Bez słowa usiedliśmy na naszym łóżku. Peeta objął mnie mocno, a ja
złapałam się jego koszuli. Płakałam. Z oczu leciały mi słone łzy, które
ukazywały tylko cząsteczkę bólu, który rozrywał mnie od środka. Nie
cierpię dlatego, bo wracam na arenę, cierpię, gdyż wracam tam z tą samą
osobą. Z moim ukochanym Peetą, którego już tym razem nie utrzymam przy
życiu. Jak to mówią "do trzech razy sztuka", a w tym wypadku tym
"trzecim" będzie śmierć. Pociesza mnie jedynie myśl, że jeśli wszystko
szybko pójdzie to zginiemy oboje. Żadne z nas nie będzie opłakiwało
drugiego. Oderwałam głowę z ramienia Peety i pocałowałam go w policzek.
On ujął w dłonie moją twarz, spojrzał w moje oczy i spytał:
Razem? -
To samo pytanie zadał na arenie, kiedy wyciągnęłam jagody. Uhg dlaczego
ich wtedy nie połknęłam ? Moja Prim by żyła. Finnick by żył. I wszyscy
inni, za których śmierć jestem winna by żyli. Przerwałam besztanie samej
siebie, gdyż Peeta czekał na odpowiedź. Bez zawahania odpowiedziałam:
-
Razem - i pocałowałam go w usta. Był to długi, czuły i namiętny
pocałunek. Przypominał mi ten z plaży, pod czas Ćwierćwiecza
Poskromienia. Wtedy znajdowaliśmy się prawie w tej samej sytuacji.
Romantyczną chwilę przerwało nam pukanie do drzwi.
- Katniss ? Peeta ? - usłyszałam piskliwy głosik Effie - Oni.Czekają.
Westchnęłam
cicho i jeszcze raz cmoknęłam Peete w usta. Trzymając się za rękę
zeszliśmy do salonu. Kiedy Effie mówiła "oni" miała na myśli dwójkę
żołnierzy którzy stali teraz przy drzwiach i groźnie spoglądali na
twarze wszystkich tu obecnych.
- Macie 5 minut na pożegnanie się - wycedził wyższy mężczyzna nieprzyjemnym głosem - Czas start.
Na
początku podeszłam do mamy. Przytuliłam ją czule. Wiedziałam, że
pożegnania dużo ją kosztują, a teraz żegnała córkę, której już
najprawdopodobniej nie zobaczy. Po mamie podeszłam do Gale'a. Przytulił
mnie i powiedział : "Dasz radę Kotna, wierzę w Ciebie". Plutarch nic nie
mówiąc podał mi rękę i westchnął smutno. Później przyszedł czas na
pożegnanie z Effie. Och! Effie rozkleiła się na dobre i zaczęła piszczeć
jakieś słowa pożegnania, ale przez jej szloch nie rozumiałam ich, więc
przytaknęłam tylko i przytuliłam ją. Podeszłam do Haymitcha. Chciałam
się pożegnać, ale on spojrzał na mnie znacząco i bruknął:
- Ze mną się nie żegnaj skarbie.
- Jak to ? - spytałam zaskoczona.
- Tak to - odpowiedział mi kąśliwie jeden z żołnierzy -Nieszczęśni Kochankowie z 12 dystryktu potrzebują mentora. A oto i on.
Haymitch
po raz trzeci stał się naszym mentorem. Miał nam pomóc przeżyć. Ale
nawet dziecko wie, że jego pomoc będzie nikła, gdyż mogę się założyć, że
Kapitol będzie hamował jego spadochrony do nas.
- Czas minął -
wycedził żołnierz - idziemy. Złapałam Peete za rękę i nie patrząc za
siebie wyszłam z domu, i skierowałam się w stronę rynku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz