sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 10

Bez słowa usiedliśmy na naszym łóżku. Peeta objął mnie mocno, a ja złapałam się jego koszuli. Płakałam. Z oczu leciały mi słone łzy, które ukazywały tylko cząsteczkę bólu, który rozrywał mnie od środka. Nie cierpię dlatego, bo wracam na arenę, cierpię, gdyż wracam tam z tą samą osobą. Z moim ukochanym Peetą, którego już tym razem nie utrzymam przy życiu. Jak to mówią "do trzech razy sztuka", a w tym wypadku tym "trzecim" będzie śmierć. Pociesza mnie jedynie myśl, że jeśli wszystko szybko pójdzie to zginiemy oboje. Żadne z nas nie będzie opłakiwało drugiego. Oderwałam głowę z ramienia Peety i pocałowałam go w policzek. On ujął w dłonie moją twarz, spojrzał w moje oczy i spytał:
Razem? - To samo pytanie zadał na arenie, kiedy wyciągnęłam jagody. Uhg dlaczego ich wtedy nie połknęłam ? Moja Prim by żyła. Finnick by żył. I wszyscy inni, za których śmierć jestem winna by żyli. Przerwałam besztanie samej siebie, gdyż Peeta czekał na odpowiedź. Bez zawahania odpowiedziałam:
- Razem - i pocałowałam go w usta. Był to długi, czuły i namiętny pocałunek. Przypominał mi ten z plaży, pod czas Ćwierćwiecza Poskromienia. Wtedy znajdowaliśmy się prawie w tej samej sytuacji.
Romantyczną chwilę przerwało nam pukanie do drzwi.
- Katniss ? Peeta ? - usłyszałam piskliwy głosik Effie - Oni.Czekają.
Westchnęłam cicho i jeszcze raz cmoknęłam Peete w usta. Trzymając się za rękę zeszliśmy do salonu. Kiedy Effie mówiła "oni" miała na myśli dwójkę żołnierzy którzy stali teraz przy drzwiach i groźnie spoglądali na twarze wszystkich tu obecnych.
- Macie 5 minut na pożegnanie się - wycedził wyższy mężczyzna nieprzyjemnym głosem - Czas start.
Na początku podeszłam do mamy. Przytuliłam ją czule. Wiedziałam, że pożegnania dużo ją kosztują, a teraz żegnała córkę, której już najprawdopodobniej nie zobaczy. Po mamie podeszłam do Gale'a. Przytulił mnie i powiedział : "Dasz radę Kotna, wierzę w Ciebie". Plutarch nic nie mówiąc podał mi rękę i westchnął smutno. Później przyszedł czas na pożegnanie z Effie. Och! Effie rozkleiła się na dobre i zaczęła piszczeć jakieś słowa pożegnania, ale przez jej szloch nie rozumiałam ich, więc przytaknęłam tylko i przytuliłam ją. Podeszłam do Haymitcha. Chciałam się pożegnać, ale on spojrzał na mnie znacząco i bruknął:
- Ze mną się nie żegnaj skarbie.
- Jak to ? - spytałam zaskoczona.
- Tak to - odpowiedział mi kąśliwie jeden z żołnierzy -Nieszczęśni Kochankowie z 12 dystryktu potrzebują mentora. A oto i on.
Haymitch po raz trzeci stał się naszym mentorem. Miał nam pomóc przeżyć. Ale nawet dziecko wie, że jego pomoc będzie nikła, gdyż mogę się założyć, że Kapitol będzie hamował jego spadochrony do nas.
- Czas minął - wycedził żołnierz - idziemy. Złapałam Peete za rękę i nie patrząc za siebie wyszłam z domu, i skierowałam się w stronę rynku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz