Po kilkudziesięciu metrach maksymalnego sprintu dostałam zadyszki.
Troszeczkę się opuściłam w mojej sprawności fizycznej odkąd zakończyło
się to całe zamieszanie z Igrzyskami i Rebelią. Ugh. Rozleniwiłam się.
No trudno. Z biegu przeszłam do marszu. Starałam się iść jak
najszybciej, ale zmęczenie dawało mi się we znaki. Zatrzymałam się na
chwilkę, aby choć sekundkę odpocząć. Stałam na środku dróżki prowadzącej
z Wioski Zwycięzców przez las, aż do rynku - mojego punktu
docelowego.Panowała zupełna cisza. Słyszałam tylko swoje bicie serca i
przyśpieszony oddech. Chciałam usiąść na kuszącej, miękkiej trawce, ale
wiedziałam, że Peeta na mnie czeka, a ja już jestem spóźniona, więc
wzięłam się w garść i ruszyłam energicznym marszem.
W końcu
zobaczyłam szyld piekarni rodziny Mellark. Ach. Wspomnienia powróciły.
Kiedyś wyglądała ona inaczej. Kiedyś za jej ladą stał ktoś inny. Owszem,
posiadał rysy twarzy Peety, jego oczy i charakter, ale to nie był mój
chłopiec z chlebem. To był jego ojciec. Ale on zginął. Jego żona i
synowie także stracili tu życie. Przez kogo, można by było zapytać.
Zapewne prawie każdy odpowiedziałby, że przez Kapitol. Ale ja wiem
swoje. Oni zginęli przeze mnie. Z mojej winy. Łzy stanęły mi w oczach,
pojawiła się w gula w gardle, a ja wpatrywałam się jak głupia w szyld.
Nagle
otworzyły się drzwi piekarni. Mój ukochany. Znów go widzę. Wszystkie
bolesne wspomnienia od razu zniknęły. Pojawiło się za to ciepło na sercu
i malutki uśmiech w kącikach ust. Spojrzał na mnie, a ja z żałością w
głosie powiedziałam:
- Przepraszam Peeta, znów się spóźniłam.
-
Martwiłem się - odpowiedział - ale pocieszała mnie myśl, że jesteś jedną
z tych osób, które są w stanie spóźnić się na swój pogrzeb. Mówiąc to
uśmiechnął się, odsłaniając swoje śnieżnobiałe zęby.
- Tak, to możliwe - powiedziałam śmiejąc się
- To co, może spacer ? - Spytał Peeta z czarującym uśmiechem
- Teraz ? A co z piekarnią ? Miałam ci pomóc w sprzedaży.
- Katniss jest już dawno po 9.00. Klienci przychodzą zazwyczaj troszeczkę wcześniej. Skończyłem na dziś.
- Och. - zawstydziłam się na myśl, że nie wywiązałam się z obietnicy. Poczułam, że moje policzki przybrały czerwoną barwę.
-
Katniss spokojnie. Poradziłem sobie - mówiąc to wrzucił fartuch przez
drzwi piekarni. Zapewne wylądował na podłodze. Ale to nie miało
znaczenia. Piekarnia była czyściusieńka w takim stopniu, że gdyby Peecie
zachciało się kłaść wypieki na podłodze nie obsiadła by ich żadna
bakteria. Peeta przekręcił szybko klucz w drzwiach, wrzucił go do
kieszeni i z uśmiechem podał mi rękę.
- To co Panno Everdeen, idziemy ? - spytał wesoło, ujmując moją dłoń i uroczo musnął moje usta.
- Idziemy, ale oczekuje czegoś większego - powiedziałam kusząco, wskazując moje wargi.
Peeta uśmiechnął się szeroko, ujął mnie w talii i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz