wtorek, 22 grudnia 2015

Rozdział 26

Budzę się w małym, zimnym pokoju. Ściany pokryte są białą farbą, a oprócz skrzypiącego łóżka, na którym leżę znajduje się tu także niska komódka z ciemnobrązowego drewna i krzesło obite biało-szarą skórą. Nad komódką jest malutkie, zakratowane okienko, a naprzeciwko mnie są drewniane drzwi - zapewne prowadzą do łazienki.
Próbuje przypomnieć sobie co się stało. Zamykam oczy i skupiam się najmocniej jak mogę.
Pamiętam arenę, igrzyska, zakrwawionego Williama i bezwładne ciało Peety. Na myśl o jego śmierci czuję gulę w gardle, a z oczu zaczynają płynąć mi łzy. Widocznie po ogłoszeniu mojego zwycięstwa zemdlałam... Zaczynam cicho szlochać, gdyż przytłacza mnie obecna sytuacja.
- Wygrałam Igrzyska - szepczę do siebie przez łzy - Przeżyłam...
- Ale zostałaś sama - dopowiada jakiś obcy głos. Dopiero teraz zauważam, że masywne, obite metalem drzwi są lekko uchylone, a przez szparę obserwuje mnie obca osoba.
Podnoszę się szybko i siadam na łóżku. Patrzę w stronę intruza i ukradkiem ocieram łzy z moich zimnych policzków.
- Kim jesteś ? - pytam, chociaż nie jestem pewna, czy interesuje mnie ta odpowiedź. W końcu po śmierci najbliższej mi osoby wszystko straciło sens.
- Nie znasz mnie, ale ja za to doskonale znam ciebie - odpowiada mi nieznajomy, a raczej nieznajoma, gdyż wywnioskowałam po owym głosie, że należy on do młodej kobiety - Nigdy się nie spotkałyśmy, ale znam cię z telewizji.
- Pokaż się - rozkazuje nieznajomej, a w moim głosie wyłapuje irytacje i natychmiast karcę się za nią w myślach, gdyż dawniej obiecałam sobie, że nie będę okazywała żadnych emocji.
Drzwi z głośnym skrzypnięciem otwierają się szerzej, a do pokoju wchodzi niska dziewczyna. Ma długie, blond włosy i zielone oczy. Nie uśmiecha się tylko świdruje mnie swoimi wielkimi, błyszczącymi oczami. Ubrana jest w w długą, złotą spódnice i białą, koronkową koszule.
Czuje ukłucie w sercu, gdyż przypomina mi ona Prim. Wydaje mi się, że jest ona nawet w jej wieku.
- Jestem Amelia -przedstawia się dziewczyna.
Nic nie odpowiadam, z resztą ona i tak na pewno zna moje imię.
- Nie ignoruj mnie - mówi cicho nieznajoma - I nie bój się, nie zrobię ci krzywdy.
- Nie sądzę, aby dziecko mogło zrobić mi krzywdę - wypalam zanim zdążę ugryźć się w język
Amelia uśmiecha się smutno i podchodzi bliżej mnie.
- Mogę ?  - pyta wskazując na łóżko. Zapewne chce usiąść.
- Tak - odpowiadam krótko, podwijam nogi i oplatam je rękoma.
- Dziękuje odpowiada dziewczyna i ostrożnie siada koło mnie - Chce ci pomóc - oświadcza Amelia - Naprawdę tobie współczuje i rozumiem co czujesz.
- Nie sądzę - odpowiadam beznamiętnym głosem
Dziewczynka bierze głęboki wdech i kontynuuje:
- W sumie to nie wiem dlaczego do ciebie przyszłam. Nie mam ci nic do przekazania, ale pomyślałam, że mogę cię wesprzeć.
- Gdzie jestem ? W Kapitolu ? - pytam, przerywając Amelii
- Tak, jesteś w Kapitolu, w prezydenckiej posiadłości.
Kiwam głową na znak zrozumienia i zadaje kolejne pytanie:
- Jak długo już tutaj jestem ? To znaczy ile czasu minęło od Igrzysk ?
- Dwa dni - odpowiada szybko dziewczyna - Zemdlałaś po ogłoszeniu twojego zwycięstwa, ale nie dziwie się tobie. Tyle emocji się w tobie nagromadziło, tyle bólu..
Zauważam, że Amelia faktycznie, choćby w malutkiej części mnie rozumie.
- Mogę cię jeszcze o coś zapytać ? - pytam, zachowując tym razem kulturę. Ta dziewczyna jest dla mnie miłą, więc ja dla niej też będę miła na tyle ile potrafię.
- Tak - odpowiada Amelia i uśmiecha się lekko
- Kim jesteś ?
Dziewczyna wydaje się być lekko zaskoczona, ale głośno nabiera powietrza i mówi:
- Nazywam się Amelia, Amelia Snow. Jestem wnuczką Coriolanusa Snow'a.
Szczerze mówiąc to nie spodziewałam się takiej odpowiedzi, zszokowała mnie ona. Ta dziewczyna jest wnuczką mojego największego wroga, człowieka, który pozbawił mnie wszelkiego sensu życia. Zrywam się z łóżka, chcę uciec od potomka tego tyrana, ale kiedy tylko staje na nogach, czuje ostry ból, który przeszywa mój kręgosłup. Robi mi się niedobrze i czuje, że zaraz zwymiotuje. Siadam więc na łóżko, ale przesuwam się, aby siedzieć jak najdalej Amelii.
- Pani Everdeen - mówi dziewczynka z bólem w głosie, a ja w tym momencie uświadamiam sobie, że niecały miesiąc temu skończyłam osiemnaście lat. Jestem pełnoletnia.
- Przepraszam - łka dziewczynka, a do jej oczu napływają łzy - Nic nie poradzę na to kim jestem. Wiem, że mój dziadek był zły, nie będę go bronić. Pani Everdeen ja nie jestem taka jak on... Proszę...
- Amelio proszę wyjdź - mówię cicho do dziewczynki - Chce zostać sama
Dziewczyna podchodzi do drzwi, a ja kładę się na łóżku. Znów przeszywa mnie ostry ból, a ja zaciskam zęby i tłumie krzyk. Coś się ze mną dzieje, coś złego.
- Wezwę lekarza - szepczę Amelia, gdyż zauważyła grymas na mojej twarzy, wywołany bólem
- Nie - mówię przez zęby - Nie chcę żadnego lekarza - Ale Amelii już nie ma. Drzwi się zamknięte, a ja znów zostałam sama.

(...)

Leżę na łóżku i wpatruje się w sufit. Z oczu lecą mi łzy, chociaż w ogóle nie chce mi się płakać. Może mój organizm uznał płacz za naturalne zachowanie ? 
Zastanawiam się co robić. Jestem w Kapitolu, gdyż po raz trzeci wyszłam z areny żywa. Jednak tym razem nie ocaliłam drogich mi osób. Peeta, Johanna, Mark, Beete, Annie - oni wszyscy zginęli. Nadal nie mogę się z tym pogodzić. 
Muszę ustalić jakikolwiek plan działania. O ucieczce nie ma mowy - Po pierwsze jest ona niemożliwa, a po drugie nawet nie mam na nią ochoty. Nie zniosłabym powrotu do domu. Nie mogłabym spojrzeć w oczy mamie, Gale'owi, Haymitch'owi, Effie, czy nawet Plutarchowi - zawiodłam ich i to nie pierwszy raz.
A więc postanowione - zostaje tutaj. Mam nadzieję, że prezydent nie będzie zwlekał z moją egzekucją i stracą mnie w przeciągu kilku dni. Co do mojego zachowania, to nie mam prawa okazywać jakichkolwiek emocji - żadnych łez, łkania ani uśmiechu. Muszę utrzymać moją twarz bez żadnego wyrazu, oni nie mogą wiedzieć, czy jestem smutna, wesoła, rozdrażniona. A jeśli będzie to możliwe będę milczeć, nie odezwę się ani jednym słowem.
Zachowam się tak jak kiedyś, kiedy miałam jedenaście lat, a mama zakazała mi iść z tatą na polowanie. Miałam wtedy bardzo wysoką gorączkę, ale upierałam się, że nic mi nie jest. Mama nie wypuściła mnie z domu, a ja przez kilka dni nie odezwałam się do niej, jak i do taty ani słowem. Byłam na niego wściekła, że nie stanął po mojej stronie. Rozmawiałam tylko z Prim. Po kilku dniach moja złość minęła, a ja zapomniałam o całej sprawie.
Och jak bardzo chciałabym wrócić do tamtych czasów. Gdybym mogła zażyczyć sobie jednej rzeczy, poprosiłabym o cofnięcie czasu. Chciałabym mieć wtedy jednak świadomość tego co się może stać i wiedziałabym wtedy jak mam postępować.
Zgłosiłabym się wtedy za Prim na Igrzyska, ale połknęłabym jagody i pozwoliłabym Peecie wygrać.
Gdybym tak zrobiła on by żył. Ale tak nie jest. Peeta umarł i to przeze mnie.
Nagle drzwi mojego pokoju otwierają się z hukiem, a do środka wchodzi strażnik w czarnym uniformie.
- Idziemy - cedzi przez zęby, a ja zauważam, że jest to jeden z żołnierzy, którzy przyszli po mnie i po Peete, aby zabrać nas do poduszkowca.
Wstaje powoli z łóżka. Wszystko mnie boli, ale staram się przybrać obojętny wyraz twarzy. Strażnik pospiesza mnie i wyprowadza na ciemny korytarz.
Jest tu strasznie zimno, więc obejmuje się rękoma, ale to oczywiście nic nie daje.
Jestem ubrana w cienki szary sweter i zwykłe, ciemne spodnie. Na nogach mam brązowe kozaki, które stały obok mojego łóżka.
Po kilkunastu metrach skręcamy w prawo i kierujemy się w stronę marmurowych schodów. Wchodzimy dwa piętra wyżej i przechodzimy przez potężne, drewniane drzwi.
Teraz znajdujemy się w wielkim pokoju. Ściany wyłożone są \złotą tapetą z motywami kwiatów, a podłogę pokrywa czerwona wykładzina.
Znam to miejsce, choć wiele się zmieniło odkąd byłam tutaj ostatni raz. To właśnie w tym pomieszczeniu przy wielkim stole, zagłosowałam za Głodowymi Igrzyskami z udziałem kapitolińskich dzieci.
Teraz wstydzę się za moje zachowanie.
Zamiast okrągłego stołu na środku stoi biurko z dwoma krzesłami po przeciwległych stronach, a przy ścianach poustawianych jest mnóstwo regałów z książkami.
Przez wielkie okna wpadają tu promienie słoneczne, które przyjemnie ogrzewają moje zmarznięte dłonie.
- Usiądź - mówi strażnik i wskazuje na jedno z krzeseł przy biurku.
