzieją, ale on tylko smutno pokręcił głową i podszedł do mnie. Przytulił mnie i szepnął do ucha:
- Wiesz co o tobie sądzę i wiesz kim dla mnie jesteś, więc nie będę mówił o czymś co jest oczywiste, ale chcę, abyś wiedziała, że... Zrobię wszystko, abyście przeżyli...
Spojrzałam na niego i zauważyłam, że płacze. Nie ukrywał łez i nie wstydził się ich.
- Dziękuje Haymitch - odpowiedziałam cicho - Ale gdybyś miał szanse na uratowanie tylko jednego z nas... Nie zmarnuj jej i ocal...
- ... Peete - dokończył Haymitch.
Posłałam mu wdzięczne wspomnienie i skierowałam się w stronę windy. Haymitch rzucił jeszcze, krótkie "Żegnaj Katniss, liczę na ciebie".
Wsiadłam do windy, nie patrząc na mentora. Wiedziałam, że pożegnanie bolą go tak samo jak mnie.
Venia i Octavia rozentuzjazmowane paplały w windzie na temat, jak upną mi włosy, jaki zrobią makijaż, a ja przysłuchiwałam się im. Moim zdaniem cieszą się tylko dlatego, gdyż zostało powierzone im tak ważne dla nich zadanie. Nie chodzi im o mnie... Bije od nich czysty egoizm.
- Przestańcie! - wrzasnęłam, gdyż nie wytrzymywałam już tej słodziutkiej paplaniny - Spójrzcie co się dzieje wokoło! Patrzycie tylko na czubek swojego nosa, a reszta was nie obchodzi! Nie chce żadnych fryzur i makijażu, nie chce wyglądać jak dziwoląg jakim jest każda z was! Jesteście samolubne i egoistyczne. Wiecie co ? Brzydzę się wami!
Venia i Octavia spojrzały na mnie przerażone. Zastanawiałam się dlaczego tak nagle wybuchłam. Tłumaczyłam to sobie wszystkimi nagromadzonymi emocjami, a z resztą one zasłużyły sobie na to, aby ktoś w końcu powiedział im prawdę. Pobladły, a z ich twarzy zniknął uśmiech i entuzjazm. Zastąpiła go... skrucha?
- Katniss... Ja...To znaczy my... - szepnęła Venia, ale jej przerwałam:
- Nie chce was słuchać! Proszę was nie odzywajcie się do mnie. Możecie zrobić dla mnie choć tą jedną, jedyną rzecz ?
Potrzebowałam teraz tylko dwóch rzeczy. Pierwszą była cisza, a drugą rzeczą, a raczej osobą był Peeta. Jednak nie mogłam się z nim teraz spotkać, więc wymagałam tego pierwszego. 
Obie pokiwały zgodnie głowami i zamilkły.
Kiedy winda się zatrzymała, wysiadłyśmy i w ciszy skierowałyśmy się w stronę czekającego na nas poduszkowca.
Weszłyśmy do środka. Usiadłam na zimnym fotelu i zapięłam pas bezpieczeństwa. Moje stylistki usiadły naprzeciwko mnie, cicho ze sobą rozmawiając. Siedziałam sztywno, myśląc o Peecie. Zastanawiałam się czy tak samo jak ja denerwuje się przed wyjściem na arenę. Po chwili przyłapałam siebie na obgryzaniu paznokci, więc postanowiłam, że postaram się myśleć o czymś nie związanym z Igrzyskami. Niestety nie było to możliwe. Całe moje życie krążyło wokoło igrzysk. A jeśli przypominałam sobie miłą scenę z przeszłości, wiązała się ona tylko z nie żyjącymi już osobami, przez co mój niepokój wzrósł, a ręce zaczęły się trząść.
Tak strasznie się bałam. Bałam się areny, bałam się innych trybutów... Bałam się śmierci. Teraz, kiedy zdałam sobie sprawę, że jest ona nieunikniona, zaczęłam odczuwać przed nią strach.
