Obudziłam się wcześnie rano. Peeta jeszcze spał, więc powoli wygramoliłam się z łóżka i nie chcąc go budzić, bezszelestnie podeszłam do okna. Miękka wykładzina przyjemnie łaskotała mnie w stopy. Skojarzyło mi się to z pewnym wspaniałym dniem... A raczej nocą. Zaręczyny wydawały mi się takie odległe, a tak naprawdę minęły tylko niecałe dwa dni. Byłam wtedy tak szczęśliwa, chociaż wiedziałam co mnie czeka. A teraz ? Teraz w końcu uświadomiłam sobie okrutną prawdę i mój szampański nastrój zmienił się nie do poznania. Oprócz Peety nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Nawet z Johanną, czy Haymitchem. Wszystko mnie teraz denerwuje, a co gorsza wszystko co zobaczę w Kapitolu sprawia mi ból. A to wszystko wina wspomnień.
Łapię w ręce jedwabną, białą zasłonę i jednym zamachem odsłaniam okno. Spodziewałam się jaśniejącego słońca, ale moje oczekiwania nie zostały spełnione. Zamiast ciepłych promieni słonecznych moim oczom ukazują się potężne, szare chmurska. Okno zasłane jest kroplami deszczu, który cichutko bębni w szybę. No cóż. Przynajmniej pogoda mnie rozumie i oddaje to co teraz czuję. W moim sercu panuje szarość i nie można liczyć na przebłyski słońca.
Od okna bije chłód, a ja stoję tylko i wyłącznie w cieniutkiej, kremowej koszuli nocnej na ramiączkach, która sięga mi ledwo do kolan. Obejmuje się, więc rękami, ale to oczywiście nic nie daje. Wpatruje się w ulice Kapitolu i obserwuje ludzi, poruszających się w dole jak mrówki. Zaczyna wzbierać we mnie wściekłość, bo nadal nie umiem zrozumieć, jak mogli oni tak łatwo poddać się i przyjąć tyrański ustrój. Kiedy jednak przypominam sobie, że ustrój ten jest dla nich spełnieniem marzeń zaczynam rozumieć, dlaczego te samolubne dziwolągi się na niego pokusiły.
Nagle czuje na mojej skórze ciepłe dłonie Peety. Przesuwa on delikatnie swoimi opuszkami palców po moich ramionach, kierując się w stronę łokci. Czuję przy tym przyjemne dreszcze, które rozlewają się po moim ciele. Peeta obejmuje mnie w talii i kładzie swoją głowę na moim ramieniu, zatapiając swoją twarz w moich gęstych włosach. Stoimy tak i nic nie mówimy. Wpatrujemy się w horyzont i delektujemy się sobą nawzajem. Zastanawiam się jak Peeta zakradł się do mnie tak cicho, że go nie usłyszałam. Przypominam sobie, że na arenie pod czas siedemdziesiątych czwartych Igrzysk "skradał się" po lesie, płosząc zwierzynę. Nigdy nie zachowywał się cicho. Może teraz też tak było, ale ja byłam zbytnio zamyślona, aby go usłyszeć.
- Czas się przygotować - szepnął mi do ucha Peeta - Za chwilkę śniadanie, a później czekają nas treningi.
- Musimy się postarać - odpowiedziałam, obserwując krople deszczu, które urządzały sobie wyścig po szybie - Sponsorzy oceniają nas pod względem treningów. Nie możemy pokazać się podczas samodzielnej prezentacji.
- Może to i dobrze... Wydaje mi się, że mają już oni dość trybutów z dwunastki, którzy po prezentacjach zostawiają na sali tylko i wyłącznie bałagan i niesmak.
- Ja także doszłam do takiego wniosku - westchnęłam - Kolejny przejaw buntu skreśliłby nas z listy ewentualnych zwycięzców.
- Nie chce wygrać - powiedział Peeta, a ja usłyszałam w jego głosie lekką irytacje - Jeśli zwycięzca miałby pochodzić z naszego dystryktu to musisz nim być ty.
- Peeta! - powiedziałam głośno, prawie krzycząc i odwróciłam się w jego stronę, kładąc ręce na jego,umięśnionych ramionach - Nigdzie bez ciebie nie wracam! Jeśli ty zginiesz, to ja samodzielnie dopilnuje, aby moje życie także skończyło się na arenie.