Siadam posłusznie, ale nie ze względu rozkazu strażnika. Muszę usiąść, gdyż jest mi strasznie słabo, a ból w kręgosłupie wzmaga na sile.
- Zaczekaj tutaj - warczy - Nie radzę ci próbować ucieczki, bo pożałujesz, że się urodziłaś.
- Już żałuje - szepcze do siebie.
- Co powiedziałaś ? - syczy strażnik
- Nic - odpowiadam beznamiętnym tonem.
Strażnik mówi coś pod nosem i wychodzi z pokoju. Zamyka za sobą drzwi, a ja słyszę dźwięk przekręcanego zamka.
Siedzę i czekam na coś lub na kogoś. Chociaż domyślam się z kim będę miała wątpliwą przyjemność rozmawiać.
W pokoju panuje cisza. Słyszę tylko mój przyśpieszony oddech. Nerwowo skubię skrawek swetra. Zauważam, że moje paznokcie są obgryzione do mięsa, co spowodowane jest nerwami, wywołanymi przez ostatnie wydarzenia. Wzdrygam się i przenoszę wzrok na obrazy, które zdobią owe pomieszczenie. Widnieją na nich przede wszystkim krajobrazy naszego Panem. Byłam w kilku miejscach uwiecznionych na arcydziełach. Widzę tam plażę z czwórki, która kojarzy mi się z Finnickiem, czy piękny sosnowy las, który przypomina mi Johanne.
Nad kominkiem zauważam portret, na którym widnieje Amelia - wnuczka Snow'a. Wygląda tam jednak na młodszą, a tylko jej oczy wyglądają tak samo. Jest ubrana w długą, białą suknie, a w rękach trzyma bukiet ze sławnych, białych róż Snow'a.
 Nagle drzwi w drugim końcu pomieszczenia, których wcześniej nie zauważyłam otwierają się z głośnym skrzypnięciem. Do pokoju wchodzi osoba, której się spodziewałam - August Snow.
Przełykam głośno ślinę i prostuje się na krześle. Przyjmuje obojętny wyraz twarzy i próbuje sprawiać wrażenie niezainteresowanej, a nawet znudzoną sytuacją.
Snow podchodzi do biurka i siada na drugim krześle, naprzeciwko mnie. Uśmiecha się wrednie i zakłada nogę na nogę. Ubrany jest w czarny dopasowany garnitur i szarą koszulę.
- Witam panią, pani Everdeen - odzywa się prezydent swoim żmijowatym głosem - Jestem zaszczycony, że mogę poznać osobę, która wstrząsnęła całym Panem.
Nie odpowiadam prezydentowi, tylko przekrzywiam głowę, co lekko irytuje Snow'a.
- Oprócz tego, że podziwiam panią za pani odwagę to nienawidzę pani za spowodowanie śmierci mojego zacnego brata.
- Nie zabiłam go - syczę - Z resztą sam sobie zasłużył na śmierć.
Snow parsknął ze śmiechu i wycedził przez zęby:
- Radzę pani zachować choć krzty kultury, jeśli nie to...
- Zabijcie mnie od razu - mówię i widzę, że zaskoczyłam prezydenta.
- Z wielką chęcią bym to zrobił, ale wiem, że zadam pani większy ból, utrzymując panią przy życiu. Mam świadomość, że ciężko pani żyć bez pana Mellarka...
Czuje ukłucie w sercu, kiedy Snow wspomina o Peecie. Do oczu napływają mi łzy, ale maskuje je przed prezydentem.
- Po co mnie pan wezwał ? - pytam ignorując słowa Snow'a.
- Musimy porozmawiać - odpowiada - Poważnie porozmawiać.
- Więc rozmawiajmy - odpowiadam znudzona.
Nagle do pokoju wchodzi strażnik i szepcze coś prezydentowi na ucho. Snow kiwa głową na znak zrozumienia.
- Niestety musimy przełożyć naszą rozmowę na później. Wzywają mnie sprawy, które nie mogę czekać - mówi Snow - Chce jednak, aby wiedziała pani, że za trzy miesiące odbędzie się tournee zwycięzców, w którym rzecz jasna weźmie pani udział.
- Rozumiem, że te trzy miesiące spędzę w Kapitolu ? - pytam. chociaż znam odpowiedź.
- Bingo - odpowiada prezydent z uśmiechem i wstaje od biurka - Miło było panią poznać.