Moje niepokojące myśli przerwała wysoka kobieta o niebieskich włosach, która kazała mi podać jej moją prawą rękę. Szybko wykonałam polecenie, a ona wstrzyknęła mi w rękę lokalizator.
I tak wam nie ucieknę - pomyślałam.
Lot był krótki. Odległość pomiędzy Kapitolem, a areną oceniłam na odległość kilkunastu kilometrów, a to bardzo mało. Po przylocie na miejsce, zostałam skierowana razem z Venią i Octavią do specjalnego pomieszczenia z okrągłą, metalową płytą, której zadaniem jest "wyniesienie" mnie na arenę.
Moje stylistki nadal nic nie mówiły. Widziałam, że zabolały je moje słowa, ale nie było mi z tego powodu przykro. Octavia zaplotła mi włosy w zwykłego warkocza, a Venia tylko przyglądała się jej poczynaniom. Powstrzymała się od zrobienia mi makijażu i przyniosła kostium przeznaczony dla trybutów. Dawniej się tym nie przejmowałam, ale teraz moje myśli zajęło pytanie, na jaką arenę trafię ? Pustynie? Teren skuty lodem ? Najbardziej liczyłam na las, gdzie będzie mnóstwo drzew, które zapewnią mnie i Peecie schronienie.
Przyjrzałam się uważnie kostiumowi. Przypominał mi ten, który nosiłam podczas Ćwierćwiecza Poskromienia. Był to czarny kombinezon z długim rękawem. Nie posiadał jednak pasa, utrzymującego na powierzchni wody, ani szarych wstawek. Założyłam ociężale strój. Dziwnie się w nich czułam. Opinał moje ciało podkreślając kształty. Ugh. Nie cierpię takich ubrań. Octavia podała mi jeszcze cienką, szarą kurtkę z oddychającego materiału oraz ciężkie buty. Kurtka na ramieniu wyszyty miała numer 12.
- Każdy trybut ma taki sam strój - powiedziało cicho Venia - Oczywiście zmienia się tylko numer...
- Wiecie może cokolwiek na temat areny ? - spytałam odważnym głosem ignorując jej słowa.
- Niestety nic nam nie wiadomo - odpowiedziała Octavia, wpatrując się w swoje złote pantofelki.
Ewidentnie były zawstydzone. Widocznie mój wybuch złości zadziałał.
Dopinam do stroju moją broszkę, a do kieszeni wkładam perłę. Kiedy na nią patrzę ból w mojej klatce piersiowej staje się coraz to mocniejszy.
- Spokojnie Katniss - szepczę sama do siebie - Za chwilkę zobaczysz się z Peetą.
Nagle nieprzyjemny, męski głos oznajmia, że już czas. Podchodzę do okrągłej płyty i staję na jej środku.
Zabawne, Kosogłos po raz trzeci trafia na arenę. To niewiarygodne. Powinnam była zginąć podczas moich pierwszych Igrzysk. Nigdy bym nie pomyślała, że będę musiała przez to wszystko przechodzić aż trzy razy. To zdecydowanie za dużo jak na tak młodą dziewczynę, przecież nie jestem jeszcze nawet pełnoletnia...
- Powodzenia Katniss - szepcze Venia i ociera spływającą po policzku łzę.
- Liczymy na ciebie - dopowiada Octavia i wybucha płaczem.
Patrzę na nie ze zdziwieniem. Szybko zmieniły swoje podejście. Chociaż mogę się założyć, że kiedy zaczną się Igrzyska znów wpadną w swoje entuzjastyczne humory.
- Dziękuje - odpowiadam cicho - Dziękuje za wszystko...
Nagle z sufitu opuszcza się szklany cylinder, a podest zaczyna się unosić. Zamykam oczy. Próbuje skupić się na danej sytuacji. Obiecałam sobie, że nie będę się bała, ale strach przezwyciężył.
Biegnij do rogu - powtarzam sobie w myślach - Biegnij do rogu, biegnij do rogu. Weź łuk, znajdź Peete i uciekaj. Weź łuk, znajdź Peete i uciekaj.
Płyta zatrzymuje się. A więc jestem już na arenie...
Otwieram oczy i podnoszę głowę. Blask słońca na początku mnie oślepia, ale po chwili odzyskuje wzrok.
Jestem... W sumie to nie wiem gdzie jestem. Tarcza miała wynieść mnie na arenę, a ja znajduje się w...Kopule ? Nie, ja jestem na arenie. Tyle, że oddziela mnie od niej przeźroczysta ściana. Rozglądam się po arenie. Jest na niej poustawiane dwanaście kopuł, a w każdej z nich znajduje się dwójka trybutów. Stoimy na wielkiej polanie, naokoło nas jest las. Zza drzew wystają wierzchołki gór. Nigdzie jednak nie widzę źródła wody. Wygląda to tak, jakby arena umiejscowiona była w dolinie, która wygląda jak miska. Jej brzegi to góry, a środek to polana i las.
W poprzednim roku był zegar, a teraz miska, gratuluje wyobraźni organizatorom - myślę.
Kiedy uświadamiam sobie, że ja także mam sąsiada, który razem ze mną jest zamknięty w kopule, energicznym ruchem odwracam głowę w prawo. Kilka metrów ode mnie, na metalowej tarczy stoi Chaya - kobieta z szóstki.
Po raz kolejny zastanawiam się jak można nazwać tak dziecko... To nie są normalne imiona. Chaya ? Co to w ogóle znaczy...
Katniss przestań - besztam się sama w myślach - To nie czas na komentowanie imion innych trybutów, skup się na sytuacji.
Kiedy słyszę hymn Panem, biorę głęboki wdech. Po jego zakończeniu, na ekranie ustawionym nad rogiem obfitości wyświetla się Ceasar Flickerman.
- Witajcie Trybuci! - wykrzykuje, machając przy tym entuzjastycznie rękoma - Zapewne zastanawiacie się co oznaczają kopuły na około was. Już śpieszę z wyjaśnieniami. W każdej takiej kopule jest zamkniętych po dwóch trybutów, z różnych dystryktów. Przeźroczysta ściana opuści się i umożliwi wam dotarcie do rogu obfitości, tylko wtedy, gdy jeden z trybutów zabije jednego. Jeśli uda wam się wyjść z tej potyczki z życiem, możliwe, że inni trybuci już dawno dobiegną do rogu i zgarną wam sprzed nosa najważniejsze przedmioty, bez których nie macie szans na przeżycie. Radzę się więc pośpieszyć. 60 sekund do rozpoczęcia 76 Igrzysk Głodowych! I niech los zawsze wam sprzyja!
Słyszę trzaski i... Cisza.
Próbuje sobie wszystko poukładać w myślach. Muszę zabić gołymi rękami kobietę o wiele ode mnie silniejszą i potężniejszą. Moje szanse są nikłe, ale zniechęcam się - obmyślam plan działania, a raczej plan zabójstwa.
40 sekund do rozpoczęcia Igrzysk!
Myślę także o Peecie. Zastanawiam się z kim przyszło mu stoczyć walkę. Modlę się, aby był to ktoś słabszy od niego. Pociesza mnie myśl, że ponad połowa trybutów jest jednak od niego słabsza. Peeta jest wyjątkowo silny, więc możliwe, że pokona przeciwnika i pierwszy dobiegnie do rogu.
20 sekund do rozpoczęcia Igrzysk!
Spoglądam na Chaye. Patrzy się na mnie jakbym była kawałkiem mięsa, który z łatwością i przyjemnością przyjdzie jej rozszarpać. Zachowuje się, jak wygłodniałe zwierzę. Jednak nie boję się jej.
10...9...8...7...
Zakładam kosmyki włosów, które wpadają mi w oczy za uszy, próbując spokojnie oddychać i w skupieniu przygotowuje się do ataku.
6...5...4...3...2...1..
76 Igrzyska Głodowe czas zacząć!
Katniss teraz! - rozkazuje sobie w myślach.
Zeskakuje sprawnie z tarczy i biegnę w stronę Chaay. Ona również pędzi w moją stronę. Kiedy odległość pomiędzy nami zmniejsza się do jednego metra rzucam się na mój prawy bok, lądując na mokrej trawie. Podkładam przeciwniczce nogę, a ona z okrzykiem upada na ziemię. Nie zdążę jednak wstać, a jej postać już nade mną góruje. Trybutka rzuca się na mnie i okłada moją twarz pięściami. Czuje ból i metaliczny smak krwi w ustach. Jestem pewna, że rozcięła mi ona wargę. Udaje mi się ją jednak z siebie zrzucić. Uderza ona niefortunnie głową w ścianę kopuły, przez co widocznie na chwilę została ogłuszona. Podnosi się jednak ociężale z ziemi i chwiejnym krokiem podąża w moją stronę. Zrywam się i biegnę w stronę mojego podestu. Jednak zamiast metalowej tarczy zauważam głęboki lej w ziemi. To cylinder. Podest opuścił się w dół. Tylko czemu ? Po chwili już znam odpowiedź na moje pytanie. Zauważam, że tarcza znów zaczyna się podnosić i wysuwa się na arenę, razem z położonym na niej nożem.
Odwracam się i widzę, że Chaya również zyskała nóż. Trzyma go w ręce i nadal lekko otumaniona kieruje się w moją stronę. Schylam się szybko po broń. Łapie nóż w dłoń i z mocno bijącym sercem odwracam się w stronę przeciwniczki. Obie mierzymy się wzrokiem. Każda z nas chce wyjść z tej potyczki żywo. Jej zależy tylko na wynagrodzeniu Snowa, które otrzyma po zabiciu mnie, a ja chcę przeżyć, aby chronić Peete.
Peeta.
Kiedy przypominam sobie jego czułe pocałunki, czarujący uśmiech, silne ramiona i ciepłe dłonie czuję się bardziej pewna siebie. Wiem o co, a raczej o kogo walczę. Peeta jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie, zrobię dla niego wszystko.
Nie myśląc nad konsekwencjami pędem ruszam w stronę trybutki z szóstego dystryktu. Może to przez to, że ją ogłuszyłam, a może przez to, że zadziwiłam ją moim postępowaniem, zanim Chaya zamachuje się swoją bronią, mój nóż tkwi już w jej klatce piersiowej. Tryska z niej krew i zalewa moje ręce. Robi mi się niedobrze, więc odskakuje na bok i znów dostaje silnych torsji.
Klęczę na trawie, a z moje twarzy spływa gorąca, czerwona ciecz. Ręce także mam całe we krwi. Słyszę nieprzyjemny, piszczący dźwięk i zauważam, że kopuła się podnosi. Jestem wolna, zabiłam ją.
Nie chce patrzeć na jej zakrwawione ciało. Zrywam się, więc z ziemi i nie patrząc na trybutkę, biegnę w strone rogu obfitości.
Nie zastaje tam jednak nikogo wrogiego. W stosie broni i pożywienia grzebie tylko Roseline i Johanna. Na szczęście jesteśmy sojuszniczkami.
- Johanna! Rose! - krzyczę, a one odwracają głowę w moją stronę.
- Rusz się ciemna maso!- odkrzykuje Johanna - Trzeba się stąd zabierać!
Przybiegam do rogu i od razu łapię duży, czarny plecak, w którym najprawdopodobniej znajdę trochę pożywienia. Zabieram jeszcze jeden plecak, z myślą, że będzie on dla Peety.
Kiedy grzebię w stosie broni, do rogu dobiega Annie i Beete.
Bez chwili zastanowienia łapię za łuk. Dla Peety zabieram miecz.