Peeta spojrzał tylko w moje oczy, a mi zmiękły kolana kiedy zatopiłam się w błękicie jego oczu. Dlaczego on tak na mnie działa ? Czemu ulegam jego spojrzeniu ? Magia miłości, pomyślałam, a w tym samym momencie Peeta ujął w dłonie moją twarz i delikatnie pocałował. Czułam tylko ciepło jego ust i szybkie bicie mojego serca. Mój ukochany oderwał się ode mnie i nic nie mówiąc obdarzył mnie tylko smutnym spojrzeniem.
Podszedł do szafy i wyjął z niej stroje przygotowane specjalnie na treningi. Swój przerzucił przez ramię, a następnie podszedł do mnie i podał mi strój przeznaczony dla mnie, muskając przy tym moje dłonie. Nie patrząc mi w oczy, odwrócił się na pięcie i skierował do łazienki.
Rozłożyłam ubranie na łóżku i uważnie się mu przyjrzałam. Kostium składał się z czarnych, obcisłych spodni i równie ciemnej bluzki z krótkim rękawem z szarymi wstawkami na końcach. Szczerze mówiąc nie podobał mi się. Wolałabym luźniejszy strój.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Z łazienki wyszedł Peeta i gestem wskazał mi, że teraz moja kolej. Wzięłam szybki prysznic i zaplotłam włosy w mój ulubiony warkocz. Przypominał mi on dawną siebie i czułam się w nim wspaniale. Założyłam kostium i przejrzałam się lustrze. Ech...Bluzka miała za duży dekolt. Moim zdaniem zbyt dużo odsłaniała. Nawet Peeta to zauważył. Kiedy wychodziłam z łazienki spojrzał na mnie z lekką irytacją i bąknął coś pod nosem. Ewidentnie był zły, że jego narzeczona musi paradować w takim stroju. Przynajmniej nie tylko mnie denerwował fakt, że inni, obcy mężczyźni będą wlepiać we ślepia.
- Idziemy ? - spytałam i chwyciłam klamkę drzwi wychodzących na korytarz.
- Zaczekaj chwilkę - powiedział Peeta i podszedł do mnie. Chwycił materiał na moich ramionach i pociągnął go delikatnie w górę, zasłaniając przy okazji chociaż kawałek więcej na dekolcie - Tak lepiej - szepnął i uśmiechnął się lekko.
Odwzajemniłam uśmiech, który wyjątkowo nie dużo mnie kosztował. Może to ze względu na osobę, do której się uśmiechałam. Tak. To zdecydowanie ten powód.
Peeta złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę jadalni, z której dochodziły smakowite zapachy.
Przy stole zastaliśmy Haymitcha, objadającego się parującą pieczenią z pomarańczami.
- A gdzie nasza ekipa ? - spytałam lekko zdziwionym tonem. Zazwyczaj jadaliśmy wszyscy razem - pomyślałam.
- Dzień dobry Też się cieszę, że cie widzę skarbie.- odpowiedział Haymitch.
- Dzień dobry - bruknęłam zniecierpliwiona
- Dzień dobry - zawtórował mi Peeta
- O! Tak jest znacznie lepiej - podsumował Haymitch - Ekipa nie jest wam dzisiaj, potrzebna. Zjawią się jutro wieczorem, aby przygotować was do wywiadu.
- Już jutro ? - zdziwił się Peeta - Treningi trwają tylko dwa dni ? Dalczego ?
- Organizatorzy twierdzą, że jesteście już wystarczająco dobrze przygotowani - bąknął Haymitch - Cieszcie się, że macie chociaż te dwa dni. Wszyscy mentorzy się o nie wykłócili. Na początku planowano treningi tylko na dzień dzisiejszy.
- Dlaczego tak bardzo gonią z czasem ? - spytałam, nakładając sobie na talerz dużą porcję sałatki warzywnej.
- Boją się, że coś wykombinujemy i po raz kolejny pokrzyżujemy im plany - odpowiedział.