Ignoruje jego słowa i udaje, że go nie słyszałam, gdyż w moim mniemaniu - miło, to zdecydowanie zawyżone określenie tego spotkania.
Strażnik prowadzi mnie z powrotem do mojego pokoju. Na  miejscu czeka na mnie obiad, którego nie mam zamiaru tknąć, gdyż znów jest mi niedobrze. Wypijam tylko szklankę wody i kładę się na łóżku.
Rozmyślam nad tournee. Zastanawiam się czy pozwolą mi zobaczyć się z moją rodziną, to znaczy mamą i Gale'm, kiedy dotrzemy w doliny dwunastki.
Bardzo za nimi tęsknię. Próbuje poprawić sobie humor, przywołując wspomnienia związane z niedzielnymi popołudniami spędzonymi z Gale'm w lesie na polowaniu. Byliśmy wtedy dostatecznie szczęśliwi, a ja nie miałam pojęcia, że za kilka miesięcy mój świat przekręci się o trzysta sześćdziesiąt stopni.
 - Pani Everdeen - obcy głos przerywa moja rozmyślania- Nazywam się doktor Louis. Amelia powiadomiła mnie, że potrzebuje pani pomocy.
Tak jak sobie obiecywałam, nie odzywam się ani jednym słowem. Obserwuje tylko lekarza, który powoli wtacza się do mojego pokoju, a raczej celi, gdyż teraz zauważam, że drzwi posiadają specjalne zasuwy, uniemożliwiające otwarcie ich od wewnętrznej strony.
Jest to na oko mężczyzna około sześćdziesiątego roku życia. Ma małe, brązowe oczy i ciemne włosy przyprószone siwizną. Okulary spadły mu na nos, a biały kitel, jaki ma na sobie lekarz sprawia wrażenie starego i dawno nie pranego, gdyż na przodzie widnieją na nim ciemne, zaschnięte plamy.
- Ekhem dobrze - odchrząkuje pan Louis - Może zaczniemy od początku - proponuje, ale widząc brak mojej reakcji kontynuuje - Badałem panią po powrocie z areny i opatrywałem pani rany. Nie były one poważne, więc zarządziłem, że nie wymaga pani opieki medycznej i ze szpitala została pani przewieziona tutaj, do pani... Pokoju. Amelia jednak mnie wezwała, więc wnioskuje, że coś pani dolega, proszę powiedzieć co się dzieje ?
Nadal się nie odzywam. Boli mnie głowa i jest mi strasznie niedobrze, ale nie mam zamiaru opowiadać o tym lekarzowi.
- Pani Everdeen - mówi spokojne Louis - Nalegam, aby pani ze mną współpracowała, pragnę pani pomóc.
Kręcę głową. Chcę, aby lekarz stąd wyszedł, marzę aby zostać sama. Chociaż jest miły, to irytuje mnie jego obecność.
- Dobrze... - kontynuuje lekarz - Nie będę naciskał, ale mam dla pani informacje, która jest w moim mniemaniu bardzo ważna.
- Nie obchodzi mnie to - syczę do Louisa - Proszę stąd wyjść - Odezwałam się, ale w dobrej mierze. Mam dość tego mężczyzny, mam dość wszystkich, a jego jakże nadzwyczajna informacja obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny śnieg.
- A powinno. To naprawdę ważne - odpowiada Louis, podchodząc do drzwi - Czy nie zauważyła pani czegoś dziwnego w pani samopoczuciu, a może nawet zachowaniu ?
Nic nie odpowiadam.
- Pani Everdeen, tak, czy nie ?
- Tak - warczę.
Od kilku tygodni źle się czuję. Źle sypiam i ciągle mi niedobrze. Nie rozumiem jednak co to ma wspólnego z informacją, którą mężczyzna chce mi przekazać. Patrzę wyczekująco na lekarza, nerwowo skubiąc skrawek koca.
- Chciałbym poinformować o tym panią w jakiś innych okolicznościach. Przykro mi, że jestem zmuszony mówić o tym właśnie teraz, kiedy boryka się pani z bólem po stracie narzeczonego...
- Może pan w końcu powiedzieć o co chodzi ? - pytam rozdrażniona, gdyż nie na rękę mi rozmowa o śmierci Peety.
Doktor odchrząkuje i nabiera głośno powietrza, a po chwili mówi:
- Gratuluje pani Everdeeen, będzie pani miałą dziecko.