- Gdzie jest Peeta ?!  - krzyczę - Czy któreś z was go widziało ?!
- Tam jest - Annie wskazuje na jedną z kopuł.
Mówi coś jeszcze do mnie, ale jej nie słucham. Razem z całym zagarniętym przeze mnie "dobytkiem" biegnę do wskazanej przez Annie kopułę.
Słyszę krzyk, więc odwracam się i spoglądam w stronę rogu.
Johanna zamachuje się i rzuca swoją siekierą w wytatuowaną kobietę z 9. Słyszę wystrzał. Zginęła na miejscu.
Nie widzę już nic niepokojącego więc kontynuuje swój bieg. Rozglądam się przy tym po arenie. W wielu kopułach nadal trwa walka. Widzę walczących Lewisa - brata Finnicka - z Tysonem, Will'a z Davidem, czy Eve z Enobarią.
Dobiegam do kopuły, w której faktycznie walka rozgrywa się pomiędzy Peetą, a innym trybutem. Przyglądam się nieznajomemu i zauważam, że to Otich. Jest to jeden z najsilniejszych trybutów.
Dotykam dłońmi przeźroczystej ściany i zaczynam wykrzykiwać imię Peety.
Usłyszał mnie i spojrzał w moją stronę. Otich wykorzystał moment nieuwagi przeciwnika i uderzył Peete w twarz. Mój ukochany upadł na ziemię, a ja zauważam, że z jego ust sączy się krew.
Wpadam w panikę. Zaczynam płakać i walić pięściami po ścianie. Co jeśli on nie przeżyje ? Co jeśli go stracę ?
W tym momencie Peeta zrywa się i rzuca na Oticha. Przyciska go do ziemi i oplata swoje dłonie wokoło jego szyi. Mężczyzna zaczyna się dusić i próbuje zrzucić z siebie Peete, ale nie pozwala on na to.
Zamykam oczy, nie chcę na to patrzeć. Padam na kolana i próbuję się opanować. Słyszę wystrzał.
Boję się wyjrzeć zza dłoni kto zginął. Słyszę jednak znajomy głos i ciepły dotyk, znanych mi dłoni.:
- Katniss -szepcze Peeta i obejmuje mnie.
Wypuszczam powietrze z ulgą. Oboje żyjemy. Całuje mojego ukochanego, ale wiem, że to nie jest czas na romantyczne sceny, więc pocałunek jest krótki.
Wstaję z ziemi i podaje Peecie jego plecak i miecz. Odwracamy się i rozglądamy po arenie. Wszystkie kopuły są już otwarte. Widzę karierowców zmierzających w stronę rogu. W naszą stronę biegnie Johanna, Mark, Annie, Rosaline i Beete.
- Uciekajcie! - krzyczy Johanna - Do lasu! Ruchy!
Ruszam więc biegiem za Peetą i patrzę jak znika on w gęstwinie drzew. Wpadam do lasu i potykając się o korzenie drzew, staram się za nim nadążyć. Za moimi plecami słyszę głosy moich sojuszników.
Po dziesięciu minutach szybkiego biegu, zdecydowaliśmy, że zwolnimy i będziemy przemieszczać się energicznym marszem.
Idziemy w ciszy obserwując las. Jest to zwykły las mieszany, przypominający mi lasy z dwunastego dystryktu. Może poczułabym się jak w domu gdyby nie fakt, że jestem cała zakrwawiona i presja, którą wywierają na mnie Igrzyska. Maszerujemy około trzech godzin, nie zatrzymując się. Kiedy słońce traci swoją moc postanawiamy, że zatrzymamy się i odpoczniemy.
Siadam pod wysokim dębem, a Peeta zaraz idzie w moje ślady. Siada obok mnie i obejmuje mnie swoją silną ręką. Od razu czuję się bezpieczniej.
Beete i Annie siadają naprzeciwko nas. Wydaje mi się, że zaprzyjaźnili się co jest niestety czymś zbędnym w naszej sytuacji.