Boją się ? To dziwne. W dawnym Panem, żaden kapitolińczyk, a nawet prezydent nie bał się nieszkodliwego trybuta. No tak. Nieszkodliwy trybut zmienił się w Kosogłosa - przywódczynię Rebelii.
- Cholerny Kosogłos - pomyślałam na głos.
- Co ? - spytał Peeta - O co chodzi ?
- O to co zwykle - rzucam szybko i zapycham sobie usta potrawką, aby nie odpowiadać na kolejne pytania. Nie mam na to ani ochoty, ani siły.
Peeta widzi, że nie na rękę jest mi rozmowa, więc daje mi spokój i zagaduje Haymitcha. Kiedy słyszę pierwsze pytanie, jakie pada z ust Peety, w kierunku naszego mentora, postanawiam przysłuchać się ich rozmowie.
- Czy jest możliwość, aby wyciągnąć nas z areny ? - pyta mój ukochany - Haymitch nie przyjmij tego jako mojej egoistycznej myśli. Ostatnio się udało, uratowałeś Katniss. Chciałbym po prostu wiedzieć, czy są jakieś szanse, abyśmy oboje przeżyli Igrzyska.
Mina naszego mentora wskazuje na to, że intensywnie on myśli i kalkuluje w głowie jakiś plan.
- Zrobię wszystko, aby było to możliwe. Niestety nasze szanse są nikłe, gdyż nie dysponujemy choćby jednym poduszkowcem, ani jakąkolwiek bronią. Uprzedzam was, że rozmawiałem na ten temat z Plutarchem, jednak i on nie ma na razie żadnego pomysłu w jaki sposób was ocalić. Przykro mi, uwierzcie.
- Rozumiemy Haymitch - powiedział Peeta, nalewając sobie herbaty.
Zapadła cisza. Nikt nic nie mówił. Haymitch stukał nerwowo łyżeczką w brzeg swojego talerza, a Peeta wpatrywał się w obraz wiszący nad stołem. Odkąd wróciliśmy do dwunastki, a Podkapitol jeszcze się nie ujawnił Peeta zamykał się codziennie wieczorem w swojej pracowni i malował. Spod jego pędzla wychodziły cudowne obrazy, wręcz dzieła. Pewnego dnia namalował Prim, siedzącą w białej sukience na kwiecistej łące. Uśmiechała się, a jej złote włosy opadały kaskadami na ramiona. Nie płakałam kiedy patrzyłam na ten obraz. Czas żałoby, bólu i smutku minął. Cieszyłam się, że Prim jest w innym świecie i już niczym nie musi się przejmować. Jest szczęśliwa. Haymitch patrząc na ten obraz podsumował, że Primrose wygląda jak anioł, który zamienił się ze mną rolami. Teraz to ona mnie ochrania, gdyż to ja jestem słabsza. Wzięłam sobie tę uwagę do serca. Prim jest teraz moim aniołem stróżem, który ochrania mnie na każdym kroku.
- Dziękuje Prim - szepce, a po policzku spływa mi samotna łza. Haymitch nie reaguje, gdyż nie jest w stanie usłyszeć moich słów, siedząc przy drugim końcu stołu. Peeta jednak usłyszał mój szept i zauważył, że płaczę. Nie powiedział nic tylko otarł łzę i położył rękę na mojej dłoni.
- Coś się stało? - spytał zdekoncentrowany Haymitch.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedział Peeta.
Mentor spojrzał na niego podejrzliwie, a następnie przeniósł wzrok na moją twarz i ponownie zapytał:
- Wszystko w porządku ? Katniss ?
Wypuściłam głośno powietrze z płuc i odpowiedziałam z wymuszanym uśmiechem:
- Spokojne Haymitch, jest dobrze.
- Ładny grymas - skwitował mentor i hałaśliwie odsunął krzesło wstając - Zachowaj go na później.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. On faktycznie mnie zna - pomyślałam.
- Chodźmy już - rozkazał Haymitch.
Wstałam ociężale od stołu. Nie miałam ochoty wpakować się do pomieszczenia pełnego chętnych zabicia mnie ludzi. Chociaż w sumie nie jest to dla mnie nic nowego; Wchodzę, działam ludziom na nerwy i wychodzę. Rutyna Kosogłosa.