 

4 komentarze:

  1. Tak jak się domyslalam z tą ciążą Katniss. Ale jak ty mogłaś zabić Peetę? Serce mi łamiesz! Bez niego nic nie ma sensu. Biedna Katniss wieziona w celi. Lepiej by było dla niej gdyby zginęła na tej arenie. Coś okropnego. Ale złe pewnie dopiero będzie to czego będzie chciał od niej Snow. A Amelia w zasadzie jest miła. I może jednak nie warto tak jej traktować? A zwłaszcza lekarza. Biedna Kotna, została całkowicie sama. Jej przyjaciele też odeszli. Tylko mama, Haymitch i Gale. A nawet nie może ich zobaczyć. Czekam na dalsze rozdziały i boję się co wymyslisz.
    Życzę ci wesołych świat, pomyślnych igrzysk, dużo weny, Peetę pod choinką, masę świeżego chleba od naszego Mellarka i pięknej wigilii w rodzinnym gronie. A do tego pijanego Sylwestra w towarzystwie Haymitcha.
    Pozdrawiam
    Alexis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju najchętniej to bym Ci wszystko wypaplała żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, ale nie mogę :#
      Obiecuje, że niedługo wszystko się wyjaśni - Słowo Trybuta :)
      Dziękuje za tak cudowne życzenia - Bardzo spodobała mi się część z Sylwestrem u Haymitcha :') Jestem słaba w pisaniu życzeń, ale życzę Ci wesołych i spokojnych świąt w gronie najbliższych oraz niezapomnianego sylwestra!
      I niech los zawsze Ci sprzyja :)

      Usuń
    2. Już niedługo wszystko się okaże :) i bardzo dziękuję za życzenia. I za tak szybkie dodanie nowego rozdziału :*

      Usuń