Mark siada obok Johanny. Siedzą zbyt blisko siebie jak na zwykłych znajomych. Z resztą zauważyłam zmianę w zachowaniu mojej przyjaciółki. Stała się milsza i dość kulturalna. Może gdyby nie igrzyska coś by z tego było ?
Spoglądam na Rose. Siedzi na kamieniu, kilka metrów od nas. W ręku ściska nóż, a z jej oczu płyną łzy.
Och. Dopiero teraz skojarzyłam fakty. Nie ma z nami Davida - jej chłopaka - co oznacza, że zginął.
Żal ściska moje serce. Współczuje jej, a do oczu napływają mi łzy. Wiem co to znaczy kogoś kochać i wiem co znaczy tego kogoś stracić.
- No dobra - mówi Mark - Zobaczmy co mamy w plecakach.
Ja, Peeta, Mark i Beete ściągami plecaki, gdyż tylko my z całej siódemki je posiadamy.
- Mam chleb, suszone owoce, pusty bukłak na wodę, kilka metrów sznura i scyzoryk - podsumowuje Beete.
- Mam to samo - mówi Peeta.
- Ja też - dodaje Mark
- Ja także - dopowiadam.
- Czy dla organizatorów to był naprawdę wielki problem, aby zaopatrzyć plecaki w różnorodne rzeczy - powiedziała zirytowanym głosem Johanna - Jakby napełnili bukłaki wodą, korona także by im z głowy nie spadła.
- Musimy znaleźć wodę - mówię - To jest naszym priorytetem.
- I schronienie- dopowiada Annie - Woda i schronienie. To dwie najważniejsze sprawy.
- Podliczmy ile trybutów zostało przy życiu - proponuje cicho Roseline
- Trzynastu napewno - mówi Mark
- Minus trybutka z dziewiątego dystryktu - dopowiada Johanna
- W takim razie żyje dwunastu trybutów - podsumowuje Beete
- Nas jest siedmiu. Zostało 5 karierowców - mówi Peeta
- Czyli mamy przewagę liczebną - głos zabiera Johanna - Musimy jednak i tak zachować czujność. To wyszkoleni zabójcy.
Wszyscy zgodnie kiwają głowami. Ustalamy, że poświęcamy na odpoczynek godzinę. Beete wydedukował, że karierowcy nie zapuszczą się raczej w naszą stronę. Poczekają aż będzie nas mniej, a następnie zaatakują. Stwierdzamy, że to raczej logiczne i najprawdopodobniej tak właśnie będzie, więc pozwalamy sobie na odpoczynek. Pierwszą wartę bierze Johanna i Mark.
Przytulam się mocniej do Peety, a on przyciąga mnie do siebie. Całuje mnie w policzek i szepcze mi do ucha, tak cicho, że nikt oprócz mnie nie jest w stanie go usłyszeć.
- Miniona noc była najgorszą nocą w moim życiu. Strasznie za tobą tęskniłem. Nawet sobie tego nie wyobrażasz... Czułem się tak jakby zabrano mi cały tlen.
- Wyobrażam i doskonale cię rozumiem - odpowiadam równie cicho - Czułam się dokładnie tak samo...
Całuje go delikatnie w usta i spoglądam w jego oczy.
- Przyrzeknij mi - szepczę - Że już nigdy nikt nas nie rozdzieli...
Peeta dotyka dłonią mojego policzka, a ja czuję przyjemne ciepło rozlewające się po całym, moim ciele.
- Przyrzekam - odpowiada Peeta - Przyrzekam, że już nigdy nikt i nic nas nie rozdzieli... Nawet śmierć.

2 komentarze:

  1. No witom! Blog jest zajebisty! Na początek takie...coś.
    U mnie w książce byli zawodowcy a nie karierowcy ale może mamy książki z innych wydawnictw albo coś. Ogólnie blog fajny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! :) Faktycznie wydawnictwa różnie tłumaczą, ale obie wersje są poprawne :)

      Usuń