Peeta splótł nasze ręce i delikatnie pociągnął mnie w stronę windy. Kolejny raz dziękowałam Bogu, że go mam. Nie mam pojęcia jakbym sobie radziła bez niego. Możliwe, że już by mnie nie było, a moja matka opłakiwała by stratę kolejnej córki.
- Zajmijcie dobrze znane wam stanowiska - powiedział Haymitch, kiedy wsiadaliśmy do windy - Nie zaczynajcie nauki nowych umiejętności. W dwa dni i tak nic się nie nauczycie. Zrozumiano ?
Oboje z Peetą pokiwaliśmy zgodnie głowami, zastanawiając się na jakich stanowiskach powinniśmy się znaleźć.
- A, i jeszcze jedno - bruknął Haymich - Trzymajcie się z dala od karierowców. Oni są w stanie zabić was podczas treningu i jestem pewien, że Snow będzie im za to wdzięczny.
- Dobrze - rzucił krótko Peeta i odwrócił wzrok - Tak zrobimy.
Haymitch odprowadził nas pod drzwi sali treningowej, a następnie udał się do pomieszczenia przeznaczonego specjalnie dla mentorów, aby mogli oni obserwować swoich trybutów.
- Razem ? - spytał Peeta, a ja poczułam się jakbym była na arenie podczas 74 Igrzysk Głodowych. Wtedy przeprowadziliśmy ten sam dialog. Odpowiedziałam więc szybko:
-Razem.
Ścisnęłam mocniej dłoń Peety i u jego boku odważnie wkroczyłam do sali. Byli tam już prawie wszyscy trybuci. Panował, więc tłok. Od razu podszedł do nas chuderlawy mężczyzna i poinformował nas, że od razu mamy zabrać się za trening. Powiedział, że mamy czas do 14.00.
- Mamy 4 godziny - szepnął Peeta, kiedy oddaliliśmy się od mężczyzny - 240 minut, aby nauczyć się zabijać. Rozdzielmy się.
- Nie, Peeta - zaprotestowałam cicho - Chodźmy razem.
- Katniss, musimy się rozdzielić - powiedział spokojnie - Obiecuje, że nie zniknę ci z widoku. Z resztą ja także będę się tobie przyglądał.
-Dobrze - szepnęłam i musnęłam jego usta.
Rozdzieliliśmy się. Peeta udał się w stronę stanowiska. gdzie trybuci mieli poprawiać swoje umiejętności władania mieczem. Ja natomiast wybrałam stanowisko łucznicze. Od ponad pół roku nie trzymałam w ręce łuku. Wypadałoby przypomnieć sobie tę sztukę. Kiedy złapałam broń w moje zimne dłonie, przed oczami przemknęły mi obrazy przedstawiające momenty, kiedy musiałam jej użyć. Potrząsnęłam energicznie głową pragnąc pozbyć się wspomnień. Udało się. Kiedy mój umysł nie był już nękany bolesnymi myślami weszłam na środek stanowiska i wymierzyłam strzałę w pierwszy cel - kukłę oddaloną ode mnie na odległość kilkunastu metrów. Napięłam cięciwę i przymknęłam oczy. Byłam w swoim żywiole. Skupiłam się na celu i wypuściłam strzałę. Trafiła w sam środek tarczy na kukle.
- Brawo, brawo, chociaż mówią, że stać cie na więcej dwunastka - Usłyszałam chrapliwy, nieprzyjemny głos. Odwróciłam się, ponieważ nuta sarkazmu w głosie komentatora, wzbudził we mnie iskierkę złości.
Moim oczom ukazał się rosły, jasnowłosy mężczyzna. W swoich potężnych dłoniach trzymał ostry miecz, którym machał w boki, jakby próbował mnie zahipnotyzować. Był to Will z 1 dystryktu.
- Oszczędzam siły na arenę - warknęłam - Obiecuje, że tobie pierwszemu zaprezentuje moje umiejętności. Szkoda tylko, że nie zdążysz ich skomentować - mówiąc to uśmiechnęłam się wrednie.
Will zaśmiał się nerwowo, a w jego oczach błysnęła wściekłość.
- O proszę. Nasz Kosogłos ma cięty język - syknął trybut - Ciekawe,czy nadal byłabyś taka skora do rozmowy, gdybyśmy poderżnęli gardło twojemu kochasiowi - mówiąc to wskazał na Peete, który przyglądał nam się z drugiego końca sali z zaniepokojeniem w oczach.
- Uprzedzę was - powiedziałam, wkładając w moje słowa jak najwięcej jadu.
- O, to coś nowego. Miło będzie patrzeć jak go zarzynasz.
- Nie jego... Zabije was, a ty będziesz moim pierwszym celem.
Tymi słowami rozwścieczyłam Williama. Zanim się obejrzałam rzucił we mnie swoim mieczem. Poczułam pulsujący ból i krople, metalicznego płynu spływającego mi po policzku. Will rozciął mi policzek. Krzyknęłam z bólu i złapałam się za zranione miejsce. Spomiędzy palców trysnęła mi krew.
Wszyscy obecni zwrócili się w naszą stronę, a ja szukałam tylko jednej twarzy. Znalazłam go. Peeta biegł już moją stronę. Nie podbiegł jednak do mnie tylko rzucił się na Williama. Zaczął go okładać pięściami krzycząc do niego niezrozumiałe dla mnie słowa. Szumiało mi w głowie, a obraz wirował. Nie byłam pewna co się dzieje. William zrzucił z siebie Peete i przybił go do zimnej ściany. Złapał go za gardło i z czerwoną od złości twarzą, ścisnął palce na jego szyi. Peeta zaczął się dusić. Zaczęłam krzyczeć i rzuciłam się biegiem w ich stronę. Zatrzymała mnie jednak Johanna, która darła się, że mam się nie ruszać. Zaczęłam się wyrywać, ale zaraz z pomocą przyszedł jej Mark i Roseline. Przytrzymali mnie, a ja przyglądałam się jak David i dwaj żołnierze siłą odciągają Williama od mojego ukochanego. Peeta upadł na ziemię ciężko dysząc. Kiedy Will został już wyprowadzony z sali Johanna puściła mnie, a ja podbiegłam do Peety. Był przytomny, ale jakby nieobecny. Objęłam go i trzęsącymi rękami zaczęłam głaskać go po miękkich włosach.
- Katniss - usłyszałam głos Haymitcha - koniec treningu.
Spojrzałam w jego stronę. Z kamienną miną odciągnął mnie od Peety i pomógł mu wstać. Johanna wzięła mnie pod ramię i przycisnęła mi do policzka skrawek jakiegoś materiału.
- Trzymaj mocno, trzeba zahamować krwawienie - wyjaśniła.
Skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Haymitch krzyczał przy tym do innych trybutów, aby nie robili zbiegowiska i rozeszli się do stanowisk. Wsiedliśmy do windy i w mgnieniu oka znaleźliśmy się w naszym apartamencie. Haymitch zaprowadził nadal ciężko oddychającego Peete do pokoju i położył go na łózko.
- Musisz odpocząć - powiedział i wyszedł.
Johanna za to obmyła mój policzek i zrobiła mi opatrunek.
- Nie trzeba szyć - stwierdziła - Z resztą to i tak byłoby bezsensu.
- Dziękuje - szepnęłam.
- Nie ma za co ciemna maso - powiedziała Johanna i uśmiechnęła się sztucznie.
Wsiadła do windy, gdyż stwierdziła, że wraca na trening. Haymitch zamknął się w swoim pokoju, więc mogłam zrobić co tylko chciałam. Bez chwili namysłu, wstałam z krzesła i szybko ruszyłam w stronę mojego pokoju.
Weszłam po cichu, starając się nie hałasować. Położyłam się na łóżku i oparłam się na łokciach, wpatrując się w twarz Peety. Spał. Jego szyja była zaczerwieniona. Nie mogłam uwierzyć w moją głupotę. Peeta znów cierpi przeze mnie. Niepotrzebnie sprowokowałam Williama. Trzeba było słuchać Haymitcha i trzymać się od kaierowców z daleka.
Położyłam głowę na poduszce, kładąc się na boku, twarzą w stronę Peety. Chciałam wstać i przynieść Peecie okład, ale nie zdążyłam, gdyż otulił mnie sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz